Tym razem moja wizyta w pracowni Gustawa Zemły okazała się
niespodziewanie zupełnym zaskoczeniem. A przecież od lat znałam
jego twórczość, oglądałam monumentalne pomniki, często jeszcze
w stadium projektów, odwiedzałam pracownię, przegadaliśmy niejedną godzinę o sztuce.
Znałam i rozpoznawałam dobrze jego styl – wewnętrzną ekspresję artystycznej wizji poddawaną rygorowi formy gwałtownej
ale i uporządkowanej, spontanicznej ale i zrytmizowanej. Dobrze wiedziałam na jakich obszarach sztuka
Zemły jest umiejscowiona – i to
zarówno w wielkich monumentalnych realizacjach jak i w kameralnych, oglądanych w pracowni
kompozycjach. Najogólniej określić
bym ten obszar mogła jako szeroko pojętą sferę sacrum. Sacrum
ściśle religijne – powracający poprzez całą jego twórczość motyw
krzyża, liczne realizacje kościelne.
I sacrum „świeckie” – pomniki, zawsze odnoszące się do ważnych momentów historii, wydarzeń, w których realizowała się jakaś ofiara –
w imię patriotyzmu, wolności, honoru – ofiara w imię spraw wielkich. Brzmi to może patetycznie,
ale jest prawdą i po tym trudnym
(bo łatwo popaść w fałszywy patos
lub nieznośnie podniosły ton) obszarze Zemła potrafi poruszać się
w niesłychanie wyrafinowany sposób, zachowując równowagę między patosem, który jest w jego
rzeźbach obecny i którego się artysta bynajmniej nie wstydzi, ekspresją, wyrazem gwałtownych uczuć,
wyrażanym poprzez te dzieła hołdem, świadectwem pamięci, a rygorem formalnym porządkującym to
wszystko, pozwalającym na utrzymanie koniecznego dystansu, poskromienie emocji, przeniesienie ich
na wyższe, bardziej uogólnione piętro refleksji. I jeszcze czytelna we
wszystkich jego pracach, a myślę, że
po prostu wpisana w jego postawę
życiową, nie tylko artystyczną, nuta
optymizmu, czasem trudnego, czasem wyrażanego przez zaciśnięte
zęby i ściśnięte gardło, ale obecnego w całym światopoglądzie Gustawa Zemły i znajdującego wyraz
w jego twórczości. Wszystko właściwie, co widywałam w jego pracowni, było monumentalne. Nieważne, czy figura Chrystusa Ukrzyżowanego miała pięć metrów czy
dwadzieścia centymetrów – monumentalizm rzeźby nie zależy od
jej wielkości, jest w niej zawarty
immanentnie, wpisany w samą jej
strukturę. I wydawało się, że właśnie monumentalizm jest głęboko
związany z jego artystyczną postawą.
Z całą tą, nagromadzoną przez lata wiedzą o twórczości Zemły przyszłam niedawno do jego pracowni. Prawda, że po dość długiej przerwie. Tym, co mi się natychmiast rzuciło w oczy były ułożone na skośnie leżącej surowej desce maleńkie płaskorzeźbione plakietki. Delikatne, jakby zatarte szarym przydymieniem, a jednocześnie
świetliste bijącym od środka blaskiem. Pierwszą, odruchową reakcją było, oprócz spontanicznego zachwytu, zauroczenia niemal, zaskoczenie ich filigranowymi rozmiarami i rzucającą się w oczy drobiazgowością wykonania. Miejsce
tak typowej dla Zemły ekspresyjnej formy, charakterystycznych dla
niego „żebrowań” sprawiających, że
rzeźby były w nieustannym ruchu,
falowaniu, pędzie, zajęło precyzyjne
cyzelowanie najdrobniejszego detalu, pełne czułej i cierpliwej uwagi
opisywanie wybranego do przedstawienia fragmentu świata, Staro- czy
też Nowotestamentowej sceny, budowanie nastroju, emocji jakie one niosą i przesłania, jakie jest w nich zawarte.
