PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 35-36

Bohdan Skaradziński

Lwów — w dziesięć, dwadzieścia lat później



Dziesięć, bo tak wypada pierwszy — od wielu stuleci — jubileusz niepodległej Ukrainy. Zaś lat niemal dwadzieścia, gdy w podkowiańskim kościele miała miejsce msza święta w obrządku wschodnim, Ukraińców właśnie, katolików greckich intencji polsko – ukraińskiego pojednania. Curiosum, zważywszy okoliczności miejsca i czasu, a szaleństwo, jeśli sobie wyobrazić skamieniałe hałdy wzajemnych pretensji i uprzedzeń...

Jadę do Lwowa, gdyż opinię dziwaka mam wśród przyjaciół i tak ugruntowaną. Wzruszają ramionami i bez przekonania podnoszą: a nie lepiej do Hiszpanii, albo Portugalii? To samo zdaje się sądzić nasz neokapitalistyczny wolny rynek. Przewodnika turystycznego po Ukrainie, Kijowie, Lwowie — nie uświadczyć w Warszawie na Nowym Świecie za żadną cenę. Co innego Majorka, Wyspy Kanaryjskie, Tajlandia.

Każdy ma pasję na swoją miarę; nie będę zapierał się ukraińskiej. Nie, to nie jest siedlisko aniołów ani ludzkiej szczęśliwości. Ukraińska ziemia ma partie urodziwe i egzotyczne, lecz który to kraj ich nie ma? Są nawet w Polsce. Gazetowa obłuda o „strategicznym partnerstwie” tyleż mnie złości, co śmieszy. Frazesy kwitną, nikt zaś nawet się nie ruszy w Polsce z kilofem i łopatą, by wspomniane złe hałdy bodaj tylko zacząć rozkruszać. A dla mnie kwestia ukraińska, to wielki szmat kwestii... polskiej. Nie tylko historycznie. To również swoiste zwierciadło, w którym my, Polacy, powinniśmy się metodycznie przyglądać, gdybyśmy chcieli. Dla zgłębienia wreszcie siebie samych. To przecież być nie może, iż Opatrzność nas obdarzyła sąsiedztwem wszelkiego zła i nieszczęść, które stanowią zapłatę za polskie cnoty oraz dobrodziejstwa.

A na jutro i pojutrze jest sprawą kapitalnej wagi — także i dla nas nad Wisłą — jak sobie Ukraińcy radzą na co dzień ze swą niepodległością. Rzeczowo! I naprawdę. Dokopać się takowej nie jest łatwo. Skorupa urzędowego kamuflażu idzie tu o lepsze z „kosym wzrokiem” naszych stereotypów. A jeśli w Polsce w ogóle coś o współczesnej Ukrainie wiadomo, to tyko o tamtejszej biedzie. Pewnie, ma ona skalę postkomunistycznej katastrofy, z Czarnobylem, jako symbolem. Demoralizacja tu czynnika ludzkiego — oraz degenracja społecznych struktur — bije nawet polskie „osiągi”. Ale biada sprawie Ukrainy, jeśli w danych warunkach nie zdoła ona się jakoś zacząć dźwigać. Jadę, by poszukiwać „pierwiosnków” takowego dźwigania. Organizm społeczny, jeśli w ogóle żywy, musi zdobyć się na autentyczne pędy „ nowego”.

Już od Rawy Ruskiej muszę się pilnować, by własne emocje nie zrujnowały mej misji szczególnej, „wywiadowczej”. O, jakie stada apetycznych... gęsi. Lokalny pociąg z dieslowską lokomotywą — i przecież jedzie! Jak przyjrzeć się mijanym wsiom, to widać bodaj odnowione, tu i ówdzie, tynki i fasady. Horda krów kompletnie, od skraju do skraju, blokuje drogę bądź co bądź międzynarodową; nie są one jednak nic chudsze i brudniejsze, aniżeli w Polsce. Żółkwi zmieniono rosyjską nazwę na swojską dla Ukraińców! Czyli również dla dawnych tutejszych dziedziców — Żółkiewskich i Sobieskich. Świątynie Żółkwi — także ukraińska oo. Bazylianów — z widocznymi śladami prac konserwatorskich. Byłoby chyba przesadą chcieć zaraz odnowienia urokliwego, mimo zabiedzenia, ryneczku?

