PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 39


Małgorzata Wittels

Całkiem inny świat
Muzeum w Otrębusach



Sztuka ludowa istnieje i rozwija się z dala od centrów, poza zainteresowaniem władz i mediów. Fakt ten nie powinien dziwić, jest to niejako wpisane w jej charakter, bo zawsze powstawała na uboczu, z dala od prądów artystycznych, najczęściej na marginesie codziennych robót – jako dodatkowe zajęcie po pracy, w długie zimowe wieczory. Coś jednak zmieniło się w naszym stosunku do samej sztuki i jej twórców. W czasach PRL działo im się nie najgorzej, bowiem państwo popierało tego rodzaju rodzimą działalność, organizowało festiwale sztuki ludowej, poprzez Cepelię skupowało ich wytwory. Dla twórców ludowych znajdowało się miejsce na antenie Polskiego Radia, w telewizji, w prasie. Dziś mecenat państwa przestał istnieć, nie mają też dostatecznych funduszy muzea, domy kultury, by tę sztukę wspierać. Nie chcą jej pokazywać programy telewizyjne, ani promować – radio i prasa. W związku z tym nasuwa się pytanie: co, oprócz piękna, może nas, ludzi XXI w., skłonić do zajęcia się sztuką ludową minioną i współczesną? Czy nie jest anachronizmem zainteresowanie twórczością tak odległą tematycznie i mentalnie od naszej epoki? Czy zatem w okresie globalizacji jest miejsce na sztukę ludową nie traktowaną tylko jako dekoracja? Otóż, jak sądzę, jest, bowiem centralizacji, zacieraniu różnic kulturowych, odpowiada ruch przeciwny – odrodzenie kultury i tradycji regionalnej w różnych miejscach naszego globu. Jedna Europa możliwa jest tylko jako wielokulturowa tożsamość, akceptująca różne lokalne tradycje i nurty. Na tym poziomie – wspólnoty różnorodności – możemy znaleźć głębsze i bardziej autentyczne porozumienie, niż odrzucając swe korzenie i budując coś sztucznego, obcego wszystkim. Bo też łatwiej znaleźć porozumienie na poziomie człowieka i jego problemów, niż gdzieś w sztucznej abstrakcji. Cierpienie, radość, ból – to odczuwa każdy i tu można znaleźć wspólny język. Piękno przyrody, sztuka – to także pomost porozumienia międzyludzkiego i dlatego na tej płaszczyźnie powinniśmy szukać wspólnych dróg.


Adam Zegadło, Święty Jerzy Grażyna Gładka, Wycinanka Łowicka

Własność Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach.



Rozumie to i swoją działalnością tego dowodzi prof. Marian Pokropek, twórca prywatnego muzeum sztuki ludowej w Otrębusach. Minęło sześć lat od oficjalnego otwarcia tej placówki, lata samotnego zmagania się jego twórcy z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi, z brakiem zainteresowania urzędów, ministerstwa, prasy. A mimo tego muzeum może poszczycić się ponad trzydziestoma ekspozycjami zorganizowanymi na miejscu i w całej Polsce – w muzeach, galeriach i domach kultury, także za granicą, nie licząc wystaw zorganizowanych przez Regionalne Towarzystwa Kulturalne oraz studentów wydziału Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Aż trudno uwierzyć, że te wszystkie działania są dziełem jednego człowieka.

Przekraczając drzwi budynku muzeum, połączonego arkadową galerią z budynkiem mieszkalnym, zanurzamy się w innej rzeczywistości. Za nami zostają skomplikowane problemy współczesności, jej agresywność i drapieżność. To, co uderza każdego wchodzącego, to spokój i ład tego świata, choć przecież nie pozbawionego cierpienia, bólu, dramatów. Wszystko jednak ma tu wymiar bliski człowiekowi, odtwarza wydarzenia na jego miarę. Choć nie czarno-biały, a przeciwnie – niezwykle barwny jest ten świat rzeźb i malowideł ludowych, to w sensie widzenia wydarzeń bardzo prosty. Zło jest złem, dobro dobrem, śmierć i cierpienie są tym samym niezależnie od tego czy dotyczą wielkich czy małych. Oprócz postaci anonimowych, występujących w scenkach obrzędowych czy rodzajowych, bohaterowie dzieł sztuki ludowej powtarzają się: Maryja, Jezus, Józef, anioły, pasterze, święci Pańscy, Piłat, Herod, kilka postaci ze Starego Testamentu. Do tego kanonu postaci, zdawałoby się zamkniętego już od wieków, dołączają współczesne postacie, odtworzone czy to na zamówienie społeczne, czy z potrzeby serca twórców. Są wśród nich: ks. Jerzy Popiełuszko, Jan Paweł II czy św. Maksymilian Kolbe. Pojawiają się wcale nierzadko polscy królowie, hetmani i bohaterowie walk o niepodległość – Kościuszko, ks. Józef Poniatowski, Żółkiewski i inni.


