Trzeba przyznać, że jest nieurodziwy, bez stylu, bez charakteru. Ot,
zwykły sobie drewniany budyneczek, którego właściwie nie zauważamy na co
dzień. Spiesząc od stacji dokonujemy zakupów w mieszczących
się w nim sklepikach. I dopiero trzeba było wiadomości, że lada moment go
rozbiorą, że stanie tu pawilon, czy kompleks pawilonów, by nabrał
osobowości, stał się ważny.
Drewniaczek przy ulicy Brwinowskiej koło stacji Podkowa Główna ma
około siedemdziesięciu lat.
Pamiętam go od zawsze, od pierwszego mego pobytu w Podkowie Leśnej w październiku 1938 roku — mówi pani Bożenna Rożniatowska. — Wyglądał wtedy inaczej, miał z boku coś w rodzaju daszka, albo jakąś niedużą przybudówkę, nie bardzo już pamiętam. I był ogrodzony. Strzyżone graby tworzyły wąską alejkę oddzielającą teren cukierni od skwerku przy stacji kolejki. Skwerek był ogrodzony niską drucianą siatką, zawsze zadbany, z ławkami i klombem, który wypadał na wprost wejścia do cukierni. Obsadzano go sezonowymi roślinami ozdobnymi. W kawiarnianym ogródku można było zjeść lody, wypić herbatę, może także zamówić ciastko, ale tego nie jestem pewna, bo babcia zabierała mnie właśnie na lody. Wokół budynku aż do ulicy Słowiczej znajdował się ogrodzony sad i podwórko, ze studnią przykrytą drewnianym daszkiem.
Studnia istnieje nadal, podobnie jak resztki drzew owocowych, dawno zdziczałych, i wybujałe graby z dawnej alei.
Właścicielką drewniaczka była starsza już wówczas kobieta, której los związał się tragicznie z tym miejscem. Podczas okupacji prowadziła przez jakiś czas swoją cukiernię. Podczas łapanki, jakich nie brakowało także w Podkowie, zatrzymanych ludzi stłoczono w małym ogródku przy cukierni. Stali tam dłuższy czas. Jeden z zatrzymanych poprosił o wodę. Czternastoletni wnuk właścicielki podał kubek i wtedy niemiecki żołdak strzelił do niego. Chłopiec, ranny w brzuch, mimo udzielonej pomocy, zmarł. Babka wiodła już do końca życia samotną egzystencję w drewniaczku. Zmieniła się bardzo po tej tragedii. Poruszała się o lasce, zgarbiona. Zmarła w latach czterdziestych, miała wtedy około osiemdziesięciu lat.
W latach czterdziestych cukiernia przestała być potrzebna i powstał
sklep spożywczy, prowadzony przez Jadwigę Niwińską. Pani
Jadwiga handlowała wcześniej na targu podkowiańskim, czyli na placu przy
ulicy Głównej. Miała tam budkę z artykułami spożywczymi.
Z drewniaczkiem nieodłącznie związana jest postać pani Stefanii
Bąkowej, wieloletniej sprzedawczyni podkowiańskiej, bardzo przez
klientów lubianej i cenionej za uśmiech i życzliwy stosunek do ludzi.
Jej postać wiąże się nieodłącznie z historią drewniaczka, toteż
poprosiłam ją, by podzieliła się z nami wspomnieniami.
Byłam młoda, 17 lat miałam, kiedy wyszłam za mąż. Mąż był
rzeźnikiem, a ja objęłam handel. Budkę z mięsem miałam od 1945 roku.
Handlowali też na targu Nowak i Górzyński Władysław. Tak razem licząc
to przepracowałam w handlu w Podkowie prawie 50 lat. Najpierw na targu
krótko mięsem, a także w Brwinowie, ale niedługo potem zabrali nam
koncesję. A potem przyszły kartki.
Po towar jeździliśmy koniem, a dopiero kiedy pracowałam w drewniaczku
— warszawą. Później pracowałam w GS-ie w Żółwinie.
Na początku lat siedemdziesiątych wynajęłam ten sklep od pani Jadzi.
