Milanówek znany jest z pięknej karty jaką zapisali jego mieszkańcy
w okresie okupacji, gdy pomagali osobom wysiedlonym, ukrywającym się.
Jesienią 1944 r., gdy w Warszawie trwało powstanie, ulokowano w Milanówku – w lokalach, kinie oraz
w większych willach – szpitale ewakuowane ze stolicy oraz utworzone doraźnie dla rannych i chorych. Miasto zasłynęło też dzięki sentymentalnej piosence opisującej jego uroki
a także dzięki „krówkom-ciągutkom”.
Największą jednak sławę zawdzięcza Milanówek produkowanym tu jedwabiom.
Przyznam się, że do zakładów jedwabniczych w Milanówku przywiodła mnie ciekawość wywołana dawno
temu, gdy dowiedziałam się czemu to
w tej okolicy rośnie tyle drzew morwowych i gdy okazało się, że tutejsi mieszkańcy wspominają prowadzone przez siebie przed wojną hodowle jedwabników jako interes dochodowy, chociaż wymagający sporej
mobilizacji. Wychów gąsienic jedwabnika morwowego jest zajęciem sezonowym, które trwa około 5 tygodni
w czerwcu i lipcu. Średnią hodowlę –
z 20 gramów greny (tj. jaj jedwabnika)
– można zmieścić w jednej przeciętnej
izbie mieszkalnej. W okresie wzrostu
gąsienice są bardzo żarłoczne. Wychowanie z jajeczek poczwarki, kiedy to
powstaje oprzęd czyli kokon, wymaga
podania jedwabnikom około 600 kg liści morwy (a młodym gąsienicom najbardziej służą listki młode i trzeba odrywać tylko trzeci liść z pędu). Rozpoczęcie hodowli jedwabnika i podjęcie produkcji jedwabiu należy zaplanować kilka lat wcześniej, najpierw sadząc morwę. Morwa nie jest rośliną rodzimą, tam gdzie rośnie – była sadzona. Tam gdzie jest morwa – na
pewno hodowano w pobliżu jedwabniki.
Warto w tym miejscu omówić cykl
rozwojowy owada – jedwabnika (Bombyx mori) od jajeczek do gąsienicy, a następnie przez poczwarkę do motyla.
Wtedy właśnie, gdy gąsienica przechodzi w poczwarkę, z gruczołów pod
pyszczkiem wydziela substancję, która
krzepnie w jedwab, a w powstającym
stąd oprzędzie, czyli kokonie, gąsienica
się zasklepia. Pragnąc uzyskać jedwab
należy na tym etapie przerwać cykl
rozwojowy owada, gdyby bowiem tego
nie uczynić, poczwarka rozwinęłaby się
w motyla, a ten – wychodząc z kokona
– przebiłby tkankę oprzędu i zniszczył jedwabne nici. Dlatego hodowcy
umieszczają kokony w wysokiej temperaturze, w której poczwarki zamierają,
a zostają jedwabne oprzędy. Właśnie
z nich, mocno skręconych kokonów-kłębuszków, uzyskuje się – po namoczeniu i rozwinięciu – jedwabną
nitkę.
Zorganizowaną akcję upowszechniania sadzenia morwy i hodowli jedwabników w okolicach Warszawy po
I wojnie światowej zawdzięczamy rodzeństwu Henrykowi i Stanisławie Witaczkom. To oni w 1924 r. (a więc przed
75 laty) założyli w Milanówku Doświadczalną Stację Jedwabniczą. Potrafili też swą pasją zainteresować innych:
odczyty, prelekcje, a następnie organizowane systematyczne szkolenia na
kursach upowszechniły zainteresowanie jedwabnictwem. Wiele osób – nie
tylko mieszkańców najbliższych okolic
– zdecydowało się zająć hodowlą jedwabników. Zachęcające były – opłacalność oraz stosunkowa łatwość hodowli.
Przy wszystkich okazjach podkreślano zalety hodowli jedwabników:
Jedwabnictwo docierało do Europy
zawsze ze Wschodu. Tym razem również! Henryk Witaczek wraz z rodzicami został w czasie I wojny światowej wywieziony do Rosji. W latach
1915-1921 przebywał w Gruzji. Tam
ukończył gimnazjum, rozpoczął studia
prawnicze i jednocześnie... odbył specjalny kurs hodowli jedwabników.