Świat widziany przez twórców ludowych jest inny, niż ten znany z mediów. Jest w nim miejsce na przeżycie zarówno radości jak i bólu, jest miejsce na pokazanie piękna otoczenia z jego ptakami, zwierzętami, drzewami i kwiatami. Obok realizmu, jest także i fantazja, na miarę możliwości każdego artysty. Ten świat oswojony, znany, odkrywany na nowo przez twórców, urzeka prostotą i barwnością, nieoczekiwanymi skojarzeniami i typowymi ujęciami tematów. Autor wystaw i właściciel kolekcji zna wartość i piękno tej sztuki, umie wyeksponować zbiory, organizując wystawy tematyczne zaskoczyć widzów i zafascynować. Wspomnijmy choćby uroczą wystawę z 1998 r. Ptaki i ptaszki w naturze, sztuce i tradycji ludowej, która przemówiła do zwiedzających pięknem i wdziękiem eksponatów, i ich aranżacją. Ubiegłoroczna wystawa Fantastyczna fauna i flora mogła również zachwycić bogactwem motywów, barw, postaci i form. Była pokłosiem międzynarodowego konkursu zabawkarskiego.


Wśród wystaw zorganizowanych ostatnio przez prof. Mariana Pokropka znalazły się przygotowane dla pałacu w Radziejowicach Boże Narodzenie – sztuka ludowa – kilkadziesiąt rzeźb, obrazów, tkanin, wycinanek o tej tematyce, Pasja Jesu Krysta w malarstwie, rzeźbie i płaskorzeźbie, pokazana także przez księży Pallotynów w Warszawie-Ołtarzewie, Tematyka biblijna w malarstwie ludowym eksponowana w Węgorzewie, Judaika w polskiej sztuce ludowej w Muzeum Narodowym w Szczecinie i w Witebsku w muzeum Chagalla, Polskie wycinanki ludowe w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu i wiele innych. W minionym roku w muzeum prof. Pokropka można było zobaczyć dwie wystawy – Z pamięci, dla pamięci
Wspomnienia – wystawa fotogramów oraz Fantastyczna flora i fauna – wystawa pokonkursowa zorganizowana przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. Rok 2003 przynosi kolejne ekspozycje sztuki ludowej: Franciszka Kurzeji Wreszcie z tobą razem, Polsko!, wystawa z okazji 80. rocznicy powrotu Śląska do Macierzy i, zorganizowana przez ośrodek z Bielska-Białej, międzynarodowa wystawa Patroni Europy. Po odwiedzeniu Słowacji, Czech, ośrodka żywieckiego znajdzie się w Otrębusach, uzupełniona eksponatami ze zbiorów prof. Pokropka – święci polscy, Madonny polskie. Zaplanowane są także w tym roku wystawy tkactwa artystycznego z Witebska oraz z ośrodków polskich – z Węgorzewa i z Kieleckiego. Wystawy ze zbiorów otrębuskiego muzeum znajdą się m. in. w Muzeum Mazowieckim Sierpcu i w Skopje.

Oglądając to bogactwo ludzkiej inwencji i wyobraźni nie sposób nie zapytać o twórców tych pięknych rzeźb, malowideł, wycinanek i tkanin.

– Jak przedstawia się kondycja współczesnych twórców ludowych? Kim są, czym się zajmują, jaki jest ich stosunek do sztuki, którą tworzą?

– To problem złożony, nie można tu niczego uogólniać, nie można też usystematyzować tej grupy społecznej, bo – można powiedzieć – co twórca to inna sytuacja. Jednakże zmieniło się w ostatnich latach wiele. Są ośrodki, takie jak: Kutno, Zawidz Kościelny, Paszyn koło Nowego Sącza, Łuków, w których powstają prace, najczęściej rzeźby, na konkretne zamówienie odbiorców krajowych i zagranicznych. Artyści, którzy je wykonują, żyją z tego, choć trudno byłoby określić tę pracę jako ich zawód. Rezultatem są dzieła poprawne, ładne, choć już nieautentycznie ludowe. W Kutnowskiem twórcy sprzedają swoje wyroby najczęściej do Ameryki, na tamten chłonny bardzo rynek, gdzie tego typu twórczość właściwie nie istnieje. Artyści jeżdżą za ocean, mają już stałych odbiorców. Nie dają swoich prac na rynek krajowy, bo nikt ich nie kupi za takie pieniądze, jakie otrzymują w Stanach.