A przesłanie to jest szczególnie godne uwagi. Zemła bowiem zawsze obracał się w swej twórczości
w sferze sacrum, tym razem jednak sięgnął jeszcze głębiej, przekroczył
granicę – czy ja wiem czego? Tajemnicy? Metafizyki? Widać to nie
tylko w płaskorzeźbionych plakietkach składających się na cykl Starego i Nowego Testamentu, ale i,
dobitniej nawet może, w innych powstałych ostatnio pracach.
Szczególnie wstrząsająca w swoim głębokim wejściu w tajemnicę
śmierci jest tablica komemoratywna Tadeusza Łomnickiego. Widoczna na niej twarz aktora jest twarzą w oczywisty sposób martwą
– zamknięte i zapadnięte oczy, wyostrzone rysy.... A jednocześnie
czuje się, że nie jest to maska śmierci tylko, śmierci będącej zakończeniem życia, końcem, kresem istnienia; że jest to przejście
w inne rejony, w wieczność, w metafizykę właśnie. Pojawiają się charakterystyczne dla Zemły poziome
pasy materii, falujące, rozedrgane – tu jednak jakby uwolnione ze
swej dosłownej materialności. Bandaże, mgły, cienie całunu, który nie
okrywa a jedynie lekko przesłania
twarz, w którą wpisana jest tajemnica umierania i tajemnica wieczności. Tę tablicę, która Zemła wykonał także jako osobną, pozbawioną okolicznościowych napisów
kompozycję można i powinno się
oglądać długo i dokładnie, znalazła w niej bowiem odbicie jakaś zasadnicza zmiana; może nie
zmiana, lecz nowy, nieco odmienny rozdział twórczości artysty. Jakby
przełamała się jakaś bariera, jakby twórca odważył się sięgnąć głębiej,
w rejony, wokół których krążył zawsze, ale które pozostawały dlań
przesłonięte zasłoną, której nie odważał się do końca we wcześniejszych latach odkrywać. A może ta
zasłona teraz dopiero odkryć mu się pozwoliła? Do takiego obcowania z metafizyką trzeba wielu przeżyć, wielu doświadczeń, wielu przemyśleń i wiele intuicji gromadzonej
i wyostrzanej latami.
Gustaw Zemła, Eliasz
brąz,
płaskorzeźba z cyklu „Stary Testament”
fot. Mieczysław Klajnowski
I oto znany i ceniony twórca pomników, przez wielu ludzi z pomnikową, monumentalną rzeźbą utożsamiany, okazuje swe odmienne oblicze – człowieka owianego tchnieniem wieczności, człowieka zanurzonego w metafizyce, człowieka obcującego ze śmiercią jako etapem, przejściem, końcem jednego i początkiem innego życia. Choć nie mówią o tym wprost, podobną atmosferą owiane są płaskorzeźby Starego i Nowego Testamentu – tu także dominuje Tajemnica prześwitująca spoza znanych sytuacji biblijnych, nadająca im inny wymiar i głębokie znaczenie. Podobnie jest w przypadku innych prac tego artysty z lat ostatnich; jego krzyże – nagrobki podróżnika choć pozornie proste, oparte na koncepcie niemal żartobliwym kryją w sobie głęboką treść – choćby przesłanie o tym, że pasje człowieka bywają silniejsze od jego śmierci: „vivere non est necesse, navigare necesse est”.... Wydaje się, że nieodmiennie od pewnego czasu towarzyszy artyście ta prawda, że jego wyciszenie, skupienie wewnętrzne i zapatrzenie w rejony absolutu tkwi w nim głęboko, skoro znajduje w jego twórczości tak prosty, bezpośredni i dobitny wyraz. Inna sprawa, że mówić o tym trudno, opisywać tych doświadczeń artystycznych i towarzyszących ich oglądaniu emocji prawie nie sposób. Cóż, to też jest prawo sztuki, wielkiej sztuki – realizować to, czego słowami opowiedzieć się nie da.