Joseph Wittig nie jest znanym pisarzem niemieckim — ani u siebie
w kraju, ani tym bardziej w Polsce. Nie wspominają o nim podręczniki
niemieckiej literatury, a pytani przeze mnie uniwersyteccy specjaliści
mają poważne problemy ze skojarzeniem jego nazwiska. Jeżeli Wittig w ogóle
pojawia się w dziejach współczesnej kultury niemieckiej, to głównie jako
teolog i pisarz religijny. Rzadko natomiast — jako pisarz śląski,
choć jego twórczość jest ściśle związana z tym regionem. Był przede
wszystkim piewcą ziemi kłodzkiej — tej, jak sam pisał, „krainy
cudów, krainy Boga”, czyli starego Hrabstwa Kłodzkiego (Grafschaft
Glatz), bo taka była tradycyjna nazwa tego regionu do 1945 roku.
Dlaczego pisarstwu Wittiga poświęcam czas i papier? Powodem jest
Wybór opowiadań (Ausgewäalthe Erzählungen) wydany
w 1999 roku przez Fundację Odnowy Ziemi Noworudzkiej i Wydawnictwo Ziemi
Kłodzkiej w Nowej Rudzie. Jest to pierwsza, i jak dotąd jedyna
publikacja w języku polskim oraz w niemieckim tekstów literackich tego autora.
Są jeszcze trzy tomy materiałów z seminariów poświęconych jego
twórczości, które od połowy lat dziewięćdziesiątych odbywają się
w odbudowanym domu pisarza — dziś muzeum — w Nowej Rudzie. Pamiętać
też trzeba, że na temat pism
teologicznych Wittiga w połowie lat osiemdziesiątych ukazała się w języku
polskim poważna praca księdza Alojzego Marcola z Opola.
Wszystkie te wydawnictwa prac, jak i odbudowa domu Wittiga, to wynik
społecznej działalności i zasługa obecnych mieszkańców ziemi kłodzkiej.
„Wskrzeszenie” jego twórczości stanowi dobry przykład polskiego
„zadomawiania się” na Śląsku, czy też — bardziej ogólnie — na
ziemiach zachodnich i północnych Polski, widocznego wyraźnie od końca
lat osiemdziesiątych. Polega ono na odkrywaniu dziejów tego regionu
i przejmowaniu ich jako już „własnych”. O ile dla większości
mieszkańców było to dotychczas jedynie miejscem osiedlenia, o tyle teraz
staje się prawdziwym domem. I tak oto, dzięki wysiłkom potomków
osiedleńców i repatriantów, którzy przybyli tu po wojnie, osoba
i twórczość Josepha Wittiga została przypomniana i „wprowadzona” do
życia literackiego. Staje się on ponownie ważnym pisarzem tej ziemi,
ale w nowym warunkach, w polskim przekładzie i dla polskich czytelników.
Biografia Josepha Wittiga dzieli się wyraźnie na trzy części. Urodził
się w wielodzietnej rodzinie w styczniu 1879 roku w Słupcu-Dolinie,
obecnie dzielnicy Nowej Rudy. Szkołę średnią, a następnie studia
teologiczne ukończył we Wrocławiu. W roku 1903 został wyświęcony na
kapłana. Początkowo pracował jako duszpasterz, później poświęcił się
karierze naukowej. W 1915 roku został profesorem teologii na
uniwersytecie wrocławskim. Specjalizował się w teologii historycznej,
we wczesnych dziejach Kościoła katolickiego oraz w sztuce kościelnej.
W tym też czasie zaczął się zajmować pisarstwem religijnym, dzięki
któremu stał się popularny i znany w Niemczech, szczególnie wśród
młodzieży.
W 1922 roku opublikował opowiadanie Odkupieni (Die
Erlöosten) — krytyczne wobec oficjalnej kościelnej wykładni
grzechu i spowiedzi. Uważał, że „grzech, który dzieli od Boga, gdy
tylko za niego żałujemy, spełnia niejako funkcję zbawienia”.
Wielkanocne odkupienie traktował jako radosną nowinę. To opowiadanie
oraz teologiczne elementy polemiczne zawarte w innych pracach Wittiga
wzbudziły dyskusję oraz poważne zastrzeżenia hierarchii kościelnej. Nie
zmienił swoich poglądów, co spowodowało wciągnięcie części jego
twórczości na indeks kościelny, a w 1925 r. ostatecznie wykluczenie
autora z Kościoła katolickiego. Załamała się wtedy jego błyskotliwa
kariera duchownego i teologa. Zaznaczmy tutaj, że dzisiejsze stanowisko
Kościoła zbliżyło się do ówczesnych „podejrzanych” poglądów
Wittiga.