– Czy twórcy sami określają tematykę, czy jest im narzucana?

– Często o tematach decydują autorzy konkursów, ogłaszanych przez różne ośrodki kulturalne, m.in. muzea. Ale bywa też, że temat konkursu narzuca odbiorca. I tak np. niemiecki kolekcjoner ogłosił konkurs pod hasłem „Raj”. Ze zgłoszonych prac zakupił do swojej kolekcji około 50. rzeźb. Wznowił zainteresowanie artystów tym tematem, od dawna istniejącym w twórczości ludowej. Inne, narzucane obecnie przez rynek tematy to np. judaica.

– Kto, oprócz kolekcjonerów, jest odbiorcą tych prac? Kiedyś była przede wszystkim Cepelia.

– Muzea, nawet te zainteresowane sztuką ludową, nie mają pieniędzy na zakup ani na organizowanie konkursów i wystaw, Cepelia też już nie lansuje twórców, jak dawniej. Powstało kilka galerii prywatnych np. w Warszawie galeria pani Prasolik, która skupuje sztukę ludową. Są też podobne w Lublinie i we Wrocławiu. Wśród zamawiających prace u artystów jest Kościół, czasem także organizacje społeczne. Oprócz twórców pracujących na zamówienie są osoby, którzy czynią to z pobudek innych niż zarobkowe. To ludzie z marginesu wiejskiego – często chorzy, starsi, upośledzeni, nawiedzeni, którzy w ten sposób wyrażają swoje credo życiowe, tworzą dla potrzeb ducha. Co pewien czas odkrywamy takich ludzi, oni nie odeszli w przeszłość. Są też twórcy-pasjonaci. W Małopolsce jest rzeźbiarz ludowy, który wręcz maniakalnie wykonuje figurki do kapliczek przydrożnych. Maniakalnie, bo są one stale wykradane, lecz on uważa, że nie może stać kapliczka bez figurki i rzeźbi kolejną. Ma swoją społecznikowską ideę, żeby upiększyć krajobraz. Robi to bezinteresownie.

– Chyba to nie jest ktoś młody?

– Nie, to starszy człowiek. Różnie bywa z twórcami współczesnej sztuki ludowej, często dopiero w późnym wieku, gdy mają dużo wolnego czasu, odkrywają swoją nową pasję. Tak było np. w przypadku byłego sekretarza partii spod Nowego Sącza, który po odejściu z tej funkcji, znalazł się bez zajęcia. Wrócił do podupadłego gospodarstwa z jedyną krowiną i pasąc ją po rowach zaczął rzeźbić. A rzeźbił pięknie i, co ciekawe, tematy religijne. Mam w swoich zbiorach kilka jego prac, w których twarze Chrystusa cierpiącego mają jego własne rysy. Potem znaleźli się kupcy i udało mu się trochę prac sprzedać. Są także młodzi artyści, próbują naśladować bardziej doświadczonych. Na wsiach powstają szkółki, w których starsi, już nie tak sprawni artyści, przekazują swoje umiejętności młodym. Tak jest nad Narwią, we wsi Kaniuki też powstają piękne rzeczy, na Kurpiach, na Podlasiu. Jest więc kategoria ludzi, którzy chcą i umieją przekazać swoją wiedzę następnym pokoleniom.

– Czy domy kultury spełniają dziś, jak to bywało kiedyś, rolę sponsorów i inspiratorów twórczości ludowej?

– W bardzo małym stopniu. Muzea nie mają pieniędzy, ośrodki kultury nastawiają się na imprezy dochodowe lub inne, które ściągną publiczność, np. wybory małej miss. Czasem jednak ktoś czuje potrzebę popularyzacji sztuki i to jest cenne. Ostatnio brwinowski ośrodek kultury przywiózł do nas dzieci spędzające ferie w mieście. W ramach programu dla nich zorganizowano zwiedzanie naszego muzeum. Najczęściej jednak w tego typu placówkach liczy się zabawa, im głośniejsza, tym lepsza.

– Jest Pan Profesor wykładowcą w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, proszę powiedzieć, jaki jest stosunek do kultury ludowej studentów tej specjalności? Czy cenią i czują tę sztukę?