Nie bacząc na pewien sceptycyzm
otoczenia i władz, rodzeństwo Witaczków założyło w 1924 r. w Milanówku Centralną Doświadczalną Stację
Jedwabniczą – CDSJ – doświadczalną
hodowlę jedwabników. To tu miały powstać naukowe podstawy dla jedwabnictwa krajowego przez badania nad
różnymi rasami jedwabników i ich hodowlą w warunkach polskich, badania nad surowcem i włóknami jedwabnymi oraz badania nad różnymi odmianami morwy, jej uprawą, doskonaleniem i eksploatacją. Pierwsza siedziba
Stacji mieściła się w willi pana Wilsona,
w której mieszkała rodzina Witaczków,
przy ul. Piasta 13.
Historia zakładu jedwabniczego
w Milanówku rozpoczęła się właściwie
w momencie, gdy po okresie wstępnym – sadzenia morwy,
prowadzenia kursów instruktażowych i instruktorskich – pierwsi hodowcy zaczęli
dostarczać kokony jedwabników.
By przetworzyć wyprodukowany surowiec
Henryk i Stanisława Witaczkowie zorganizowali Tkalnię Jedwabiu Naturalnego. Jako pierwsi rozpoczęli produkcję tkanin i nici jedwabiu naturalnego
z krajowego surowca. Dostawy kokonów były systematyczne i coraz większe: w latach trzydziestych liczbę placówek hodowlanych szacowano już na
2400.
Pierwsze nici i tkaniny Stacja wyprodukowała na urządzeniach do rozwijania i skręcania jedwabiu oraz krosnach tkackich wykonanych z drewna
według wskazówek Henryka Witaczka.
Wkrótce jednak zakupiono maszyny
nowoczesne; obrazuje to np. zdjęcie z 1933 r. podpisane – „Wnętrze tkalni
materiałów jedwabnych” – przechowywane w Archiwum Dokumentacji Mechanicznej.
Zorganizowanie działu przemysłowego stało się momentem zwrotnym
– działalnością rodzeństwa Witaczków zainteresowały się czynniki rządowe. Wydano szereg sprzyjających jedwabnictwu decyzji:
Ministerstwo Komunikacji zainicjowało obsadzenie torów kolejowych żywopłotami morwowymi, które miały
stworzyć osłonę przeciwśnieżną, a równocześnie służyć dróżnikom przy prowadzonej hodowli jedwabników;
Ministerstwo Rolnictwa nakazało
zakładanie szkółek morwowych w nadleśnictwach;
Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej poparło prowadzenie hodowli w zakładach opiekuńczych;
Ministerstwo Sprawiedliwości zalecało sadzenie morwy i hodowlę jedwabników przy więzieniach.
Zainteresowane były szkoły, uniwersytety ludowe, garnizony wojskowe, organizacje społeczne, rolnicze
i samorządowe. Nastała moda na polski jedwab.
1 czerwca 1930 r. CDSJ zaszczycił swoją wizytą Prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki; zainaugurował IV Kurs Instruktorów Jedwabnictwa, w jego też obecności proboszcz
parafii p.w. św. Jadwigi w Milanówku
dokonał poświęcenia zakładu przy ul.
Brzozowej.
W latach trzydziestych w Centralnej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej istniały działy: doświadczalny,
propagandowo-szkoleniowy, hodowlany, produkcyjny oraz dział skupu surowca i zbytu wyrobów. Produkowano
właściwie wszystkie klasyczne rodzaje
tkanin z jedwabiu, jak płótno z greży,
taftę gładką i deseniową, crepę oraz
fantazyjne tkaniny dekoracyjne, obiciowe i sztandarowe.
Zanim z nici – rozwiniętych z kokonów jedwabnika – powstanie tkanina,
wykonać trzeba szereg czynności. Surowe włókno jedwabne (greża)
wymaga przetworzenia, m.in. jej fibroinowe włókna sklejone serycyną (białkowy klej jedwabny) poddawane są obróbce chemicznej. W zależności od stopnia odserycynowania (odklejenia) uzyskuje się: przędzę na tkaniny sukienkowe i chustki na głowę (po całkowitym odserycynowaniu), z jedwabiu
suplowanego (półodklejonego) – przędzę do wyrobu tkanin mocniejszych,
np. meblowych, z jedwabiu surowego
(włókna nieodklejone) – przędzę na
tkaniny techniczne. Włókna są bielone,
barwione, na odpowiednich urządzeniach skręcane w różnej grubości nitki.
