Byłam na I roku Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, na
wydziale malarstwa. Wraz z grupą koleżanek i kolegów z ASP
włączyłam się do działalności w teatrze studenckim Rotunda. Poznałam
wtedy Tadeusza Kantora i Tadeusza Brzozowskiego. Było to moje
pierwsze zetknięcie się ze sztuką nowoczesną. Tadeusz Kantor przyłączył
się do nas pragnąc wystawić bardzo oryginalny utwór poetycki
Czechowicza. Był to moralitet katastroficzny pt. „Niegodzien
i godni”. Do obsady tej sztuki wybrał spośród nas, młodych, tylko cztery
osoby. Ja miałam wystąpić w roli srebrnej pasażerki. Tadeusz
Brzozowski był pasażerem czerwonym, dwaj nieznani mi koledzy
z innych uczelni — zielonym i czarnym. Tajemniczą i groźną postacią był
konduktor tego dziwnego pojazdu, straszliwy robot, ukryty za kotarą
przed czarnymi parawanami. Tramwaj był ukazany przez wielkie
uchwyty zwisające nad sceną, na której znajdowały się już tylko
sześciany. Na takim sześcianie musiałam ustać, wznosząc przy tym ręce
w ściśle wystudiowanym geście, niby Kasandra wieszcząca zagładę.
W końcowej, kulminacyjnej scenie głos pasażerki wzmagał się do krzyku.
Przyznam się, że to był najtrudniejszy moment w mojej roli. Mój głos
powinien wyrażać silną emocję, ale nie wolno było nadać mu
histerycznej barwy. W pierwszym czytaniu sztuka wydała mi się dziwna,
nawet niezrozumiała, ale urzekła mnie pięknem skojarzeń.
Najciekawsze w naszej pracy były próby prowadzone przez
Tadeusza Kantora. Zatrzymywaliśmy się nad każdym zdaniem. Kantor
doszukiwał się różnych znaczeń, do których odnajdywał odpowiedni gest
aktora, ten jedyny i najlepszy. Kształt plastyczny całości rodził się powoli
i stawał się coraz bardziej wyrazisty. Zaskakiwał w kontrastach
osobowości każdej postaci. Drobny Tacio, w czerwonym, za obszernym
dla niego fraku błąkał się zadziwiony; poetycki wysoki chłopak z blond
lokami miał ubranie zielone i kuse. Trzeci pasażer, trochę przysadzistej
postury, ten w czarnym fraku, uosabiał twardy realizm. Wśród nich Ona
w srebrzystej szacie, trochę fałszywa, tajemnicza. Projekty kostiumów
i całej sceny były oczywiście Kantora. Wykonaniem dekoracji zajął się
nasz kolega z ASP, „Kamyczek”, późniejszy znany scenograf
Bolesław Kamykowski. W końcowej scenie czarne parawany chylą się,
zdają się przytłaczać scenę i przerażonych pasażerów. Zza parawanów
wychyla się wielka łapa konduktora, straszliwego robota.
Kiedy po wielu próbach całość była już dograna w najmniejszych
szczegółach — nadszedł czas premiery*. Nie zapomnę tych chwil, kiedy
cały zespół wraz z Tadeuszem Kantorem stanowił wspaniałą jedność.
Tacio Brzozowski znalazł sposób na koncentrację i opanowanie tremy.
Trzeba było zamknąć oczy i na chwilę wstrzymać oddech. Nie muszę
dodawać, że i ja wypróbowałam ten sposób. Wypadliśmy świetnie.
Mistrz był zadowolony.
Graliśmy tę sztukę na deskach naszej Rotundy trzy razy. Na
ostatnim przedstawieniu był sam Frycz i gratulował Kantorowi. My
otrzymaliśmy od naszego reżysera bezpłatne bilety na „Powrót
Odysa”. Kantor znowu zaskoczył publiczność ukazując Odysa
w mundurze, powracającego z wojny. Na scenie stała armata. Niedługo
potem my, aktorzy najmniejszego teatru Kantora, zostaliśmy zaproszeni
na generalną próbę „Cyda” w jego scenografii. To było niezwykłe!
Patrzyłam oczarowana... Noc, wiatr ledwie poruszał liśćmi winogron,
przez które przezierał księżyc. W tej scenerii, pośrodku dziedzińca
Biblioteki Jagiellońskiej, strome schody aż lśniły bielą. A na nich
poruszali się wolno aktorzy w swych błękitno - czarnych szatach.
Potem nastąpiła przerwa w kontaktach naszego teatru z Kantorem.
My działaliśmy dalej, ja nadal występowałam. Tadeusz Kantor powrócił
do nas z nowym pomysłem na nowoczesny teatr. Była to sztuka Jeana
Cocteau „Orfeusz”. Parę dziewcząt startowało do roli Eurydyki. Ja
zostałam wybrana, przyjęłam to z radością. No i zaczęło się... więc
czytanie tekstu, pomysły inscenizacyjne. Eurydyka miała przechodzić
przez lustro. śmierć (rolę tę powierzył reżyser Krystynie Łukasiewicz,
mojej koleżance z pracowni, późniejszej żonie Jasia Szancenbacha) miała
wystąpić w stroju i rękawiczkach chirurgicznych. Role już były
rozpisane, rozdane... i koniec. Nic z tego. To były już czasy socrealizmu.
Nie było pozwolenia na taką sztukę.
Czas mijał. Ja już ukończyłam studia, wyszłam za mąż i właśnie
miałam opuścić Kraków. Zostałam zaproszona i raz jeszcze było mi dane
uczestniczyć w pasjonującym zajęciu, jakim była praca nad nową sztuką
z Tadeuszem Kantorem. To był mały zespół, ale bardzo ciekawych ludzi.
Więc oczywiście Tadeusz Brzozowski, Maria Jarema, jeszcze jeden
człowiek teatru i paru moich kolegów. Tym razem Tadeusz Kantor wziął
na warsztat sztukę Arystofanesa „Ptaki”. Pamietam, że bawiliśmy się
tekstem, a w interpretacji Kantora humor z tych dawnych lat zabrzmiał
zupełnie współcześnie. Tym razem moja rola była malutka. Miałam
wystąpić w chórze wołając: tato, tato, tato. Nie wiem, co się działo dalej,
ale chyba sztuka nie doczekała się realizacji na scenie.
Ja wyjechałam z Krakowa.
Podkowa Leśna, 4 VIII 2000
* Fragment listu Kaliny Szydłowskiej - Pawłowicz do rodziców z 2
VIII 1945:
Kochani!
Wczoraj była premiera. Coś niesłychanego! Były na niej same grube ryby
świata artystycznego.
Poszło gładko i uderzyło mocno w oczy, uszy i mózgi publiki. Nie wiem
jeszcze co powie prasa.
Ja wypadłam bardzo dobrze.
Dekoracyjnie oryginalnie opracowane.
Dostałam czerwone mieczyki — czerwone jak triumf.
I czekoladę od Jureczka.
I groszki pachnące...
Będziemy grali dziś i jutro. W niedzielę dostaniemy bilety na „Powrót
Odysa”, też w opracowaniu Kantora.
Scena to świetna rzecz.
Kto wie, czy nowoczesna sztuka nie opanuje i mojej wyobraźni.
Zbliżyłam się przez teatr do grupy nowoczesnych plastyków.
To wszystko ciekawe i nie takie straszne jakby się zdawało, tylko że
trzeba dojść stopniowo do poznania (...)