Kiedy zaglądam do antykwariatów, niezależnie od tego, w jakim znajdują
się mieście i w jakim kraju, niemal zawsze widzę w nich ludzi
grzebiących w pudełkach ze starymi fotografiami. Grzebią oni nie tylko
w pocztówkach, reprodukcjach dzieł sztuki czy na przykład wizerunkach
gwiazd filmu i estrady, ale również w fotografiach jak najbardziej
prywatnych, które — zdawałoby się — nie mogą zainteresować nikogo poza
przedstawionymi na nich osobami i ich bliskimi. Niekiedy grzebiący coś
sobie wybierają. Słyszałem od przyjaciół, że są przedsiębiorcze
jednostki, które masowo wykupują takie zdjęcia w Czechach i sprzedają je
później w Niemczech. Widocznie im się ten proceder opłaca. Nic w tym
zresztą specjalnie dziwnego. Lubimy patrzeć na czyjąś utrwaloną na
fotografii prywatność, na wnętrza i stroje, których już nie ma, na modne
dawniej pozy, na ślady dawnego obyczaju, na zamarłą dzięki obiektywowi
aparatu chwilę.
Takie potrzeby starają się zaspokajać wystawy starych fotografii,
które ponadto spełniają niebagatelną rolę poznawczą i przyczyniają się
do ratowania archiwalnych dokumentów, jakimi są także stare zdjęcia.
Kilka lat temu (1998) widziałem w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu wystawę
pt. Rodzina śląska w dawnej fotografii. Spełniała ona wszystkie
te funkcje. Od wystawy upłynęło trochę czasu, ale można przecież
niniejszy tekst potraktować jak fotografię, przypominającą dawne,
bezpowrotnie minione zdarzenie.
Dział Etnografii bytomskiego muzeum wpadł na prosty pomysł.
Zorganizował mianowicie i rozreklamował w miejscowych mediach konkurs na
zestaw zdjęć dokumentujących życie śląskiej rodziny we wszystkich jego
przejawach. Chodziło przy tym o fotografie od najstarszych, jakie się
zachowały, aż do zrobionych mniej więcej w połowie XX wieku.
Najdawniejsze zdjęcia, które udało się znaleźć w rodzinnych archiwach,
pochodziły z lat siedemdziesiątych XIX wieku.
Jak pisały w katalogu wystawy Irena Białas i Maria Lipa Kuczyńska na
konkurs „napłynęło ponad 3350 fotografii, najczęściej luźnych, ale
także zgromadzonych w albumach, oprawionych w ramki”. Ich większość
pochodziła z przemysłowej części Górnego Śląska, „z dużych miast
utworzonych z odrębnych niegdyś osad, potem dzielnic wchłoniętych
w dwudziestowiecznych procesach urbanizacyjnych w nowe zespoły
miejskie”.
Sporo fotografii nadeszło z samego Bytomia wraz z jego obecnymi
dzielnicami — Rozbarkiem, Karbiem, Szombierkami i Miechowicami.
Stanowiły one jednak oczywiście jedynie część eksponatów. Niemało było
zdjęć z Zabrza, Katowic, Chorzowa, Piekar Śląskich, a także
z Raciborskiego, Rybnickiego, Pszczyńskiego i Lublinieckiego, pojedyncze
eksponaty pochodziły też ze Śląska Cieszyńskiego.
Jury konkursowe przyznało oczywiście najlepszym zestawom nagrody,
kierując się trzema podstawowymi kwestiami: kryterium merytorycznym
(fotografie powinny układać się w całość ilustrującą historie śląskiej
rodziny w jak najdłuższym okresie i w jak najbardziej różnorodnych
sytuacjach), kryterium wyjątkowości i rzadkości nadesłanych zdjęć
i wreszcie kryterium estetycznym.