Jedwabne nici przeznaczone na tkaniny trafiają do tkalni – tu na krosnach prostych i żakardowych powstają
tkaniny. Jedwabie bywają gładkie, jednobarwne lub wzorzyste. Zależy to
od kolorystyki i splotu nici wątku
i osnowy. Wytwarzanie wzorzystych
tkanin o wielobarwnym, dowolnym rysunku jest możliwe na krosnach żakardowych. Przy tkaniu wykonywanym
na takim krośnie specjalne urządzenie,
tzw. maszyna Jacquarda, steruje samoczynnie grupami pojedynczych nitek osnowy, dzięki zaprogramowaniu
zakodowanemu na szeregu perforowanych kart. Każdy wzór ma taki kodowy
zapis, tzw. wzornicę. Przechowywane
w zakładzie i nazywane żartobliwie biblioteką, są te karty zapisem wszystkich produkowanych tu wzorów.
Tkaniny produkowane w Milanówku były zawsze bardzo różnorodne.
Przez cały okres międzywojenny
i po wojnie, aż do upaństwowienia zakładu, nad wzornictwem czuwała Stanisława Witaczkówna – wprawdzie
biolog z wykształcenia, lecz malarka
z zamiłowania. Wzory żakardowe projektował utalentowany tkacz, późniejszy mistrz tkalni, Wacław Adamski.
Ten dorobek wzorniczy był dokumentowany w księgach próbek tkanin:
wklejano tu fragmenty materiałów, niekiedy też umieszczano obok krótkie
opisy techniczne (np. z jakiego rodzaju
przędzy wykonano osnowę i wątek).
Każda próbka miała swoje oznaczenie
– serię i numer. Do naszych czasów
dotrwały tylko szczątki tej dokumentacji. Widziałam – w zbiorach pani Beaty
Witaczek-Nehring – dwie takie księgi: próbnik tkanin krawatowych i próbnik tkanin koszulowych.
Starano się tworzyć tkaniny piękne, w wielu wersjach kolorystycznych,
dbano też o wykorzystanie wszystkich resztek cennego surowca. Tym się
kierując Stanisława Witaczkówna wymyśliła tzw. chusteczki szczęścia –
kwadratowe chusteczki do butonierek.
Były one nieduże, dwudziestokilkucentymetrowe, różnokolorowe, przepięknie ręcznie obrębione. Chusteczki te cieszyły się wielkim powodzeniem, były
modne.
CDSJ prezentowała swe wyroby na
licznych wystawach. Na XIV Targach
Poznańskich w 1935 r. w dziale lotniczym pierwszy raz pokazywano polską tkaninę spadochronową wykonaną
dla wojska z jedwabiu produkowanego
w Milanówku. W 1937 r. prezentowano
wyroby na wystawie „Polska Sztuka
Stosowana”. Jedwabie pokazywano na
wielu Powszechnych Wystawach Krajowych, Targach Poznańskich, Targach
Wschodnich we Lwowie a także na
wspaniałej międzynarodowej wystawie
„Sztuka i Technika” w Paryżu w 1937 r.
Przed samą wojną, w 1938 r. CDSJ
dysponowała kapitałem zakładowym
150 000 zł, a zatrudnienie wynosiło
137 osób. W zakładzie były 42 maszyny. Był to okres największego rozkwitu zakładu. Jego wyroby cieszyły
się wielkim wzięciem. Zakład posiadał
swoje sklepy firmowe, m.in. w Warszawie, na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ul. Traugutta. O tym jak musiało
być w tym sklepie wytwornie, świadczy
istniejący dotąd mebel z jego wyposażenia. Jest to wielka, przeszklona szafa
z pojemnymi szufladami – w stylu
chippendale – uratowana po Powstaniu z częściowo zniszczonego sklepu
i przywieziona do Milanówka; obecnie
stoi w gabinecie prezesa Spółki z o.o.
