PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 35-36

Witold Bartoszewicz

Nigun



W czasach, kiedy po Podolu i u podnóża Karpat Wschodnich wędrowali chasydzi, szedł Chaim do miasta. W jednej kieszeni trzymał wino, chleb i ser, a w drugiej sto rubli. Po co on szedł do tego miasta? Zacznijmy od tego, że bogaty handlarz tekstylny Jankiel miał córkę. A po co on miał córkę? No, żeby ją wydać za mąż. Z tą sprawą poszedł Jankiel do jesziwy i zwrócił się do rabina: „Chcę dobrego męża dla mojej córki — takiego, co umiałby połączyć naukę z pracą w moim interesie”.

Rabin po namyśle powiedział: „Chaim, oczywiście Chaim — ten młodzieniec śpiewa niguny takim słodkim głosem, że niebiosa się rozświetlają, a serca przepełnia radość. Uczy się melodii od ptaków i powiada, że Szabat byłby mniej radosny bez nowego nigunu.”

„Dobrze” — zgodził się kupiec i poprosił Chaima, żeby poszedł do miasta i kupił za sto rubli materiału na weselne stroje. „Niech się wprawia do handlu” — pomyślał.

Idzie więc Chaim do miasta. Podczas popasu, kiedy się posilał chlebem, serem i winem, usłyszał piękną, dziwną i zachwycającą melodię. Wstał szybko i podążył za muzyką. Grał ją pasterz. „Naucz mnie tej melodii”. — „Nauczę cię, jak mi zapłacisz pięćdziesiąt rubli”. Pasterz wcale nie liczył na taką zapłatę, ale Chaim znalazł pieniądze w kieszeni i zaczęła się lekcja. Nauczywszy się melodii, Chaim wędrował dalej, śpiewając w zachwycie. Niewiele czasu minęło, gdy znowu usłyszał melodię, jeszcze piękniejszą. Pasterz zażądał 50 rubli, a Chaim w dalszej drodze śpiewał już dwie melodie, szczęśliwy, że tak pięknie do siebie pasują, jak dwie części tego samego stroju. Stroju?! ...i uświadomił sobie, po co wysłano go do miasta: „Ale skoro już nie mam rubli, to co będę dalej szedł, lepiej wrócę”. Kiedy zbliżył się do domu kupca Jankiela, była noc. Zaczął się dobijać do drzwi i okien, żeby niezwłocznie podzielić się swoją zdobyczą. Czy trzeba dodawać, że nie znalazł u Jankiela wdzięcznych słuchaczy? Oj, nie znalazł. — „ Nie szkodzi, jeszcze zdążę się ożenić, a najważniejsze, że Szabat przywitam nowymi nigunami”.

Opowieści chasydów stanowią wykład ich doktryny. Nie tworzyli oni traktatów, bo odrzucali „uczoność”. Z prostoty i bezpośredniości uczyniwszy podstawę swojego rozumienia i przeżywania świata, stanowili ruch ludzi prostych i pobożnych.

Przytoczona tu opowieść (swobodne streszczenie opowiadania Peninnah Schram „The Nigun”, znalezionego w Internecie — hasidicstories.com) poucza nas o dwu rzeczach: niguny są dla chasydów istotnym składnikiem ich doświadczenia religijnego. A po drugie, te pieśni bez słów, śpiewane dla ekstatycznego poczucia bliskości albo „ lgnięcia” (jak się tłumaczy słowo dwekut) do Boga, są mocno zakorzenione w miejscowej, bardzo bogatej tradycji muzyki ludowej i swobodnie czerpią swoje melodie ze źródeł ukraińskich, huculskich, wołoskich, cygańskich, nie pomijając żydowskich synagogalnych. Po tym, jak chasydzi rozjechali się po całym świecie, podejmowano próby dostosowania nigunów do zachodniej tradycji muzycznej. Zupełnie się to nie powiodło. Niguny są pieśnią tej ziemi, gdzie ruch chasydzki się narodził.

Wyjaśnieniu owego „lgnięcia” do Boga może pomóc odwołanie się do Kabały, która inspirowała chasydzkich mistrzów. Gdy Nieskończony postanowił dokonać aktu stworzenia, musiał uczynić miejsce dla bytów skończonych. Wtedy nastąpiło cimcum — chwilowe skurczenie, samowycofanie się Stwórcy. Bez tego nie byłoby wolnego obszaru, w którym mogłaby powstać struktura czasowo – przestrzenna. Zarazem jednak doszło do kosmicznej katastrofy — „pęknięcia skorup”, czyli skażenia świata pierwotną niedoskonałością. Tak zaistniały byty odrębne od Boga i wymagające naprawy. Chasydzi dążą do doskonalenia (nie siebie — świata) przez przełamanie tej odrębności.

Tak pisze o tym Vincenz: „...świat jest na wygnaniu, należy go sobie wyobrazić jako wychodzący od Boga i przez to oddalający się od Niego; wszystkie istoty, wszyscy ludzie dadzą się porównać do spadających i gasnących iskier. Chasydom, czyli pokornym i pełnym dobrej woli, przypada zadanie budzenia tych iskier miłością i współczuciem, rozżarzania i odsyłania z powrotem do Boga” (Stanisław Vincenz „ Spotkania z chasydami”, cyt. za „Z perspektywy podróży”, Kraków, 1980).

Dlaczego pieśń bez słów jest dla chasydów najdoskonalszą modlitwą? Pewnie uznali, że głos najlepiej wyraża istotę osoby, a słowo wyraża tylko to, co doraźne. Głos jest najbardziej własny, a słowo należy do sfery interesu, negocjacji, interpretacji, jest określone przez kontekst, zawsze tymczasowy i zmienny. Głos wyraża człowieka, a słowo informuje lub perswaduje. Jeśli osoba staje wobec Osoby, głos, uformowany przez melodię, nie potrzebuje tekstu.

Vincenz: „Jakże bezpiecznie czuje się dziecko wyrastające w kraju, którego rok za rokiem strzegą takie modlitwy, nawet, jeśli są to modlitwy innej religii. Przez stulecia wznosił się szmer tych modlitw ku niebu — teraz zamilkł. Czy zabrzmi kiedy znowu? I czy brzmiała w nim obca nadzieja, czy nasza własna?”



W sobotę 11 maja obejrzeliśmy w prywatnym mieszkaniu w Podkowie Leśnej drugą część tryptyku „Był sobie raz...” pt. „Fajwel” w wykonaniu Teatru NN z Lublina. W drugiej części wieczoru usłyszeliśmy nigunim — chasydzkie pieśni bez słów, a po nich kołysanki żydowskie.




 <– Spis treści numeru