PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 41-42


Andrzej Hausbrandt

Anubis



anubis

(...) Otóż, będąc przed laty w Londynie, kilkakrotnie zawadziłem o egiptologiczną ekspozycję British Museum, bogatą wyszabrowanymi nad Nilem zabytkami. Wolno spacerując między potężnymi, granitowymi posągami groźnych i posępnych bogów o głowach ptaków, małp i byków oraz równych im faraonów o boskich twarzach, natrafiłem przypadkowo na Anubisa. Siedział wyprostowany, z czujnie, ruchem pełnym godności podniesioną głową, lekko, niemal niezauważalnie wyciągniętym nosem, jakby wietrzył zapach odległej o tysiące mil pustyni. Stanąłem przed nim i zacząłem się przyglądać. Im dłużej stałem i pilniej wpatrywałem się w nieśmiertelne oblicze Anubisa, tym bardziej łagodniały rysy jego surowego pyska, a kamienne nozdrza zdawały się ożywać niedostrzegalnym ruchem uważnego węszenia. Bezosobowe spojrzenie zatopione w bezmiarach nieskończoności stawało się jakby bliższe, zauważające mnie, a nawet – chwilami – śledzące z właściwą psom czujnością, zawieszoną między równoczesną gotowością walki i zabawy. W ciszy wielkiego muzeum przesuwali się raz po raz za nami jacyś ludzie, a my dwaj: bóg Anubis i ja staliśmy naprzeciw siebie coraz bliżsi zawarcia przyjaźni. Spoufalenia się: nie wiedzieć – boga z człowiekiem czy człowieka z psem? Już nie liczący tysiąclecia kamienny głaz, ukształtowany ręką nieznanego geniusza, nie obraz i symbol nieśmiertelnego bóstwa, nie dzieło sztuki nawet, lecz wielki, mądry szakal siedział przede mną i tylko czekałem jak szczeknie radośnie po dziesiątkach wieków przymusowego milczenia. Nie byłbym się zdziwił, gdyby zeskoczył ze swego świętego piedestału i w podskokach, przyjaźnie warcząc, okrążył mnie prowokując do swawolnej zabawy, tu, wśród granitowych posągów jego boskich kolegów. Ale Anubis nie ruszył się. Tylko leciutko, po psiemu uśmiechał się porozumiewawczo do przybysza z kraju, w którym nie ma szakali, a bogowie używają ludzkich postaci. Niekiedy nawet – jak się zdarzało przed z górą tysiącem lat – o zwielokrotnionych obliczach. I wtedy właśnie nagle poczułem, że muszę uczynić coś dla zadokumentowania mojego stosunku do boga–psa. Niepewnie obejrzałem się, by sprawdzić czy nie śledzi mnie muzealny woźny i lekko pogłaskałem szakala. Nie kamień, nie posąg, nie boga – lecz żywe, jak ja, stworzenie. A gdy to zrobiłem, przestraszyłem się nagle świętokradczego czynu i, przypominając sobie opowieści o pośmiertnych zemstach faraonów, odsunąłem się zmieszany od postumentu. Z góry spoglądały na mnie przyjaźnie i miękko psie oczy boga Anubisa. Pojął i wybaczył. (...)



Andrzej Hausbrandt i Brysio. Filozofia pod psem. TRANS HUMANA. Białystok 2002. Z rozdziału Od Czanga do Anubisa. Tytuł fragmentu pochodzi od redakcji.




 <– Spis treści numeru