„Jedwab Polski”. W okresie okupacji zakładowi wyznaczono komisarza. Okupant uznał
CDSJ za zakład specjalny. Pośrednio
okazało się to decyzją pozytywną, pozwoliło bowiem wydawać faktyczne
lub fikcyjne dokumenty o zatrudnieniu,
chroniące w razie łapanki. Posiadane
zapasy surowca, półfabrykatów i wyrobów gotowych ukryto przed Niemcami,
a produkcję przestawiono na tkaniny ze
sztucznych włókien wiskozowych z zakładów w Tomaszowie Mazowieckim
i Chodakowie.
W stacji prowadzono też działalność konspiracyjną, np. w laboratorium
w okresie od 1942 r. do sierpnia 1944 r.
grupa pracowników (członków ruchu
oporu) produkowała piorunian rtęci –
detonator potrzebny do produkcji zapalników do granatów.
Henryk Witaczek prowadził również działalność społeczną; w zakładzie zorganizowano kuchnię i wydawano darmowe posiłki, pomagano potrzebującym – ratując dzieci Zamojszczyzny, a w 1944 r. dając schronienie
dzieciom z sierocińca ks. Boduena.
W ostatnich miesiącach wojny,
z rozkazu okupanta, zostały rozmontowane i przygotowane do wywozu
do Niemiec wszystkie maszyny. Minęło
kilka miesięcy, zanim – po wyzwoleniu – powtórnie maszyny skompletowano i wyremontowano. W 1945 r.
przedsiębiorstwo miało 75 krosien, maszyny do przygotowania przędzy i pleciankarki do produkcji linek w oddziale
przygotowawczym oraz maszyny wykończalnicze i rozmotalnicze.
13 kwietnia 1945 r. CDSJ przeszła pod tymczasowy zarząd państwowy,
a Henryk Witaczek otrzymał nominację na dyrektora naczelnego.
Na nowo zaczęto propagować jedwabnictwo, podjęto prace doświadczalne i szkoleniowe. Założono Liceum
Jedwabnicze z internatem. Działał Instytut Doświadczalny Jedwabiu Naturalnego. Jak pisała Stanisława Witaczkówna w ulotce: „obecnie CDSJ i jej założyciele dążą do wznowienia dawnych
zasad produkcji, których dewizą była jakość, a nie ilość i które dawały tak
piękne wyniki”.
We wrześniu 1946 r. nastąpiła reorganizacja CDSJ. Narzucono nowy
schemat organizacyjny według zbiurokratyzowanych norm radzieckich oraz
wprowadzono ścisłą kontrolę odgórną. Nakazano też kontynuować produkcję
tkanin z włókien sztucznych, chociaż nie było to zgodne z profilem zakładu.
W 1947 r. zmieniono nazwę zakładu, choć formalne upaństwowienie jeszcze
nie nastąpiło. Nakazano też likwidację wszystkich sklepów firmowych „Milanówka”.
10 marca 1948 r. CDSJ została przejęta na własność państwa. W październiku 1948 r. Henryk Witaczek został –
na polecenie Ministra Przemysłu i Handlu – zwolniony z dotychczasowego
stanowiska. Dla założyciela zakładu
był to bolesny cios.
Zakład jednak funkcjonował nadal.
W latach pięćdziesiątych produkowano ok. 400-420 tys. m bieżących
jedwabiu, stopniowo przestano robić
włókna sztuczne i zakład wrócił całkowicie do produkcji tkanin z jedwabiu naturalnego. Po 1960 r. produkcja nadal wzrastała – pracowało już
81 krosien, a w 1966 r. – po zbudowaniu nowej hali – liczbę krosien
powiększono do 102 sztuk, w tym 12 krosien żakardowych. Sukcesywnie też
zmieniano zużyte maszyny na nowe. Produkowano w Milanówku nie tylko
tkaniny sukienkowe i na krawaty, czy tkaniny dekoracyjne, ale też nici chirurgiczne.
W latach 1951-1959 rozwój jedwabnictwa nadzorował Instytut Jedwabiu Naturalnego, w późniejszym
okresie (po likwidacji Instytutu) –
Laboratorium Jedwabiu Naturalnego,
a w latach siedemdziesiątych Instytut
Krajowych Włókien Naturalnych.
Planowany był intensywny rozwój i rozbudowa zakładu w Milanówku.