Wszystkie nagrodzone i wyróżnione zestawy to osobne historie, urywkowe
opowieści pozwalające widzom posmakować, niemal dotknąć dalszej
i bliższej przeszłości. Były na wystawie zarówno fotografie wykonane
w zakładach fotograficznych oraz przez wędrownych fotografów zawodowych
upozowane, sztuczne i uroczyste, jak i zdjęcia amatorskie, czasami
łapiące rzeczywistość, która nie zdążyła przybrać przed obiektywem
nienaturalnej, nadętej miny. Były zarówno zdjęcia robione w atelier,
jak i we wnętrzach mieszkalnych, przed budynkami oraz w plenerze.
Zapewne tego typu prezentacja byłaby interesująca niezależnie od
regionu, z którego pochodzą eksponaty, ale Górny Śląsk zdaje się mnożyć
powody do zainteresowania fotograficznymi wizerunkami swoich
mieszkańców. Ziemia owa to pogranicze, na którym mieszały się różne
narody i różne kultury, a zarazem to obszar szybkich i wielorakich
przemian. Wiele na przykład znalazło się na tej wystawie portretów
żołnierzy, ale ich mundury były różne i rozmaite godła widniały na ich
wojskowych czapkach. Czasem w różnych uniformach widzieliśmy tę sama
osobę. Przykładowo dwa zdjęcia z okresu II wojny światowej: ten sam
młody człowiek najpierw w mundurze Wehrmachtu, a potem polskich sił
zbrojnych na Zachodzie. Różne są też języki napisów pod fotografiami,
napisów na widocznych na zdjęciach szyldach (niekiedy po prostu
dwujęzycznych, polsko-niemieckich), nazw zakładów fotograficznych,
nazw miast i ulic. Choć czasami chodzi o to samo miasto czy nawet tę samą
ulicę.
Fotografie najstarsze to przede wszystkim portrety pojedynczych osób,
par małżeńskich czy całych rodzin. Przedstawieni na zdjęciach ludzie
ubrani są odświętnie, obok tradycyjnych strojów ludowych noszą
eleganckie miejskie garnitury, patrzą prosto w obiektyw. Większość
fotografii z tego okresu (ale i późniejszych także) to oczywiście
pamiątki różnych uroczystości familijnych — ślubów, chrztów, rocznic
urodzin, pierwszych komunii, jubileuszy, niekiedy i pogrzebów. Z czasem
pojawiają się też fotografie ze szkół, kursów gotowania czy szycia,
rozmaitych organizacji, teatrów amatorskich, chórów, klubów sportowych,
zakładów pracy. Fotografuje się ważne momenty historyczne, uroczystości
państwowe i święta religijne. Tematem staje się też spędzanie wolnego
czasu — zabawa na ślizgawce, spacery, kolędowanie przy choince.
Obiektyw dokumentuje również pobyt Ślązaków poza własnym regionem — na
wycieczkach krajoznawczych, pielgrzymkach, na wakacjach. Widać w tle na
przykład Kraków, Częstochowę, ale i odległe od Śląska nadniemeńskie
Druskienniki.
Oglądając te zdjęcia mogliśmy dotknąć przeszłości regionu i poczuć
upływ czasu, śledząc różnice ubiorów, przemiany obyczaju i przemiany
historyczne.
Dla ludzi spoza Górnego Śląska zdjęcia te mają dodatkowy walor pewnej
egzotyki. Śląsk bowiem to — jak wiadomo — region nacechowany
zdecydowanie inaczej niż pozostałe dzielnice Polski. Trudno byłoby zapewne
w innych regionach o tak wyraźną dominację środowisk plebejskich, jak
również miasta i krajobrazu przemysłowego.
Czas utracony ewokują nie tylko jakaś melodia czy jakiś zapach, nie
tylko Proustowska magdalenka. Także fotografie przynajmniej niekiedy
i przynajmniej niektóre zdolne są to uczynić. Dlatego takie wystawy jak
ta służą nie tylko wzbogacaniu wiedzy. Służą też pełnej melancholii
przyjemności zwiedzających. Taką melancholijną przyjemność odczuwam
dziś, przeglądając katalog udanej wystawy sprzed kilku lat.