Wrócił z Wrocławia do Nowej Rudy. Zmienił dramatycznie i całkowicie
swoje życie. Ożenił się i założył rodzinę. Miał troje dzieci. Jego
pierworodny syn umarł krótko po urodzeniu, co było straszliwym ciosem
dla małżeństwa i dla Wittiga osobiście. Odczytywał to jako ingerencję
i karę Boską. W 1927 r. zbudował (częściowo własnoręcznie, pochodził
bowiem z rodziny cieślów) dom dla swojej rodziny. Oryginalny, w innym
stylu niż to było tutaj tradycją, gdyż wysoki na trzy piętra,
o spiczastym dachu, bez budynków gospodarczych. Architekturze tego domu
poświęcił krótkie opowiadanie Tajemnicze nakazy, w którym
potraktował swój wybór jako wpływ sakralności tej ziemi. Takiego
przeczucia i takiego posłuszeństwa, czego pięknym przykładem jest arka
Noego, a głupim mój dach, u dzisiejszej ludzkości prawie się już nie
spotyka... Bóg w niebie, a na ziemi góry i doliny, drzewa i krzewy,
kwiaty i zioła, strumienie i rzeki, potoki i potoczki wciąż podpowiadają
człowiekowi, co ma robić i gdzie może znaleźć zagubiona drogę do raju.
Ale ludzie stracili ten zmysł. Dom przetrwał i jest siedzibą muzeum
swego twórcy.
W latach trzydziestych działał głównie jako wolny pisarz religijny.
Pomimo ekskomuniki pozostał wierny Kościołowi katolickiemu. Podejmował
także tematykę historyczną, opracował kronikę Nowej Rudy i dzieje
Słupca, publikował wiele na łamach czasopism lokalnych.
Jeszcze przed wojną czyniono kroki, by pojednać Wittiga z Kościołem,
ale pod warunkiem opuszczenia żony i rodziny. Nie skorzystał z tych
propozycji. Dopiero w 1946 roku w nowych powojennych warunkach, przy
dużej pomocy polskiej administracji kościelnej (decydującą rolę odegrał
tutaj kardynał August Hlond), ekskomunika została zdjęta. Pisarz długo się tym
nie cieszył, gdyż w jeszcze w tym samym roku całą rodzinę wysiedlono do
Niemiec. Umarł w roku 1949, jak mówił — na „swoim niemieckim
zesłaniu”. W utracie śląskiej ojczyzny upatrywał karę za naruszenie
pierwszego przykazania: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.
A jedynym bogiem w czasach wojny był naród. Wittig pisał wtedy:
Oto podnoszę ten niezwykły kielich ofiarny ku niebu: na jego obrzeżach
błękitne góry, na ich szczytach i w dolinach pomiędzy nimi zdobne
diamenty i rubiny sanktuariów maryjnych: Barda, Marii Śnieżnej,
Kralików i Wambierzyc; przy drogach niezliczone krzyże i statuetki...
W samym środku, jak perła w muszli, mój dom rodzinny w dolinie łąk
i olch... Tę czarę wyrywam sobie z serca i drążącymi rękoma podnoszę ku
niebu — tę najcięższą ofiarę mojego życia. Składam ją Bogu, chyląc
czoła przed jego świętą wolą.
Twórczość literacką Wittiga można określić mianem „teologii ziemi
rodzinnej”. W opowiadaniu Złoto, kadzidło i mirra tłumaczył:
co napisane jest w Biblii, wciąż na nowo się sprawdza, nawet jeśli
nie mamy odwagi tego dostrzec, bądź uważamy, że jest w tym coś
niestosownego. Jego opowiadania są najczęściej poświęcone
autobiograficznym wydarzeniom, w większości związanym z ziemią kłodzką.
Służą zawsze określonej tezie moralnej i pouczeniom religijnym, jak
żyć i postępować. Nie znajdziemy w nich ani zmysłowości, ani
fascynujących opisów przyrody i krajobrazów, a tym bardziej bogatych
życiorysów ludzi. Są czyste i proste, co nie znaczy, że łatwe
i zrozumiałe. Stanowią rodzaj przypowieści edukacyjnych, tak ważnych
i popularnych w literaturze niemieckiej. Pomimo wyrafinowanej
i głębokiej teologii, podejście do życia i obowiązków, jakie z nich
wynika, jest bardzo tradycyjne. Jest to próba przystosowania ludowej
religijności, znanej z dzieciństwa, do zmian nowoczesnego społeczeństwa.
Opowiadania Wittiga można też potraktować jako próbę utrzymania
wspólnoty mieszkańców ziemi kłodzkiej i zachowania jej historycznej
ciągłości.