W latach osiemdziesiątych zrealizowano budowę olbrzymiej hali produkcyjnej.
Stanęła na zachód od wcześniej istniejących budynków. Podobno jej projekt przywieziono z NRD.
Jest to przykład socjalistycznej architektury
przemysłowej – obiekt wielki i ciężki,
trudny do ogrzania. Koszty inwestycji
oraz zagospodarowania tak dużej powierzchni produkcyjnej wpłynęły fatalnie na rezultaty ekonomiczne zakładu.
Wtedy też proponowane niskie ceny
skupu kokonów zniechęciły ostatecznie
hodowców jedwabników do ich produkcji.
Sytuacja ekonomiczna zakładu była coraz gorsza. Ostatecznie 22 lipca
1997 r. Zakłady Jedwabiu Naturalnego zostały sprywatyzowane – przejęła je
Spółka z o.o. „Jedwab Polski”. Jej zadanie nie jest łatwe – do dziś spłaca długi
państwowego zakładu. Dopiero obecnie udało się odtworzyć produkcję z początku lat dziewięćdziesiątych. Jedwab
jest wytwarzany z importowanego surowca. Spółka ma trudne zadanie odnaleźć się w nowych warunkach, przy
obecnym nasyceniu rynku.
Milanowski zakład jedwabniczy zajmuje posesję na rogu ul. Warszawskiej i ul. Brzozowej, od której jest
obecne wejście. Na terenie zakładu stoi
kilka budynków, m.in. tzw. biurowiec
– siedziba dyrekcji i administracji oraz
obiekty mieszczące działy produkcyjne.
W okresie powstawania CDSJ, przy rozplanowaniu jej terenu, zdecydowano że frontowe wejście mieścić się
ma od północy – od ul. Warszawskiej,
równoległej do torów PKP. Już na najstarszych fotografiach widać główną
aleję Stacji wiodącą do siedziby CDSJ.
W latach trzydziestych stały tu eleganckie ławki a na rabatach rosły róże. Ta
dawna droga – oś założenia – istnieje
do dzisiaj, lecz wygląda zupełnie inaczej.
Rozbudowa zakładu następowała etapami. Pierwszym obiektem jaki
wzniesiono podobno ok. 1928 r. była siedziba CDSJ – parterowy murowany
budynek z portykiem, tzw. dworek.
Mieściły się tu sale, w których prowadzono kursy jedwabnicze, a w okresie
późniejszym jedno skrzydło wykorzystywano na laboratorium chemiczne.
W latach trzydziestych nad wejściem do budynku umieszczono emblemat
przedstawiający gąsienicę jedwabnika żerującą na gałązce morwy. Niestety,
ten najstarszy budynek zakładu, nie remontowany po wojnie, został rozebrany ok. 1970 r. – jest tu teraz miejsce
składowania koksu.
W bliskim sąsiedztwie „dworku” stał drugi ciekawy obiekt – parterowy,
z charakterystycznym ciągiem okien doświetlających wnętrze. Według tradycji był to pawilon wystawowy, przeniesiony do Milanówka z warszawskiej Powszechnej Wystawy Krajowej
z 1929 r. Budynek ten, o wyraźnie modernistycznym charakterze, prawdopodobnie drewniany lecz otynkowany,
mieścił jedno pomieszczenie (wystawowe?) z galeryjką i oknami umieszczonymi pod sufitem. Przed wojną
była tu ulokowana farbiarnia. Również ten obiekt – niestety – został rozebrany w latach siedemdziesiątych.
Pawilon ten stał po wschodniej stronie głównej alejki, po stronie zaś zachodniej rosły morwy. Pierwsze zdjęcia
z lat dwudziestych pokazują tę plantację wkrótce po założeniu, na zdjęciach późniejszych widać już morwy
większe, przed samą wojną morwy
były już bardzo piękne. Tu pracownicy chodzili w czasie przerwy odpocząć i zjeść pod drzewami drugie
śniadanie. Obecnie na terenie zakładu ostała się już tylko jedna, ostatnia (!) morwa.