Wzgórza Zboisk już z widokiem na lwowską Górę Zamkową. Skraj miasta. Ale jeszcze nie czas, widać, by tu kusiły kolorowe reklamy i przydrożne knajpki; nie mówiąc już o supermarketach, które nawet u nas informują o wjeździe do każdego większego miasta. Ale tylko podziwiać ...cesarza Franciszka Józefa. Jego bruki tyle wytrzymały, a jeszcze daje się do miasta wjechać! Im bliżej śródmieścia, tym więcej nowych tynków, choć bez przesady. Ale to przecież normalne. Zieleni tu dużo więcej, aniżeli w Warszawie. Dorodnej, soczystej. Kwietniki staranne, także po podwórkach. Co drugi bodaj dom z fantazyjnymi ornamentami i gzymsami; jeśli się trzymają, to ludzie dzisiaj muszą o nie jakoś dbać!

Przez podkowiański jeszcze sentyment do 00 bazylianów — za tamtą mszę świętą pojednania — zaczynam od greckokatolickiego kompleksu na Wzgórzu św. Jura. Wnętrza już na wysoki połysk, ostatnia wieża na samej końcówce remontu. Wszystko jedno, iż było to tak szykowane, by gościć naszego — wspólnie — Jana Pawła. Jakież to piękne! I pomyśleć, że stosownie może się kiedyś prezentować cały Lwów, jeśli sprężą się lwowscy Ukraińcy, a Opatrzność nie poskąpi Miastu jeszcze trochę lepszych czasów.

Z takimi chyba oczekiwaniami i ocenami UNESCO w 1998 roku wpisała Lwów na listę Światowego Dziedzictwa Kultury. Sędziwe katedry i omszałe kamienie nie wyczerpują tytułów ku temu — muszą być jeszcze żywi „ dziedzice”. I są! Wystarczy pogapić się ze lwowskich plantów, które za polskich czasów nazywały się Wałami Hetmańskimi, a dziś noszą miano Bulwaru Wolności. Gracze szachowi na ławkach, matki z dziećmi w wózkach, uczniowie z książkami, handlarki papierosów, pepsi – coli i kwiatów... Brnie środkiem cała wataha młodzianków w charakterystycznych chustach — widać najnowsza rezerwa ukraińskiej armii. Na wesoło, ale gdzie im tam do zataczania się i wulgaryzmu naszej „rezerwy”. Ich chusty są w barwach niebiesko – żółtych, a tego przecież nie narzuca żaden dekret ani rozkaz. Idą od pięknego gmachu Teatru Opery i Baletu — wzorowo odnowionego — ku końcowi Bulwaru, który wieńczą pomniki Tarasa Szewczenki oraz Adama Mickiewicza.

Dobry to chyba omen, że mój hotel wychodzi na piękny, stary park Iwana Franko — z pomnikiem tego poety u wejścia — vis a vis głównego gmachu Uniwersytetu, oczywiście, także im. Franko. Dostojny fronton, zgoła artystyczny westybul — wszystko idealnie zadbane. No, gmach to dawnego, z austro – węgierskich jeszcze czasów, Sejmu Galicyjskiego. A jeśli tak, to stanowił on w 1918 roku twardą ukraińską redutę, szturmowaną długo daremnie przez Polaków z „mojego” parku, który wtedy był Ogrodem Jezuickim. Zaś szeroka ulica na lewo, dziś zwana Czynu Listopadowego, to nie żadne wspomnienie rewolucji, lecz tamtego chwycenia się Polaków i Ukraińców za łby... Blisko tyłów mojego hotelu mieści się Lwowska Politechnika. Uczelnia Stefana Bandery, a też Ignacego Mościckiego, Władysława Sikorskiego, Kazimierza Sosnkowskiego, Szymona Wiesentala... który zasłynął nie ze swoich architektonicznych dokonań, lecz ze ścigania po całym świecie wojennych morderców Żydów. Kto wie, czy współczesne nam liczne uczelnie Lwowa nie stanowią inkubatora dla indywidualności podobnych formatów? A jeżeli tak, to czyż może być dla nich życiowym wyzwaniem co innego niż lwowska bieda i wszelakie złe wróżby co do świetlanej przyszłości Ukrainy? Mówią mi tu, że Lwów dziś dobiega miliona mieszkańców, kształci zaś — sto tysięcy studentów. O ileż to zwiększa szansę ukraińskich bojowców nowoczesności!