Wittig jest typem wyciszonego śląskiego romantyka. Łączy w swojej
twórczości w jedną całość chłopską pracowitość i sprawiedliwość, gorącą
codzienną religijność i zmysłowość odbioru krajobrazu. Jego rozumienie
przyrody jest także religijne i tradycyjne, gdy w opowiadaniu
Odwilż pisze — „odwilż, roztopy, nowa wiosna, nowe życie!”.
W jego utworach znajdujemy fragmenty, które głęboko zapadają
w pamięć. Jak na przykład ten (z opowiadania O czekaniu
i przychodzeniu) — W jakiejś niemieckiej książce napisano, że
oczekujący człowiek jest świętym. Nie mogę podać tytułu tej książki,
ani tym bardziej miejsca, w którym to napisano. Być może, że na amen
wczytałem się w to, co napisane, czyniąc wyrazy moimi przyjaciółmi.
Mówię o ludziach czy o książkach? O ludziach i o książkach, gdyż
stanowią jedno. Ludzie też są bardzo osobliwymi książkami.
Odnalezienie i „wskrzeszenie” w języku polskim opowiadań Wittiga
zawdzięczamy grupie osób związanych głównie z miesięcznikiem „Ziemia
Kłodzka” (i organizacją Solidarność Polsko-Czesko-Słowacka).
Ukazuje się od roku 1989 i od samego początku jest mocno osadzony w swym
regionie. Pełna nazwa tego trójjęzycznego: polsko-czesko-
niemieckiego pisma brzmi „Ziemia Kłodzka. Od Kladského pomezi. Glatzer
Bergland”, a wielojęzyczność wypływa ze świadomie akceptowanej
wielokulturowości owego miejsca. Wielokulturowości, którą redaktorzy
traktują nie — jak niegdyś bywało — jako wstydliwy balast, lecz jako
atut swojej małej ojczyzny. Jako części już polskiego dziedzictwa tej
ziemi.
Z tej perspektywy można patrzeć na „polski fenomen” twórczości
Josepha Wittiga, świadczący o dążeniu do zbudowania „zbiorowej
biografii” ziemi kłodzkiej — z historii Niemców, Polaków, Czechów,
Żydów i innych jej mieszkańców. Region ten przestaje być anonimowy,
zaczyna przemawiać swoją bogatą i skomplikowaną przeszłością, „
uznaną” przez Polaków, a byli mieszkańcy tej ziemi stają się ich
poprzednikami. Ten rodzaj podejścia socjologicznego stwarza nam
możliwość zakorzenienia się tutaj, a Niemcom i innym narodowościom —
możliwość otwartego odwoływania się do swoich korzeni. Zaakceptowanie
obcego, niemieckiego dziedzictwa kulturowego jako własnego przestaje być
tylko kwestią tolerancji. Jest już czymś więcej — próbą budowy nowego
etapu dziejów ziemi kłodzkiej bez wymazywania przeszłości. Pozwala
odrzucić ciężar wzajemnych historycznych oskarżeń i obiecuje szanse
lepszego życia. Nie chodzi o dyskusję, czyje to jest? Polskie,
niemieckie, czy czeskie? Chodzi o wspólne pielęgnowania tradycji tego
regionu, która jest tutaj traktowana jako wspólne dziedzictwo.
Owo pojednanie i wielokulturowość widać najbardziej na cmentarzach.
Leżą tam starzy, niemieccy (do 1945) i nowi, polscy (od 1946) mieszkańcy
regionu. Cmentarze na ziemi kłodzkiej, a szerzej — na Śląsku stają
się więc ostateczną przestrzenią pojednania Polaków i Niemców.
Redaktorzy oczywiście podejmują problemy polityki Niemiec wobec Polski
oraz pretensji Związku Wypędzonych, które budzą obawy tym większe, im
bliższa jest integracja Polski z Unią Europejską. Ale nie przekłada się
to na stosunek do niemieckiego dziedzictwa, które jest uznawane
i chronione. Odrębną i trudniejszą kwestią okazuje się stosunek do
czeskości i czeskiej obecności na tym terenie. Czesi są trudnym
partnerem w dyskusjach, co wynika, jak się wydaje, z tego, że są
mniej otwarci, mają więcej pretensji i historycznych uprzedzeń.
W jednym z numerów „Ziemi Kłodzkiej” znalazłem zdanie Tomasza Manna, że kultura to umiejętność dziedziczenia. Ta umiejętność została zachowana wobec dorobku Josepha Wittiga. Jego najstarszy syn, Johannes, tak pisał po swoim pierwszym pobycie w Polsce, gdy otwierano muzeum imienia jego ojca: Myślę, że wielu z Was zgodzi się ze mną, że w ostatnich latach tu w Słupcu Dolinie i na Wzgórzu Wszystkich Świętych zaistniało coś, co należało nazwać cudem.