Rozwój Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej w Milanówku skłonił właścicieli do rozbudowy zakładu. Zaprojektowanie nowego reprezentacyjnego
budynku zlecono w 1928 r. architektowi ze Lwowa, Józefowi Sosnowskiemu. Zachowała się plansza z widokiem frontowej – północnej – elewacji obiektu. Miał to być budynek
21-osiowy: w części centralnej (9 osi)
– piętrowy. Miał też mieć charakterystyczny, wyniosły portyk wsparty
na czterech jońskich kolumnach (notabene bardzo podobny do portyku warszawskiego Belwederu).
Pod tympanonem, na architrawie projektant umieścił dumne hasło: SCIENCIAE ET LABORI.
Zanim jednak wzniesiono ten budynek doszło między właścicielem Stacji a projektantem do jakichś, bliżej nieznanych nam, nieporozumień,
skutkiem których architekt wyjechał.
Prace kontynuowano bez niego. Budynek nigdy nie uzyskał zaprojektowanego wyglądu: nie zbudowano reprezentacyjnego portyku, nie wykonano
detalu architektonicznego (np. balustrad nad bocznymi częściami budynku
czy ozdobnych boniowań). Nie zbudowano też zaprojektowanej w głębi
posesji wieży. Wzniesiony obiekt był
jednak funkcjonalny, o przemyślanym
programie wnętrz. Znalazła tu miejsce tkalnia (we wschodnim skrzydle),
część centralną zajęła dyrekcja i administracja, a w sali półokrągłej na
parterze przewidziano nawet miejsce
dla ekspozycji obrazującej rozwój Centralnej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej.
Mimo, że nowy budynek nie był taki sam jak zaprojektowany przez arch. J. Sosnowskiego, to wspomniana plansza projektowa była w okresie międzywojennym wykorzystywana jako reklamowa, ozdobna winieta, np. na
niektórych pudełkach z jedwabnymi nićmi.
Miejmy nadzieję, że milanowski zakład jedwabniczy doczeka się kiedyś
monografii. Wart jest tego. Miejmy też nadzieję, że luksusowy
jedwab naturalny – tak ceniony od
tysiącleci – nie zostanie całkiem wyparty przez tkaniny sztuczne. W połyskliwym jedwabiu jest magia Dalekiego
Wschodu i rzemieślniczy kunszt.
Pragnę bardzo podziękować pani Beacie Witaczek-Nehring, córce p. Henryka Witaczka, założyciela CDSJ za udzielone informacje i wypożyczenie ilustracji. Przedruk po skrótach z kwartalnika „Mazowsze” nr 12, 1999.
Morwy białe pochodzą z obszaru Chin. Od dawna były powszechnie uprawiane w regionie śródziemnomorskim i w cieplejszych rejonach Europy. Ich uprawa w Europie od XI-XII wieku rozpowszechniła się w związku ze wzrostem popularności jedwabiu naturalnego. Morwa biała jest podstawowym pożywieniem gąsienic motyli jedwabników, wytwarzających jedwabne nici. Roślinę tę uprawia się powszechnie we Francji i w Niemczech. W czasach II wojny światowej, kiedy było ogromne zapotrzebowanie na jedwabny materiał do szycia spadochronów, krzewy te posadzono w wielu niemieckich ogrodach. Z opowieści rodzinnych zapamiętałam, że materiał ze zdobytych niemieckich spadochronów przerabiany był przez zapobiegliwych polskich krawców na bardzo modne wówczas jedwabne ubrania. Moja Mama uszyła sobie z takiego jedwabiu bardzo elegancki kostium ślubny. Przez wiele lat, gdy w Polsce działały wytwórnie jedwabiu korzystające z przędzy krajowej, drzewa morw sadzono i u nas. Do dziś można je spotkać w starych ogrodach, gdzie rosną najczęściej w żywopłotach, chętnie na glebach lekkich, piaszczystych, w miejscach suchych i słonecznych. W naszej najbliższej okolicy, w rejonie Podkowy i Żółwina, można jeszcze spotkać ostatnie pojedyncze okazy. Morwa biała nie jest krzewem szczególnie ozdobnym, Ma liście owalne lub sercowate, bardzo różnie powcinane (klapowane) na brzegach, które zrzuca na zimę. Kwitnie w maju, a dla niepowtarzalnego aromatu i delikatnego smaku swoich rozgrzanych słońcem owoców – białych, jasnoróżowych, czerwonych i fioletowo-czarnych – zasługuje na upowszechnienie.
Hanna Gradkowska