– Ktoś, kto już wybiera ten kierunek, musi być na kulturę ludową szczególnie wrażliwy. Kilka lat temu jeden ze studentów założył klub studencki w Celestynowie, pożyczał ode mnie eksponaty, organizował wystawy, wydawał foldery. W sumie było ich sześć. Dziś ten człowiek pracuje w Muzeum Techniki, wprawdzie nie ma nic wspólnego ze sztuką ludową, ale pozostało zainteresowanie wystawiennictwem. Dwóch moich studentów pisało prace magisterskie dotyczące twórców ludowych, a jako dodatek do pracy zorganizowali wystawy wybranych artystów. Na moje wykłady przychodzą oprócz studentów etnologii także studenci z innych wydziałów, z pedagogiki i filologii. Obowiązuje ich jeden dowolny wykład humanistyczny, ale chyba ich to interesuje, skoro wybierają akurat mój. Dla mnie samego ten kierunek, który wybrałem kiedyś, nadal jest atrakcyjny, nie żałuję tego wyboru, ani tych 50. lat pracy. Choć muszę przyznać, że teraz jest studentom o wiele łatwiej i ciekawiej, niż było to w moich czasach. Moje pokolenie było zamknięte za żelazną kurtyną. Tylko raz pojechałem na stypendium do Moskwy, ale nie mogłem już tam powrócić, bo nie byłem prawomyślny: fotografowałem to, czego nie wolno, nie dotrzymywałem wyznaczonych terminów pobytu, jeździłem nie tam, gdzie mi kazano. Trochę udało mi się podróżować w ramach wymiany międzyuczelnianej – do Jugosławii, Czechosłowacji, ale to były krótkie pobyty. Dzisiaj nasi studenci jeżdżą wszędzie, od Syberii po Amerykę.


Wojciech Oleksy, „Anioł” i „Matka Boska”, rzeźby, drewno polichromowane.
Własność Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach.


– Wracając do twórców ludowych, kim są z wykształcenia ci ludzie, czy nadal są samoukami?

– Różnie. Są analfabeci, są ludzie po szkołach, z wykształceniem technicznym, rolniczym, są też twórcy po szkole podstawowej. Najczęściej są to ludzie ze wsi, bywa, że są niesprawni, nawet chorzy psychicznie i wtedy praca jest dla nich terapią. Plastycznego wykształcenia na ogół nie mają, jeśli nie liczyć mieszkańców Śląska, gdzie wielu uczęszczało na zajęcia w domach kultury, a tych na Śląsku nie brakowało. Tam domy kultury starają się opiekować artystami.

– Czy zmieniły się zainteresowania twórców ludowych, czy też nadal obowiązuje ten sam zakres tematyczny?

– Zwiększyła się gama tematyczna, dawniej prace religijne dotyczyły na ogół tylko kilku tematów: stworzenie świata, raj, potop. Wyobraźnia i wiedza współczesnych twórców jest większa, są obecne inne tematy biblijne, inne postacie, nowe wątki. To zasługa Soboru Watykańskiego II. Wystawa Patroni Europy jest wyrazem szerokich zainteresowań naszych artystów, ich przynależności do kultury chrześcijańskiej. Mamy się czym pochwalić i co zaoferować innym krajom Europy, co podkreślił w liście do mnie zaproszony na otwarcie Radca Ambasady Niemiec Winfried Lipscher.

– Czy kultura masowa nie narzuca twórcom ludowym swojego sposobu widzenia?

– Nie wydaje mi się. Jest naturalnie sztuka komercyjna, czy komercyjno-odpustowa, która towarzyszy sztuce ludowej, ale nią nie jest. Znajdujemy ją na Rynku Starego Miasta, W Zakopanem, w Kazimierzu. Twórcy ludowi, zwłaszcza ci, którzy są zorganizowani w Stowarzyszeniu Twórców Ludowych, sprzedają drogo swoje prace, a przeciętny nabywca widząc takie ceny zadowala się artykułami komercyjnymi, które może nabyć równie łatwo, a które są tańsze.

