Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt im. Zofii i Romana Witkowskich na
Polesiu przy ul. Brwinowskiej 48 istnieje od 26. lat.
Wszystko zaczęło się w 1976 roku. Metr kwadratowy nieużytków
w pobliżu Milanówka kosztował wtedy 15 złotych. Pierwotna 500. metrowa
działka znacznie się rozrosła, i choć dziś łącznie z pasem ochronnym ma
22 tys. m i około 260. lokatorów, to nadal prowadzi do niej polna droga.
Schronisko oraz jego fundament materialny, jakim jest Fundacja im.
120–Lecia Towarzystwa Ochrony Zwierząt założona w 1984 roku przez
małżonków Zofię Krzysztofowicz i Romana Witkowskich, powołano do życia
w konkretnie ustalonym celu. Miało być i jest nim zapewnienie
dożywotniej opieki zwierzętom, których właściciele zmarli, bądź którym
ciężka choroba nie pozwala na dalsze zajmowanie się pupilem. Jest to
chyba jedyne takie schronisko. Tu nie usypia się zwierząt (poza
beznadziejnie chorymi) i często psy dożywają nawet 18 lat.
Wizyta u pani Henryki Kęski, kierowniczki schroniska napawa
i optymizmem, i smutkiem. Optymizmem, gdy widać zaangażowanie i serce
poświęcane przez pracowników schroniska zwierzętom; smutkiem, gdy
usłyszy się powody, dla których mają tyle pracy. A miało być tak
pięknie... Co z tego, skoro, jak mówi Pani Henryka, ludzie przywiązują
zwierzęta przed schroniskiem i zostawiają, bądź nawet przerzucają w nocy
przez płot.
Państwo Witkowscy, wieloletni członkowie Ligi Ochrony Przyrody, cały
majątek swojego życia zapisali założonej przez siebie fundacji. A było
tego niemało. Kwota 9 mln 200 tys. złotych (8 mln ze sprzedaży willi
w Śródborowie) tworzyła imponującą jak na 1984 rok sumę. Ponadto
początkowy 500. metrowy areał ziemi pod schronisko powiększyli, kupując
przylegające doń działki, do powierzchni 22 tys m.kw. Pani Zofia objęła
funkcję prezesa zarządu fundacji, a dożywotnimi członkami zostali: pan
Roman Witkowski, redaktor Ewa Andruszewicz, aktorka Krystyna Sienkiewicz
i na okres 4–letniej kadencji — prezes TOZ Janusz Sokołowski.
Ponadto zapisali fundacji w testamencie prawo własności należącej do
nich części kamienicy przy ul. Pilickiej 13 (gdzie mieszkali) wraz
z całym posiadanym dobytkiem. Ówczesne przepisy nie pozwalały na
finansowanie działalności fundacji z oprocentowania wkładu, więc
pieniądze, choć niemałe, zostały dawno rozdysponowane. Kierownictwo
schroniska objęła wówczas pani Irena Niemczyk, do dziś mieszkająca obok
niego. Dziś fundacja, której prezesem zarządu jest właśnie Krystyna
Sienkiewicz, uzyskuje środki z dobrowolnych wpłat na konto oraz
z wynajmu lokali przy ul. Pilickiej. Jak niewielkie są to fundusze,
wie najlepiej pani Henryka, która samodzielnie szuka możliwości
finansowania schroniska wśród tych, którzy mogą pomóc. A z tym, jak
wiadomo, nie jest łatwo.
Pani Zofia z domu Zengel przyszła na świat w Stanisławowie (obecnie
Iwano–Frankowsk na Ukrainie) w 1901 roku. Była najstarsza wśród
trojga rodzeństwa — bracia: Wilhelm (uczestnik walk pod Monte
Cassino) oraz Tadeusz, inżynier architekt (zginął w Powstaniu
Warszawskim). Rodzice Pani Zofii byli właścicielami trzech górskich
pensjonatów w Diłoku, Worochcie i Jaremczu. Jeszcze w 1939 roku
zdążyli otworzyć willę–pensjonat w Śródborowie i przyjąć pierwszy
turnus wczasowiczów. Jednak w pierwszych dniach wojny na werandę willi
spadła bomba i pensjonat nie został ponownie otwarty.
Zofia wcześnie wyszła za mąż, lecz dopiero co zawarte małżeństwo
z młodym Ukraińcem przerwała jego tragiczna śmierć. Dom rodzinny
opuściła w 1920 roku i przeniosła się do Warszawy, gdzie zamierzała
poświęcić się karierze scenicznej. Z myślą o tym uczęszczała na kursy
dramatyczne p. Hryniewieckiej w Alejach Jerozolimskich. W tym czasie
była już żoną pewnego Austriaka, który nie podzielał jej aktorskich
pasji uważając, że miejsce kobiety jest w domu. Postawił na swoim,
jednak konflikt małżonków okazał się na tyle poważny, że małżeństwo
zakończyło się rozwodem oraz wyjazdem eks–męża do swej ojczyzny.
