PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 37


Maria Konopka - Wichrowska

Wikingowie



Wzdragali się ponoć przed zimną wodą, choć z nią głównie się kojarzą. Gdy osadnicy islandzcy zdecydowali się porzucić starych bogów, chrzest odbywał się przy gorących źródłach.

Wikingowie „Ludzie morza”, wikingowie („ludzie zatok”), Normanowie („ludzie Północy”)... bezwzględni rozbójnicy i piraci, nieustraszeni żeglarze i odkrywcy, żądni chwały wojownicy i profesjonalni najemnicy, pionierscy osadnicy, zapobiegliwi rolnicy, znakomici korabnicy i metalurdzy, agresywni i wizjonerscy kupcy. Niszczyli i zakładali osady, miasta, państwa, byli zbirami i elitami, łączyli Wschód z Zachodem i Północ z Południem, przenosili nowinki techniczne, obyczaje, mody i wieści. Przez trzy wieki byli postrachem Europy, ale też jej oddechem i przygodą, ożywczym powiewem.

Normanami zwały ich zachodnie kroniki, choć od początku IX stulecia kryli się już pod tą nazwą Szwedzi, Goci, Duńczycy i Norwegowie. Zamieszkiwali początkowo Skandynawię i Jutlandię. Gdy na macierzystych ziemiach nie mieściły się już ich ambicje, wyruszyli w cztery strony świata. Szwedzi, czy jak kto woli — Waregowie, pożeglowali Bałtykiem na wschód, by później, od zatok Fińskiej i Ryskiej, ciągnąc, gdy było trzeba, łodzie słodkowodnymi szlakami, podążyć na południe ku cieplejszym morzom, gdzie kusiły bogactwa Bizancjum. Goci zainteresowali się południowymi brzegami rodzimego Bałtyku. Duńczycy rozjechali się na wschód i zachód. Wkrótce dali się we znaki Brytanii i państwu Franków. Norwegowie, przed którymi rozciągały się przestrzenie oceanu, ulegli ich pokusie. Ruszyli na zachód i później na południe — przez Szetlandy, Orkady, Hybrydy ku Irlandii i Szkocji, a najwięksi śmiałkowie skręcili bardziej na północ i zapuścili się głębiej w nieznane — odkrywając Islandię, Grenlandię i Amerykę.

Nie zawsze było wiadomo, czy przybyli rabować, handlować, czy też się osiedlić. Gdy pierwsi wikingowie pojawili się u wybrzeży Anglii, zostali uznani za kupców, co rychło miejscowy komitet powitalny „na skutek błędnej oceny sytuacji” przypłacił życiem.

Wpływali w górę Tamizy, Loary, Skaldy i Renu. Po ich wizytach płonęły Kolonia, Rouen, Nantes, Orlean, Bordeaux, Utrecht, York i Londyn. Pewnego listopadowego dnia 885 roku 700 długich łodzi z czterdziestoma tysiącami mężczyzn, kobiet i dzieci próbowało przecisnąć się przez Sekwanę, tarasując ją pod Paryżem na długości 8 km. Paryżanie postanowili zachować się dzielnie i nie przepuścili intruzów, czym ściągnęli na swe miasto całozimowe oblężenie. Ta dzielność na niewiele się zdała. Wiosną nadciągnęły wprawdzie królewskie posiłki, lecz król wolał układać się niż bić i wikingowie spokojnie odpłynęli do bogatej Burgundii, której mieszkańcy pewnikiem w popłochu zakopywali swe złoto.

Skandynawscy wojownicy z czasem wyraźnie się rozleniwili i coraz chętniej dawali przekupywać, a lato zastawało ich w zimowych bazach. Na pomysł opłacania się wikingom wpadł chyba jako pierwszy Karol II Łysy w 845 roku, a jego śladem poszli kolejni Karolingowie. Od władców Anglii wikingowie duńscy dostawali tak zwany Danegeld. W roku 878 król Wessexu Alfred dał im spory kawałek swego kraju, a w 911 król Francji Karol Prostak zalegalizował podboje normańskiego wodza Rollona nad Sekwaną, wokół Rouen, czyniąc go swym lennikiem z zagarniętych terenów. Opowiadano później, że gdy Rollon pocałować miał królewską nogę, zlecił to jednemu ze swych ludzi, a ten, by się zbyt nisko nie pokłonić, podniósł ją do góry i Karoling fiknął kozła. Ale to był dopiero początek francuskich kłopotów z Normandią, chociaż szybko sfrancuziała, a jej mieszkańcy przesiedli się na konie. Prawdziwe problemy zaczęły się wówczas, gdy normandzki władca Wilhelm Bastard, zwany później Zdobywcą, po wygranej bitwie pod Hastings w 1066 roku został królem Anglii. Chociaż walczył o nią z Duńczykami i Norwegami, nie był to już jednak rozdział historii wikingów.

