PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 40

Bohdan Pociej

Śląska szkoła kompozytorów



1.

Istnienie tej szkoły jest w naszym życiu kulturalnym wartością wysoką; cieszy i podtrzymuje nadwątloną wiarę w przyszłość muzyki komponowanej. „Szkoły” oczywiście nie w wąsko — dydaktycznym sensie, ale w znaczeniu szerszym, przyjętym w historii sztuk, zwłaszcza malarstwa i muzyki szkoły malarskie: niemiecka, włoska, holenderska, średniowiecza, renesansu, baroku; w muzyce: średniowieczna szkoła paryska, szkoły polifonii flamandzkiej czy rzymskiej w XV-XVI w., szkoła wenecka z przełomu XVI wieku, XVII-wieczne szkoły instrumentalne, szkoły narodowe muzyki XIX wieku, XX-wieczna szkoła wiedeńska.... „Szkoła” więc przede wszystkim w znaczeniu pewnej wspólnoty idei, postaw, nastawień, ogólnych sposobów uprawiania, komponowania muzyki; szkoła w sensie miejsca, terytorium, aury intelektualno-artystycznej...

2.

Katowicka szkoła nowej muzyki — bo tak ją można dookreślić, z uwagi na jej centrum w stolicy Górnego Śląska — zajmuje nader ważne miejsce na mapie polskiej kultury. Powstała i kształtowała się w latach powojennych, wokół swego głównego ośrodka: katowickiej PWSM (dziś Akademii Muzycznej). Jej fundatorami zaś byli — w sensie profesorsko-dydaktycznym — dwaj znakomici pedagodzy: kompozytor Bolesław Szabelski oraz kompozytor i pianista Bolesław Woytowicz.
Szabelski zwłaszcza — najwybitniejszy bodaj twórca polskiej muzyki z pokolenia bezpośrednio po Szymanowskim — może być nazwany patronem szkoły katowickiej.
W obrębie tej szkoły wzrastały dwie generacje kompozytorów wybitnych (mówię o „generacjach” w sensie estetyki-poetyki — stylu, bo sama odległość miedzypokoleniowa nie sięga tu nawet lat dwudziestu).

Kompozytorzy pierwszej generacji debiutowali właściwie już po okresie stalinowskiego socrealizmu (co splamił kulturę polską początku lat 50, zwłaszcza literaturę i sztuki plastyczne, w mniejszym może stopniu muzykę). Tak więc Witold Szalonek 1927-2001, Wojciech Kilar ur. 1932, Henryk Mikołaj Górecki ur. 1933 — bo ich indywidualności wysuwają się tu na czoło — mogli już bez przeszkód, od roku 1956, przedstawiać swoje utwory, frapujące owoce nieprzeciętnych talentów, ożywianych pragnieniem muzyki istotnie nowej — zgodnie z panującym duchem tamtego czasu, u nas i na świecie. Obecność tych młodych twórców wyraziście się zaznaczyła na pierwszych festiwalach Warszawskiej Jesieni lat 1958-59-60 (zapamiętałem sobie z tych lat i mój artykuł w „Ruchu Muzycznym”, pod znamiennym tytułem Świt awangardy, jako że ja, ich rówieśnik, jako młody krytyk, entuzjasta i apologeta nowości, nabierałem podówczas pisarskiego rozpędu).

Każdy z tych trzech obrał inną, nawskroś własną drogę.
Szalonek — najstarszy, przedwcześnie zmarły — drogę konsekwentnych odkryć i nowych koncepcji brzmieniowych.
Kilar — w pierwszym okresie dynamiczny „sonorysta”; później lata 70 zaskoczył wszystkich swą „woltą” w stronę podbudowanego góralskim folklorem neo-witalizmu, stwarzając frapująco sugestywny styl muzyki przemawiającej do każdego, porywającej rozmachem, kipiącej energią, pulsującej prawdziwym życiem.

Mnie zwłaszcza urzekła tu potężna indywidualność Góreckiego. Mogę rzec, iż jakoś towarzyszyłem jego drodze twórczej od jej początków (Epitafium na chór i zespół instr., Sonata na 2 skrzypiec); każdy kolejny utwór był dla mnie wydarzeniem niezwykłym; Zderzenia, Genezis, Choros, Refren, Muzyczki I-IV, Muzyka staropolska, II Symfonia „Kopernikowska” — objawiały mi świat muzyki, jakiej jeszcze nie było. Widziana dziś z perspektywy czasu twórczość ta, od jej zarania, zdaje mi się rozpięta między biegunami, powstająca na osi prastarego kontrastu: między ostrością brzmienia a eufonią, energią a kontemplacją, działaniem a medytacją, niepokojem a spokojem, wzburzeniem a wyciszeniem, zewnętrznością a wewnętrznością, siłą życia a mocą ducha, świeckością a świętością...

Wszelako z biegiem lat znać coraz wyraźniej, że to, co kontemplacyjne, medytacyjne, duchowe, sakralne, jest nie tyle jedną ze stron w dwoistości, co wprost samym centrum, że duchowość, w jej ekspresji i dźwiękowej symbolice, stanowi sedno muzyki Góreckiego.

W połowie lat 70 na widownię wchodzi nowa generacja Szkoły Śląskiej: kompozytorzy urodzeni około roku 1950; znakomicie wylansowani przez równie młodego podówczas teoretyka z Krakowskiej Akademii Muzycznej, entuzjastę i propagatora nowej muzyki Krzysztofa Drobę, na Festiwalach w Stalowej Woli Młodzi muzycy młodemu miastu, a następnie na słynnych, a dziś już legendarnych Spotkaniach muzycznych w Baranowie Sandomierskim. Tu znów trzy wybitne indywidualności wbijają mi się w pamięć: Eugeniusz Knapik, Andrzej Krzanowski (nagle i przedwcześnie zmarły w 1990), Aleksander Lasoń. Skroś różnice indywidualne stylów i osobowości łączy ich przynajmniej jedno: poetyckie i poetycko-dramatyczne podejście do uprawianej muzyki; żywe zainteresowanie odnowieniem starych związków muzyki ze słowem.

W ich utworach rozwinie się coś (ekspresja? styl?), co Krzysztof Droba nazwie „nowym romantyzmem”. A to znaczy: muzyka intensywna w ekspresji, atrakcyjnie wielobarwna, urozmaicona w przebiegu, z dramatycznym nerwem, wyrazista, obrazowa; nawiązująca (świadomie) — poprzez neotonalność, odrodzoną melodyczność — do poetyki dźwiękowej poematu symfonicznego i dramatu muzycznego późnego romantyzmu. Tu zwłaszcza wybija się wielkiego formatu talent Knapika, z jego upodobaniem do form o budowie rozległej, monumentalnych — długich cyklów pieśni; oryginalnych, wielkich, złożonych kompozycji o obsadzie maksymalnej (soliści, chór, potężna orkiestra), zwanych przezeń „ operami”...




 <– Spis treści numeru