Pani Zofia nie powróciła już do prób teatralnych, lecz fascynacja
światem strojów i kostiumów w niej pozostała. Otwiera „Parisette”
— ekskluzywny sklep przy ul. Nowogrodzkiej 18 z eleganckimi
kapeluszami. Cenią go i zaopatrują się w nim modne damy, dyplomaci
i śmietanka towarzyska przedwojennej Warszawy. Sklep uznawany jest za
najelegantszy i najmodniejszy w tej części Europy.
Po raz kolejny wychodzi za mąż, a jej wybrankiem zostaje hrabia
Stanisław Krzysztofowicz (tego nazwiska używać będzie łącznie
z Witkowska). Wrzesień 1939 roku i wybuch II wojny światowej całkowicie
odmienia dotychczasowe życie pani Zofii. W „Parisette” uderza
bomba i niszczy sklep, a pan Stanisław wyrusza na wojnę. Nie wraca.
Wprawdzie nie figuruje w wykazach poległych, lecz wszelkie próby
odnalezienia go spełzają na niczym. Zawodzi nawet Czerwony Krzyż. Pani
Zofia wyjeżdża do Zakopanego i, by przetrwać, pracuje tam u Niemca. Po
latach, kiedy Zofia jest już żoną Romana Witkowskiego, spotyka
zaginionego męża w Anglii. Okazuje się, że on też jej szukał i nie mógł
odnaleźć. Jest ponownie żonaty.
Po wyzwoleniu Warszawy pani Zofia powraca do zniszczonego miasta
i otwiera kawiarenkę na Placu Trzech Krzyży. Bywa u niej przeważnie
świat aktorski i literacki. Po upływie około dwóch lat zaczyna
remontować budynek przy ul. Marszałkowskiej, w którym między innymi
mieściła się restauracja „Bukiet”. Zamiłowanie do mody oraz
rachuby, że bez względu na ustrój warszawianki będą chciały być modne
sprawiają, że pani Zofia zakłada dom mody „Parisette”, gdzie
projektuje i sprzedaje ubiory. Na przełomie 1948 i 1949 roku organizuje
w Hotelu Polonia w Warszawie pierwsze powojenne pokazy mody. „
Parisette” znów staje się miejscem, gdzie ubierają się aktorki i ludzie
z towarzystwa.
Wraz z nadejściem okresu stalinizmu władza uderzyła w prywatną
przedsiębiorczość i nakazała w ciągu pięciu dni zlikwidować firmę.
„Parisette” wraz z wahaniami nastawień władzy do „prywaciarzy”
odradzało się na ul. Wspólnej, by od 1957 do śmierci pani Zofii w 1993
roku znaleźć się na ul. Zielnej 4 (pawilon 22). Kupowały tu kapelusze
różne znakomitości, a wśród nich Hanka Bielicka i Mieczysława
Ćwiklińska. Nic dziwnego, skoro wzory pani Zofia sprowadzała z samego
Paryża.
Jeszcze w „Parisette” na Marszałkowskiej pani Zofia podnajmowała
pokoik zaadaptowany na kancelarię adwokatowi, panu Romanowi
Witkowskiemu. Wybór najemcy okazał się szczęśliwy. Pobrali się w 1949
roku.
Pan Roman, rocznik 1903, rodowity warszawiak, jak sam zawsze
podkreślał, pochodził z rodziny kupieckiej. Interesy rodzinne szły na
tyle dobrze, że i jemu i jego rodzeństwu — Janowi i Antoninie
zapewniono dobre i kosztowne wykształcenie. Młodszy brat Jan ukończył
medycynę, zaś pan Roman został adwokatem. Wcześniej ukończył gimnazjum
im. Jakuba Górskiego w Warszawie, z którym zresztą związany był do
śmierci. Przeszedł także Szkołę Podchorążych Artylerii w Grudziądzu.
We wrześniu 1939 roku właśnie jako artylerzysta 14. pułku artylerii
konnej wyruszył na front. Otarł się o Katyń. W drodze do sowieckiej
niewoli, z transportu za paczkę papierosów wykupił go weterynarz. Od
tamtej pory powtarzał, że ceni każdego weterynarza. Po wojnie został
cenionym adwokatem. Był między innymi kierownikiem Zespołu Adwokackiego
na ul. Puławskiej 12.
Zanim poznał panią Zofię, był dwukrotnie żonaty. Z drugiego
małżeństwa miał dwóch synów: Andrzeja i Maćka. Zresztą właśnie Maciek
przez pewien okres po śmierci pani Zofii prowadził „Parisette”.
Pan Roman odszedł w swoim ukochanym miejscu. Zmarł podczas
wystąpienia na zjeździe absolwentów gimnazjum Górskiego w 1988 roku.
Małżonkowie Witkowscy pozostawili po sobie miejsce, w którym dom
mieści obecnie około 200 psów i 60 kotów. Właśnie dom, gdyż
pracownicy po wypuszczeniu na wybieg psów (bezimienne Sonie i Misie
mieszkające koedukacyjnie) potem zawracają je do boksów słowami:
„do domu” a nie: „do budy”.
Gorąco dziękuję państwu Danucie i Wojciechowi Górkom, pani Marii Morawskiej, panu Andrzejowi Morawskiemu oraz pani Henryce Kęsce, bez których pomocy tekst ten by nie powstał.
Łukasz Atkonis,
fot. Michał Hetmanek („Za i przeciw”)