PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 39


Magdalena Hniedziewicz

Rzeźbienie metafizyki



Tym razem moja wizyta w pracowni Gustawa Zemły okazała się niespodziewanie zupełnym zaskoczeniem. A przecież od lat znałam jego twórczość, oglądałam monumentalne pomniki, często jeszcze w stadium projektów, odwiedzałam pracownię, przegadaliśmy niejedną godzinę o sztuce.

Znałam i rozpoznawałam dobrze jego styl – wewnętrzną ekspresję artystycznej wizji poddawaną rygorowi formy gwałtownej ale i uporządkowanej, spontanicznej ale i zrytmizowanej. Dobrze wiedziałam na jakich obszarach sztuka Zemły jest umiejscowiona – i to zarówno w wielkich monumentalnych realizacjach jak i w kameralnych, oglądanych w pracowni kompozycjach. Najogólniej określić bym ten obszar mogła jako szeroko pojętą sferę sacrum. Sacrum ściśle religijne – powracający poprzez całą jego twórczość motyw krzyża, liczne realizacje kościelne. I sacrum „świeckie” – pomniki, zawsze odnoszące się do ważnych momentów historii, wydarzeń, w których realizowała się jakaś ofiara – w imię patriotyzmu, wolności, honoru – ofiara w imię spraw wielkich. Brzmi to może patetycznie, ale jest prawdą i po tym trudnym (bo łatwo popaść w fałszywy patos lub nieznośnie podniosły ton) obszarze Zemła potrafi poruszać się w niesłychanie wyrafinowany sposób, zachowując równowagę między patosem, który jest w jego rzeźbach obecny i którego się artysta bynajmniej nie wstydzi, ekspresją, wyrazem gwałtownych uczuć, wyrażanym poprzez te dzieła hołdem, świadectwem pamięci, a rygorem formalnym porządkującym to wszystko, pozwalającym na utrzymanie koniecznego dystansu, poskromienie emocji, przeniesienie ich na wyższe, bardziej uogólnione piętro refleksji. I jeszcze czytelna we wszystkich jego pracach, a myślę, że po prostu wpisana w jego postawę życiową, nie tylko artystyczną, nuta optymizmu, czasem trudnego, czasem wyrażanego przez zaciśnięte zęby i ściśnięte gardło, ale obecnego w całym światopoglądzie Gustawa Zemły i znajdującego wyraz w jego twórczości. Wszystko właściwie, co widywałam w jego pracowni, było monumentalne. Nieważne, czy figura Chrystusa Ukrzyżowanego miała pięć metrów czy dwadzieścia centymetrów – monumentalizm rzeźby nie zależy od jej wielkości, jest w niej zawarty immanentnie, wpisany w samą jej strukturę. I wydawało się, że właśnie monumentalizm jest głęboko związany z jego artystyczną postawą.

Z całą tą, nagromadzoną przez lata wiedzą o twórczości Zemły przyszłam niedawno do jego pracowni. Prawda, że po dość długiej przerwie. Tym, co mi się natychmiast rzuciło w oczy były ułożone na skośnie leżącej surowej desce maleńkie płaskorzeźbione plakietki. Delikatne, jakby zatarte szarym przydymieniem, a jednocześnie świetliste bijącym od środka blaskiem. Pierwszą, odruchową reakcją było, oprócz spontanicznego zachwytu, zauroczenia niemal, zaskoczenie ich filigranowymi rozmiarami i rzucającą się w oczy drobiazgowością wykonania. Miejsce tak typowej dla Zemły ekspresyjnej formy, charakterystycznych dla niego „żebrowań” sprawiających, że rzeźby były w nieustannym ruchu, falowaniu, pędzie, zajęło precyzyjne cyzelowanie najdrobniejszego detalu, pełne czułej i cierpliwej uwagi opisywanie wybranego do przedstawienia fragmentu świata, Staro- czy też Nowotestamentowej sceny, budowanie nastroju, emocji jakie one niosą i przesłania, jakie jest w nich zawarte.

