PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 40



Kalina Szydłowska-Pawłowicz

Sad i poeta



Mój ojciec robił wino. Wykonywał to z całym znawstwem i zaangażowaniem, gromadząc podręczniki, robiąc notatki i obliczenia. A kiedy w wielkiej butli, zamkniętej korkiem i rurką zaczęło budzić się życie i liczne bąbelki uwalniały się ze szklanego naczynia z charakterystycznym bulgotem, tato zasiadał przed kredensem i obserwował to zjawisko z błogim uśmiechem. Rzeczywiście, wino udawało się znakomicie. Jabłkowe, jasne, miało lekki orzeźwiający smak, agrestowe było najsłodsze, a porzeczkowe cierpkawe i wytrawne, urzekało klarowną, rubinową barwą. Wszystkie owoce do wyrobu tego wina pochodziły z naszego ogrodu. Mijając część kwiatową pełną kolorów i woni, dochodziło się do środkowej, tej najbardziej nasłonecznionej – tam był sad. Rosły w nim karłowate jabłonki, starannie pielęgnowane, same szlachetne odmiany. Sad od strony ulicy Słowiczej otaczał półkolem szpaler agrestów i porzeczek. Do nas, do dwóch córek należało zbieranie owoców do wina.

Byłyśmy właśnie zajęte przy ostatnim krzewie w rzędzie, tym, na którym owoce dojrzewały najpóźniej i były najdorodniejsze... Ulicą przechodził młody człowiek. Zatrzymał się i zapytał: „Co robicie, czy mogę do was przyjść i wam pomóc?” Za chwilę był już z nami w ogrodzie i pracowaliśmy razem we trójkę przyjaźnie rozmawiając. Nie wiem, jak się nazywał. Powiedział tylko, że jest poetą. Uwierzyłam mu, gdy uniósł ku słońcu kiść porzeczek i powiedział, że jest piękna. Było coś olśniewającego w barwie owocu, tak przejrzystego i prześwietlonego blaskiem, że tylko w tej delikatnej strukturze rysowały się drobne ziarenka. Potem chłopiec przeszedł do innych skojarzeń i z przejęciem zaczął mówić o wrażeniach z lektury Prousta. Nie znałam tego autora. „Musicie koniecznie to przeczytać” – powiedział. I wręczył mi pokaźne tomy „W poszukiwaniu straconego czasu”. „Pożyczam ci” – to były jego słowa i odszedł. Już więcej go nie zobaczyłam.

Wkrótce nadeszły czasy nadziei, grozy i rozpaczy... dni Powstania Warszawskiego.

Mijały lata. Na miejscu starego sadu świeci dziś w słońcu polana zarośnięta dziką trawą. Jeszcze jedyna jabłonka dożywa swoich dni. Czas zatarł wspomnienia niezwykłej wizyty poety w naszym ogrodzie. Nie wiem, kim był, nie pamiętam, jak wyglądał. Ale chwila prześwietlonych słońcem porzeczek trwa we mnie jak zatrzymana klatka filmu pamięci. I gdyby nie tomy „W poszukiwaniu straconego czasu” mogłabym myśleć, że to wszystko tylko mi się śniło.




 <– Spis treści numeru