Prof. Mariana Pokropka odwiedzam w czasie, gdy wróciły do Otrębus eksponaty z trzech objazdowych wystaw. Koń w sztuce polskiej wędrował po Mazurach i Warmii przez ponad pół roku. Biblia w sztuce ludowej gościła w Galerii Studio na Boże Narodzenie, a Fantastyczna fauna i flora odwiedziła wiele muzeów jako wystawa czasowa, pokłosie międzynarodowego konkursu zorganizowanego przez ośrodek w Bielsku-Białej. Wystawy wróciły, należy więc rozpakować eksponaty, obejrzeć, w jakim stanie się znajdują, oczyścić je, umieścić w stałej ekspozycji. Rozmawiamy przy kominku, gdzie palą się niepotrzebne już opakowania. Tak jest przy każdej wystawie – trzeba każdy eksponat zapakować, zapisać, później rozpakować i włączyć do kolekcji. Nie licząc przygotowania materiałów do folderu – tekst, fotografie, opracowanie. W muzeach zajmuje się tym ekipa pracowników, w Otrębusach pan Profesor może liczyć tylko na siebie i swoich najbliższych. Toteż nic dziwnego, że w jego głosie słychać nutkę goryczy, gdy mówi:

Koń w sztuce polskiej był w sześciu muzeach, inne moje eksponaty wędrują po całej Polsce, pokazywane na różnych innych wystawach. Nikt nie zapyta o odpłatność. A przecież jest to mój dorobek intelektualny, moja wieloletnia praca, z której wszyscy chcą darmo korzystać. Jedyną moją satysfakcją są katalogi, których druk opłacają organizatorzy. Dzięki temu pozostaje jakiś ślad mojej działalności. Ale nawet za zdjęcia czy tekst do folderu nie otrzymuję honorarium, nie mówiąc już o wypożyczeniu eksponatów. Jedynym wyjątkiem jest Muzeum Morskie w Gdańsku, które przygotowało wystawę europejskiej sztuki dotyczącej tematyki morskiej. Znalazły się tam rzeźby z moich zbiorów: Arka Noego, potop i inne. Wydali piękny katalog i od nich uzyskałem honorarium.


Ten sposób traktowania właściciela prywatnej kolekcji, jakim jestem, dotyczy także instytucji, które nie narzekają na brak funduszy na swoje imprezy i stać je na wystawne bankiety. Podobnie jest z telewizją, która nigdy nie płaci za wypożyczenie zbiorów i nawet nie jest łaskawa podziękować za ich użytkowanie. Nawet kasety z programu z udziałem moich rzeźb nie udało mi się nigdy uzyskać od naszej telewizji. To nie jest kwestia posiadania funduszy lub ich braku, lecz stosunku do wytworów cudzej pracy, jakimi są także zbiory. A także stosunku do człowieka. Władze gminy traktowały mnie jak człowieka prywatnego, gdy zwracałem się z prośbą o pomoc finansową na utrzymanie muzeum ( światło, ogrzewanie), chwaliły się natomiast muzeum, gdy było im to wygodne – w folderach dotyczących gminy, w ulotkach, wydawnictwach lokalnych. Aby opłacić gaz i światło, muszę szukać zleconych prac. Nie wiem, jak długo będę dawał sobie z tym radę....

– Pana zasługi dla powstania muzeum i propagowania kultury ludowej w środowisku są ogromne, coraz więcej ludzi docenia istnienie tej placówki. Należałoby pogratulować Panu włożonej pracy i siły woli, która doprowadziła do powstania tego miejsca.

– Wierzę w dobór naturalny wśród ludzi. Wiem, dlaczego nie mam poparcia wśród ludzi biznesu, polityki – bo ich to, co robię, nie interesuje. Nie mają z tego korzyści. Na spotkania i rozmowy do mnie przychodzą ludzie tego samego ducha, tej samej kultury, choć efektów finansowych z tego nie ma, ale śmiem twierdzić, że duchowe wsparcie jest często bardziej cenne niż złotówka złożona jako dar. Nie ukrywam, że tylko ta druga strona idei mnie mobilizuje. Zawsze ceniłem społecznikostwo. Od czasów harcerstwa.

– Czy udało się Panu wychować następców do kontynuowania tej pracy?

– Dobrze się składa, że córka ukończyła etnologię, i choć na razie uczy francuskiego w liceum podkowiańskim, jest osobą predestynowaną do kontynuowania mojej idei. Czy będzie chciała, tego nie wiem, na razie szuka swojej drogi. Pomaga mi też syn, student architektury, zwłaszcza przy archiwizowaniu dokumentacji. Wspólnie z nim opracowałem dwa tomy poświęcone architekturze drewnianej. Ta nadzieja pozwala mi spokojnie dokonać żywota, nie boję się, że moje zbiory znajdą się po mojej śmierci w magazynach jakiegoś muzeum, jak to już bywało z niejedną kolekcją.





 <– Spis treści numeru