PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 37


Z cyklu „Wspomnienia Podkowian”

Kalina Szydłowska - Pawłowicz

Tadeusz Kantor w Teatrze Akademickim Rotunda



Byłam na I roku Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, na wydziale malarstwa. Wraz z grupą koleżanek i kolegów z ASP włączyłam się do działalności w teatrze studenckim Rotunda. Poznałam wtedy Tadeusza Kantora i Tadeusza Brzozowskiego. Było to moje pierwsze zetknięcie się ze sztuką nowoczesną. Tadeusz Kantor przyłączył się do nas pragnąc wystawić bardzo oryginalny utwór poetycki Czechowicza. Był to moralitet katastroficzny pt. „Niegodzien i godni”. Do obsady tej sztuki wybrał spośród nas, młodych, tylko cztery osoby. Ja miałam wystąpić w roli srebrnej pasażerki. Tadeusz Brzozowski był pasażerem czerwonym, dwaj nieznani mi koledzy z innych uczelni — zielonym i czarnym. Tajemniczą i groźną postacią był konduktor tego dziwnego pojazdu, straszliwy robot, ukryty za kotarą przed czarnymi parawanami. Tramwaj był ukazany przez wielkie uchwyty zwisające nad sceną, na której znajdowały się już tylko sześciany. Na takim sześcianie musiałam ustać, wznosząc przy tym ręce w ściśle wystudiowanym geście, niby Kasandra wieszcząca zagładę. W końcowej, kulminacyjnej scenie głos pasażerki wzmagał się do krzyku. Przyznam się, że to był najtrudniejszy moment w mojej roli. Mój głos powinien wyrażać silną emocję, ale nie wolno było nadać mu histerycznej barwy. W pierwszym czytaniu sztuka wydała mi się dziwna, nawet niezrozumiała, ale urzekła mnie pięknem skojarzeń.
Najciekawsze w naszej pracy były próby prowadzone przez Tadeusza Kantora. Zatrzymywaliśmy się nad każdym zdaniem. Kantor doszukiwał się różnych znaczeń, do których odnajdywał odpowiedni gest aktora, ten jedyny i najlepszy. Kształt plastyczny całości rodził się powoli i stawał się coraz bardziej wyrazisty. Zaskakiwał w kontrastach osobowości każdej postaci. Drobny Tacio, w czerwonym, za obszernym dla niego fraku błąkał się zadziwiony; poetycki wysoki chłopak z blond lokami miał ubranie zielone i kuse. Trzeci pasażer, trochę przysadzistej postury, ten w czarnym fraku, uosabiał twardy realizm. Wśród nich Ona w srebrzystej szacie, trochę fałszywa, tajemnicza. Projekty kostiumów i całej sceny były oczywiście Kantora. Wykonaniem dekoracji zajął się nasz kolega z ASP, „Kamyczek”, późniejszy znany scenograf Bolesław Kamykowski. W końcowej scenie czarne parawany chylą się, zdają się przytłaczać scenę i przerażonych pasażerów. Zza parawanów wychyla się wielka łapa konduktora, straszliwego robota.
Kiedy po wielu próbach całość była już dograna w najmniejszych szczegółach — nadszedł czas premiery*. Nie zapomnę tych chwil, kiedy cały zespół wraz z Tadeuszem Kantorem stanowił wspaniałą jedność. Tacio Brzozowski znalazł sposób na koncentrację i opanowanie tremy. Trzeba było zamknąć oczy i na chwilę wstrzymać oddech. Nie muszę dodawać, że i ja wypróbowałam ten sposób. Wypadliśmy świetnie. Mistrz był zadowolony.
Graliśmy tę sztukę na deskach naszej Rotundy trzy razy. Na ostatnim przedstawieniu był sam Frycz i gratulował Kantorowi. My otrzymaliśmy od naszego reżysera bezpłatne bilety na „Powrót Odysa”. Kantor znowu zaskoczył publiczność ukazując Odysa w mundurze, powracającego z wojny. Na scenie stała armata. Niedługo potem my, aktorzy najmniejszego teatru Kantora, zostaliśmy zaproszeni na generalną próbę „Cyda” w jego scenografii. To było niezwykłe! Patrzyłam oczarowana... Noc, wiatr ledwie poruszał liśćmi winogron, przez które przezierał księżyc. W tej scenerii, pośrodku dziedzińca Biblioteki Jagiellońskiej, strome schody aż lśniły bielą. A na nich poruszali się wolno aktorzy w swych błękitno - czarnych szatach.
Potem nastąpiła przerwa w kontaktach naszego teatru z Kantorem. My działaliśmy dalej, ja nadal występowałam. Tadeusz Kantor powrócił do nas z nowym pomysłem na nowoczesny teatr. Była to sztuka Jeana Cocteau „Orfeusz”. Parę dziewcząt startowało do roli Eurydyki. Ja zostałam wybrana, przyjęłam to z radością. No i zaczęło się... więc czytanie tekstu, pomysły inscenizacyjne. Eurydyka miała przechodzić przez lustro. śmierć (rolę tę powierzył reżyser Krystynie Łukasiewicz, mojej koleżance z pracowni, późniejszej żonie Jasia Szancenbacha) miała wystąpić w stroju i rękawiczkach chirurgicznych. Role już były rozpisane, rozdane... i koniec. Nic z tego. To były już czasy socrealizmu. Nie było pozwolenia na taką sztukę.
Czas mijał. Ja już ukończyłam studia, wyszłam za mąż i właśnie miałam opuścić Kraków. Zostałam zaproszona i raz jeszcze było mi dane uczestniczyć w pasjonującym zajęciu, jakim była praca nad nową sztuką z Tadeuszem Kantorem. To był mały zespół, ale bardzo ciekawych ludzi. Więc oczywiście Tadeusz Brzozowski, Maria Jarema, jeszcze jeden człowiek teatru i paru moich kolegów. Tym razem Tadeusz Kantor wziął na warsztat sztukę Arystofanesa „Ptaki”. Pamietam, że bawiliśmy się tekstem, a w interpretacji Kantora humor z tych dawnych lat zabrzmiał zupełnie współcześnie. Tym razem moja rola była malutka. Miałam wystąpić w chórze wołając: tato, tato, tato. Nie wiem, co się działo dalej, ale chyba sztuka nie doczekała się realizacji na scenie.
Ja wyjechałam z Krakowa.


Podkowa Leśna, 4 VIII 2000

 *  Fragment listu Kaliny Szydłowskiej - Pawłowicz do rodziców z 2 VIII 1945:
Kochani!
Wczoraj była premiera. Coś niesłychanego! Były na niej same grube ryby świata artystycznego.
Poszło gładko i uderzyło mocno w oczy, uszy i mózgi publiki. Nie wiem jeszcze co powie prasa.
Ja wypadłam bardzo dobrze.
Dekoracyjnie oryginalnie opracowane.
Dostałam czerwone mieczyki — czerwone jak triumf.
I czekoladę od Jureczka.
I groszki pachnące...
Będziemy grali dziś i jutro. W niedzielę dostaniemy bilety na „Powrót Odysa”, też w opracowaniu Kantora.
Scena to świetna rzecz.
Kto wie, czy nowoczesna sztuka nie opanuje i mojej wyobraźni.
Zbliżyłam się przez teatr do grupy nowoczesnych plastyków.
To wszystko ciekawe i nie takie straszne jakby się zdawało, tylko że trzeba dojść stopniowo do poznania (...)




 <– Spis treści numeru