Synowie i wnukowie wikingów Rollona, którym marzyły się własne przygody, ruszali też nad Morze śródziemne, by za bizantyjskie pieniądze walczyć z Arabami. Wkrótce zresztą walczyli i z Bizancjum, i z różnymi włoskimi książętami — najpierw za złoto innych włoskich książąt, później coraz częściej na własny rachunek. Jeden z takich najemników, Robert Guiscard, przechytrzył wszystkich i w południowej Italii założył własne państwo.

Wikingowie szwedzcy, zwani przez Słowian Waregami, docierali do Bizancjum od strony Morza Czarnego, przez płynące na południe wielkie rzeki wschodniej Europy. Handlowali z miejscowymi ludami, od niektórych pobierali haracz, niektórym odpłatnie świadczyli wojenne usługi. Wpływ Waregów na kształtowanie się staroruskiej państwowości starała się swego czasu pomniejszyć historiografia radziecka, dowodząc, że przed ich pojawieniem się istniały na tych ziemiach ośrodki państwowe, które później do swych celów wykorzystywały normandzkich najemników. Sporo kłopotu sprawia tu jedno z najważniejszych źródeł do dziejów Rusi Kijowskiej, latopis z XII wieku — tak zwana Powieść doroczna. Czytamy tam o wysłannikach skłóconych wschodniosłowiańskich rodów, którzy około 860 roku „poszli za morze ku Waregom ku Rusi i powiedzieli: Ziemia nasza wielka i bogata, a porządku w niej nie ma. Pójdźcie kniażyć i władać nami. I wybrali się trzej bracia z rody swoimi, wzięli ze sobą wszystką Ruś i przyszli: starszy Ruryk siadł w Nowogrodzie, a drugi Sineus w Biełoozierze, a trzeci Truwor w Izborsku. I od tych Waregów przezwała się ziemia ruska”. Dwa lata później żył już tylko Ruryk, który dał początek pierwszej ruskiej dynastii — Rurykowiczom.

Pamiętam, jak dawno temu, na I roku studiów, na ćwiczeniach z polskiego średniowiecza rozmawialiśmy o „normandzkim śladzie”, czy jak kto woli — „herezji wikińskiej” u zarania Piastowskiej państwowości i hipoteza ta bynajmniej nie zraniła naszych patriotyczno - słowiańskich uczuć, lecz uwiodła malowniczością, a wszyscy choć trochę rudzi (rudzi, jak wiadomo, pochodzą od wikingów!), żywe świadectwo burzliwej przeszłości naszych ziem ojczystych, poczuli się dowartościowani. Ów ślad, jak i dowód na prawie wszystko, co wymyślą mediewiści, można oczywiście znaleźć w ich ulubionym dokumencie Dagome iudex — dziwacznym (za sprawą papieskiego urzędnika) streszczeniu aktu, w którym Mieszko oddawał część swego państwa pod opiekę Stolicy Apostolskiej. Czy Mieszko zatem, to nie Mieszko, lecz rudy wiking Dago, albo — jeszcze lepiej — Björn („Niedźwiedź”)? I czy wynurzył się u ujścia Odry z mgieł „Morza Waregów” na czele flotylli długich łodzi?

Taka flotylla mogła przerazić i zachwycić, jeśli na dziobach, nad wymalowanymi burtami pyszniły się lwy pozłociste, straszliwe ptaszydła, smoki ziejące ogniem, delfiny, centaury i rozjuszone byki, a pasiaste żagle wydymały się na wietrze. Znamy te statki nie tylko z opisów i źródeł ikonograficznych. Szczątki zachowały się na dnie fiordów, w torfowiskach i w pochówkach, bowiem wiking i w ostatnią podróż najchętniej wybierał się łodzią. Najpopularniejszym typem był „dwudziestoławkowiec”, ale słynny „Długi Wąż” Olafa Tryggvasona z 998 roku miał 34 ławki i około 37 m długości. Płytko zanurzone, zwrotne i szybkie, poddawały się wszelkim manewrom.

Łodzie wikingów często widywali mieszkańcy Wolina, zwanego w sagach Jumne lub Jomsborgiem. Mediewiści spierają się o istnienie tam jakiejś normandzkiej strażnicy, bowiem, jak pisał Gerard Labuda: „Gdy sagamandrzy byli w kłopocie, gdzie ulokować swoich bohaterów działających na Bałtyku, z reguły ekspediowali ich na Ruś, a czasem również do Jomsborga. Tym sposobem osiedlili tu Palnatokiego, Sigwaldiego, Styrbjorna i Olafa Tryggvassona”. Król Danii Harald Sinozęby wygnany z kraju w 986 roku przez opozycję, którą kierował jego syn Swen Widłobrody, znalazł schronienie i zmarł z ran na Wolinie.

