Witold Bartoszewicz
Nigun
W czasach, kiedy po Podolu i u podnóża Karpat Wschodnich wędrowali
chasydzi, szedł Chaim do miasta. W jednej kieszeni trzymał wino, chleb
i ser, a w drugiej sto rubli. Po co on szedł do tego miasta? Zacznijmy
od tego, że bogaty handlarz tekstylny Jankiel miał córkę. A po co on
miał córkę? No, żeby ją wydać za mąż. Z tą sprawą poszedł Jankiel do
jesziwy i zwrócił się do rabina: „Chcę dobrego męża dla mojej
córki — takiego, co umiałby połączyć naukę z pracą w moim interesie”.
Rabin po namyśle powiedział: „Chaim, oczywiście Chaim — ten
młodzieniec śpiewa
niguny takim słodkim głosem, że niebiosa się
rozświetlają, a serca przepełnia radość. Uczy się melodii od ptaków
i powiada, że Szabat byłby mniej radosny bez nowego
nigunu.”
„Dobrze” — zgodził się kupiec i poprosił Chaima, żeby poszedł do miasta
i kupił za sto rubli materiału na weselne stroje. „Niech się
wprawia do handlu” — pomyślał.
Idzie więc Chaim do miasta. Podczas popasu, kiedy się posilał
chlebem, serem i winem, usłyszał piękną, dziwną i zachwycającą melodię.
Wstał szybko i podążył za muzyką. Grał ją pasterz. „Naucz mnie tej
melodii”. — „Nauczę cię, jak mi zapłacisz pięćdziesiąt rubli”.
Pasterz wcale nie liczył na taką zapłatę, ale Chaim znalazł pieniądze
w kieszeni i zaczęła się lekcja. Nauczywszy się melodii, Chaim wędrował
dalej, śpiewając w zachwycie. Niewiele czasu minęło, gdy znowu usłyszał
melodię, jeszcze piękniejszą. Pasterz zażądał 50 rubli, a Chaim
w dalszej drodze śpiewał już dwie melodie, szczęśliwy, że tak pięknie do
siebie pasują, jak dwie części tego samego stroju. Stroju?!
...i uświadomił sobie, po co wysłano go do miasta: „Ale skoro już nie
mam rubli, to co będę dalej szedł, lepiej wrócę”. Kiedy zbliżył się do
domu kupca Jankiela, była noc. Zaczął się dobijać do drzwi i okien,
żeby niezwłocznie podzielić się swoją zdobyczą. Czy trzeba dodawać, że
nie znalazł u Jankiela wdzięcznych słuchaczy? Oj, nie znalazł. — „
Nie szkodzi, jeszcze zdążę się ożenić, a najważniejsze, że Szabat
przywitam nowymi
nigunami”.
Opowieści chasydów stanowią wykład ich doktryny. Nie tworzyli oni
traktatów, bo odrzucali „uczoność”. Z prostoty i bezpośredniości
uczyniwszy podstawę swojego rozumienia i przeżywania świata, stanowili
ruch ludzi prostych i pobożnych.
Przytoczona tu opowieść (swobodne streszczenie opowiadania
Peninnah Schram „
The Nigun”, znalezionego w Internecie —
hasidicstories.com) poucza nas o dwu rzeczach: niguny są dla chasydów
istotnym składnikiem ich doświadczenia religijnego. A po drugie, te
pieśni bez słów, śpiewane dla ekstatycznego poczucia bliskości albo „
lgnięcia” (jak się tłumaczy słowo
dwekut) do Boga, są mocno
zakorzenione w miejscowej, bardzo bogatej tradycji muzyki ludowej
i swobodnie czerpią swoje melodie ze źródeł ukraińskich, huculskich,
wołoskich, cygańskich, nie pomijając żydowskich synagogalnych. Po tym,
jak chasydzi rozjechali się po całym świecie, podejmowano próby
dostosowania
nigunów do zachodniej tradycji muzycznej. Zupełnie
się to nie powiodło. Niguny są pieśnią tej ziemi, gdzie ruch chasydzki
się narodził.
Wyjaśnieniu owego „lgnięcia” do Boga może pomóc odwołanie się do
Kabały, która inspirowała chasydzkich mistrzów. Gdy Nieskończony
postanowił dokonać aktu stworzenia, musiał uczynić miejsce dla bytów
skończonych. Wtedy nastąpiło
cimcum — chwilowe skurczenie,
samowycofanie się Stwórcy. Bez tego nie byłoby wolnego obszaru,
w którym mogłaby powstać struktura czasowo – przestrzenna. Zarazem
jednak
doszło do kosmicznej katastrofy — „pęknięcia skorup”, czyli
skażenia świata pierwotną niedoskonałością. Tak zaistniały byty odrębne
od Boga i wymagające naprawy. Chasydzi dążą do doskonalenia (nie siebie
— świata) przez przełamanie tej odrębności.
Tak pisze o tym Vincenz: „...świat jest na wygnaniu, należy go
sobie
wyobrazić jako wychodzący od Boga i przez to oddalający się od Niego;
wszystkie istoty, wszyscy ludzie dadzą się porównać do spadających
i gasnących iskier. Chasydom, czyli pokornym i pełnym dobrej woli,
przypada zadanie budzenia tych iskier miłością i współczuciem,
rozżarzania i odsyłania z powrotem do Boga” (Stanisław Vincenz
„
Spotkania z chasydami”, cyt. za „
Z perspektywy podróży”, Kraków,
1980).
Dlaczego pieśń bez słów jest dla chasydów najdoskonalszą modlitwą?
Pewnie uznali, że głos najlepiej wyraża istotę osoby, a słowo wyraża
tylko to, co doraźne. Głos jest najbardziej własny, a słowo należy do
sfery interesu, negocjacji, interpretacji, jest określone przez
kontekst, zawsze tymczasowy i zmienny. Głos wyraża człowieka, a słowo
informuje lub perswaduje. Jeśli osoba staje wobec Osoby, głos,
uformowany przez melodię, nie potrzebuje tekstu.
Vincenz: „Jakże bezpiecznie czuje się dziecko wyrastające
w kraju, którego rok za rokiem strzegą takie modlitwy, nawet, jeśli są to
modlitwy innej religii. Przez stulecia wznosił się szmer tych modlitw
ku niebu — teraz zamilkł. Czy zabrzmi kiedy znowu? I czy brzmiała
w nim obca nadzieja, czy nasza własna?”
W sobotę 11 maja obejrzeliśmy w prywatnym mieszkaniu
w Podkowie
Leśnej drugą część tryptyku „Był sobie raz...” pt. „Fajwel”
w wykonaniu Teatru NN z Lublina. W drugiej części wieczoru usłyszeliśmy
nigunim — chasydzkie pieśni bez słów, a po nich kołysanki żydowskie.
<– Spis treści numeru