Prowadziłam go przez dwanaście lat. Jak to wspominam? Różnie bywało. Były
nieraz trudności, ale każdego dnia stawałam za ladą od nowa, starałam
się zapomnieć o kłopotach. W Podkowie dobrze się pracowało, ludzie byli
zacni. Czasem zdarzało się, że ktoś mnie poniżył, ale nic nie mogłam
powiedzieć. Czasem klienci reklamowali towar i trzeba było przyjąć.
Nieraz ktoś nie płacił, bo nie miał pieniędzy. Niektórzy ludzie nie
byli bogaci, żyli od renty do renty, to czasem tylko zapisywałam
w notesie, ile są winni. Oddawali albo nie, różnie bywało. Najbardziej
lubiłam dzieci. Pieniążki im zawijałam, żeby nie zgubiły. Bardzo
lubiłam dzieci, zawsze im co najlepsze dawałam, bo dorosły sam wybiera,
co chce, ale dziecku trzeba najlepsze dać.
A jak szłam ulicą, to tylko się kłaniałam, bo ciągle któreś dziecko
mówiło mi „dzień dobry”.
Potem pobudowałam własny sklep, w roku 1980. Kiedyś sklep mi
doszczętnie okradli, ale wtedy bardzo mi pomogło prezydium.
Z powodu choroby musiałam zaniechać prowadzenia
sklepu. Teraz jest w nim zakład fryzjerski.
Od 1939 roku w Żółwinie mieszkam, rodzice kupili ziemię od Natansona.
A ślub brałam w Brwinowie, bo to była nasza parafia i moja mama zawsze
do Brwinowa chodziła do kościoła. Uczyłam się najpierw w szkole
w Milanówku, na Grudowie, a potem chodziłam na Złotą do gimnazjum, ale
zaraz było Powstanie i nie dało się uczyć. Mój brat poszedł do
Powstania, a potem zabrali go do oflagu.
Teraz jestem na emeryturze, bo już mi zdrowie przestało dopisywać.
Ale dobrze wspominam tę pracę, ja szanowałam klientów, a oni mnie
szanowali. To była dobra praca, chociaż trzeba było jeździć po towar
przed świtem, czy śnieg, czy mróz.
Drewniaczek przez lata zmieniał właścicieli i użytkowników. Po
pani Bąkowej przejęła sklep pani Barbara Michnikowska. Przez wiele lat
mieścił się obok zakład szewski. Nie sposób spisać wszystkich
użytkowników budynku w ciągu tylu lat.
Każdy z nas, podkowian ma inne wspomnienia z nim związane. Mnie
kojarzy się z różnymi osobami, które tu pracowały, z którymi tu
spotykałam się podczas sobotnich zakupów (jak wiadomo, są one w Podkowie
częścią życia towarzyskiego). Tutaj po raz ostatni
widziałam doktora Anrzeja Lipińskiego, z którym umawialiśmy się na
rozmowę o jego rodzinie. Tu wielokroć zatrzymywał się charakterystyczny
samochodzik, którym poruszali się po Podkowie państwo Zabłoccy i,
z którymi spotkanie było zawsze tak sympatyczne. Ale w mojej pamięci
zapisał się także incydent najbardziej podkowiański z ducha
i charakteru. Pewnej soboty właśnie, gdy mijałam drewniaczek,
zauważyłam masę liści i śmieci leżących na chodniku. Nie zastanawiając
się jednak nad tym, spieszyłam w kierunku domu, kiedy spotkałam pana
profesora biologii, który śledził coś z przejęciem, zadzierając głowę.
— Czy wie pani kto tutaj tak naśmiecił? — spytał, jakby nie było
nic ciekawszego i ważniejszego niż ta kupka liści na chodniku. — To
kawka szuka czegoś w rynnie, obserwuję ją od dłuższego czasu.
I nagle mnie także udzieliło się to zainteresowanie kawką sprzątaczką,
jej wytrwałym poszukiwaniem czegoś na daszku budynku i pomyślałam sobie,
jak wspaniale jest mieszkać w Podkowie, gdzie wychodząc po zakupy można
spotkać tak interesujących ludzi i obserwować zajęcia naszych małych
współmieszkańców.
Fot. Karol Wittels