Ów wyrodny syn Haralda był zięciem polańskiego władcy Mieszka (a może Dagona?). W życiu księżniczki świętosławy, którą sagi zwą Sygrydą czy Syrytą Storradą („Dumną”), był już zresztą drugim wikingiem. Pierwszym był król Szwecji Eryk Zwycięski (Segersall). Jego poselstwo musiało przybyć po Piastównę około roku 980. Płynęła przez morze pewnie pierwszy raz w życiu. Nie mogła jej wyprawić w tę długą podróż matka. Jeśli była nią Dąbrówka, która wiedziała dobrze, jak to jest wyjść za mąż w obcym kraju, a nie pogańska żona Mieszka, to też już nie żyła. świętosława urodziła Erykowi syna, przyszłego króla szwedzkiego Olafa Skötkonunga. Radziła sobie całkiem nieźle, również gdy wcześnie owdowiała. Stała się jedną z głośniejszych bohaterek sag, chociaż jej metody nie zawsze były godne pochwały. Gdy już mogła mieć wpływ na wybór swego mężczyzny, ten, którego pokochała, władca Norwegii Olaf Tryggvasson, za życia owiany legendą bohatera, po prostu jej nie chciał. Ryzykował, gdyż nie można było bezkarnie urazić dumy i uczuć Storrady. Jej intrygi doprowadzić miały do powstania antynorweskiej koalicji siedmiu królów, duńsko - szwedzko - słowiańskiej. Zdradziecki kochanek zginął (oczywiście bohatersko) w bitwie morskiej pod Svolder. Ale „udziałem króla ma być chwała, a nie długi żywot” — jak mawiał inny władca Norwegii, Magnus Bosonogi, który nie doczekał trzydziestych urodzin. Ze Swenem też się jakoś Swiętosławie nie układało, chociaż w ciągu sześciu lat urodziła mu czworo dzieci. Musiała wrócić na gnieźnieński dwór, którym władał już jej brat, chrobry Bolesław. Synowie Kanut i Harald nie zapomnieli o niej i gdy zmarł srogi tata, popłynęli po nią do Polski. Kanut połączył później w swym ręku królestwa Danii, Szwecji, Norwegii i Anglii. Do średniowiecznych kronik trafił jako jeden z największych władców swego czasu. Storrada zmarła prawdopodobnie w jakimś angielskim zamku, jeśli oczywiście nie wymyślili jej sagamandrzy.

Sadze o Grenlandii i w  Sadze o Eryku Rudym znajdujemy bohaterów, dla których Bałtyk był za mały. Radzili sobie z ogromem oceanu, chociaż nie mieli pojęcia o długości geograficznej. Żeglowali wzdłuż równoleżników, śledząc położenie Słońca i Gwiazdy Polarnej, kierunek wiatru i fal, obserwując wieloryby i wodne ptaki. Nieznane lądy odkrywali jednak przypadkowo. To sztorm zagnał szwedzkiego wikinga Gardara Svarvarsona do brzegów „Wyspy Lodu”, Islandii, o której istnieniu wiedziało tylko paru irlandzkich eremitów. Od 874 roku zaczęli się tam osiedlać wikingowie norwescy i sześćdziesiąt lat później mieszkało ich tam już 25 tysięcy. Również podczas sztormu zmylił drogę niejaki Gunnbjorn, odkrywając dzięki temu Grenlandię. „Zieloną” nazwał częściej białą wyspę Eryk Rudy, wygnany z Islandii awanturnik, by przywabić osadników. I rzeczywiście w 986 roku ściągnął 500 śmiałków. Już mieszkaniec Grenlandii, Bjarne Herjulfsson, płynąc sobie samotnie, przypadkiem zboczył do Ameryki. To jednak syn Eryka, Leif z 35 towarzyszami świadomie zaryzykował wyprawę na zachód (było to prawdopodobnie w jubileuszowym 1000 roku). Dotarli do niegościnnego kamienistego wybrzeża, później, płynąc na południe, do krainy lasów. Zauroczyło ich jednak miejsce, które nazwali Vinlandią i gdzie postanowili się osiedlić. Historycy wciąż się spierają, czy tę nazwę tłumaczyć jako „kraj wina”, czy jako „kraj bogaty”. Norweg Helge Ingstad, który twierdzi, że chodzi o „bogaty”, odkrył w Nowej Funlandii pozostałości wikińskiej osady. Jeśli te domostwa zbudowali ludzie Leifa, to i tak długo w nich nie mieszkali. Wrócili na Grenlandię, ale przetartym już szlakiem popłynęli do Ameryki drugi syn Eryka, Thorvald, i córka Freydis. Thorvald zginął z rąk tubylców nazywanych przez wikingów Skraelingami, których atak sprowokował, mordując ich bezbronną grupę. Freydis zaś doprowadziła do rzezi bratobójczej i też sama padła jej ofiarą.

Wyciągając strzałę, która ugodziła go w pierś, Thorvald powiedział ponoć: „Widzę, że obrosłem tłuszczem w pasie. Odkryliśmy urodzajną krainę, ale niewiele przysporzy nam ona radości”.




Wykorzystałam m.in.: C. W. Ceram, Pierwszy Amerykanin, Warszawa 1977;
P. G. Foote, D. M. Wilson, Wikingowie, Warszawa 1975; J. Ochmański, Dzieje Rosji do roku 1861, Warszawa 1980; H. Samsonowicz, Północ - Południe, Wrocław 1999; J. Strzelczyk, Mieszko I, Poznań 1992; B. Ziętara, Historia powszechna średniowiecza, Warszawa 1973.




 <– Spis treści numeru