A przesłanie to jest szczególnie godne uwagi. Zemła bowiem zawsze obracał się w swej twórczości w sferze sacrum, tym razem jednak sięgnął jeszcze głębiej, przekroczył granicę – czy ja wiem czego? Tajemnicy? Metafizyki? Widać to nie tylko w płaskorzeźbionych plakietkach składających się na cykl Starego i Nowego Testamentu, ale i, dobitniej nawet może, w innych powstałych ostatnio pracach.

Szczególnie wstrząsająca w swoim głębokim wejściu w tajemnicę śmierci jest tablica komemoratywna Tadeusza Łomnickiego. Widoczna na niej twarz aktora jest twarzą w oczywisty sposób martwą – zamknięte i zapadnięte oczy, wyostrzone rysy.... A jednocześnie czuje się, że nie jest to maska śmierci tylko, śmierci będącej zakończeniem życia, końcem, kresem istnienia; że jest to przejście w inne rejony, w wieczność, w metafizykę właśnie. Pojawiają się charakterystyczne dla Zemły poziome pasy materii, falujące, rozedrgane – tu jednak jakby uwolnione ze swej dosłownej materialności. Bandaże, mgły, cienie całunu, który nie okrywa a jedynie lekko przesłania twarz, w którą wpisana jest tajemnica umierania i tajemnica wieczności. Tę tablicę, która Zemła wykonał także jako osobną, pozbawioną okolicznościowych napisów kompozycję można i powinno się oglądać długo i dokładnie, znalazła w niej bowiem odbicie jakaś zasadnicza zmiana; może nie zmiana, lecz nowy, nieco odmienny rozdział twórczości artysty. Jakby przełamała się jakaś bariera, jakby twórca odważył się sięgnąć głębiej, w rejony, wokół których krążył zawsze, ale które pozostawały dlań przesłonięte zasłoną, której nie odważał się do końca we wcześniejszych latach odkrywać. A może ta zasłona teraz dopiero odkryć mu się pozwoliła? Do takiego obcowania z metafizyką trzeba wielu przeżyć, wielu doświadczeń, wielu przemyśleń i wiele intuicji gromadzonej i wyostrzanej latami.


eliasz

Gustaw Zemła, Eliasz
brąz, płaskorzeźba z cyklu „Stary Testament”
fot. Mieczysław Klajnowski



I oto znany i ceniony twórca pomników, przez wielu ludzi z pomnikową, monumentalną rzeźbą utożsamiany, okazuje swe odmienne oblicze – człowieka owianego tchnieniem wieczności, człowieka zanurzonego w metafizyce, człowieka obcującego ze śmiercią jako etapem, przejściem, końcem jednego i początkiem innego życia. Choć nie mówią o tym wprost, podobną atmosferą owiane są płaskorzeźby Starego i Nowego Testamentu – tu także dominuje Tajemnica prześwitująca spoza znanych sytuacji biblijnych, nadająca im inny wymiar i głębokie znaczenie. Podobnie jest w przypadku innych prac tego artysty z lat ostatnich; jego krzyże – nagrobki podróżnika choć pozornie proste, oparte na koncepcie niemal żartobliwym kryją w sobie głęboką treść – choćby przesłanie o tym, że pasje człowieka bywają silniejsze od jego śmierci: „vivere non est necesse, navigare necesse est”.... Wydaje się, że nieodmiennie od pewnego czasu towarzyszy artyście ta prawda, że jego wyciszenie, skupienie wewnętrzne i zapatrzenie w rejony absolutu tkwi w nim głęboko, skoro znajduje w jego twórczości tak prosty, bezpośredni i dobitny wyraz. Inna sprawa, że mówić o tym trudno, opisywać tych doświadczeń artystycznych i towarzyszących ich oglądaniu emocji prawie nie sposób. Cóż, to też jest prawo sztuki, wielkiej sztuki – realizować to, czego słowami opowiedzieć się nie da.




 <– Spis treści numeru