Skoro o bojowcach mowa, to pora mi na Łyczaków. Muszę chociaż rzucić okiem na stare koszary sławnych Ułanów Jazłowieckich. Dla Ukraińców żadne to sanktuarium — Jazłowiec stanowił właśnie z nimi bitwę w 1919 roku — lecz ja nie jestem Ukraińcem, a wśród legendarnych pułków ułańskich XX wieku do Jazłowiaków należy chyba prym. A cmentarny kompleks Łyczakowa, to — zdaje się — jak warszawskie Powązki i Bródno razem wziąwszy. Obszar wygląda szczególnie okazale, bo urozmaica go przebogata rzeźba terenu. Można sobie wyobrazić, jak wśród tych wzgórz, mogił, krzyży i kapliczek muszą migotać światła Święta Zmarłych. Mnóstwo znakomitości: od Marii Konopnickiej i Gabrieli Zapolskiej przez Stanisława Smolkę i małżeństwo Wysłouchów, aż do Artura Grottgera... Ostatnio były poważne zamysły, by pochować tu także Zbigniewa Herberta. To monument nie tylko polski; każda z licznych nacji, których losy jakoś wiązały się z Miastem, ma tu swoich reprezentantów aż po dzień Sądu Ostatecznego. Ale nam wolno patrzeć subiektywnie. Są tu kwatery i skupiska mogił powstańców kościuszkowskich, listopadowych i styczniowych, bo z galicyjskimi swobodami bywało różnie, lecz na ogół zmarłych się tutaj już nie czepiano.

Cząstka Łyczakowa, to wiadomy Cmentarz Orląt. W Polsce aktualnie lepiej znany z kontrowersji wokół cmentarnych napisów — oraz pomników francuskiego oraz amerykańskiego — aniżeli z ukraińskiej... wielkoduszności, iż rekonstrukcja obiektu jednak dobiega końca. I robi silne wrażenie. Naszej pamięci oraz staranności, z której raczej nie słyniemy. Ukraińcy zaś wzbogacili sąsiedztwo. W roku 1998 stanął obok Memoriał Wyzwoleńczych Zmagań Narodu Ukraińskiego i Kaplica Michała Archanioła wraz z ukraińską inscenizacją cmentarną ich poległych. Mnie to nie przeszkadza, a całość się wręcz komponuje. Także intelektualnie. Bodziec, by się najgłębiej zadumać nad polsko – ukraińskim sąsiedztwem.

Rozmyślania takowe, oczywiście, nie mogą być łatwe. Lżej było wybaczać sobie wzajemnie — i obiecywać poprawę — w kościele w Podkowie Leśnej, w środku Mazowsza. W murach Lwowa prędzej można zrozumieć, iż żadna z naszych nacji nie kwapiła się, po ludzku, rezygnować z Miasta. Rozstrzygnięcie AD 1919 wypadło jako tymczasowe. I skutkowało rozmaicie, w tym masakrą wołyńsko – podolską i Akcją „Wisła”. Osobistą przykrość czyni mi fakt, iż dopiero pp. Stalinowi oraz Berii sprawę udało się rozsądzić. Sam cmentarz Orląt — a teraz i po sąsiedzku Sokołów — nie sugeruje wniosków nazbyt prostych. Bodaj większość polskich grobów, to nie są ofiary Ukraińców, lecz towarzyszy wspomnianych wyżej komunistycznych dżentelmenów z roku 1920, kiedy to bolszewicy próbowali tu szczęścia. Analogicznie z mogiłami ukraińskimi; w tymże 1920 roku obok „cudu nad Wisłą” miał miejsce cud bodaj jeszcze większy — nad Dniestrem; Ukraińska Armia Halicja wspomaga tutaj Polaków przeciw wojskom rosyjskich „chłopów i robotników”. Cierpliwość nie stanowi cechy, którą u nas przypisuje się Ukraińcom, ale przecież Lwowa się doczekali. I stąd może ich, mimo wszystko, wielkoduszność, że tamtych naszych poległych jednak tolerują, z całym stosownym wystrojem w samym dzisiaj sercu Lwowa.

Lecz minione w ograniczony tylko sposób kształtuje teraźniejszość. Gdyby współczesna Ukraina płynęła legendarnymi mlekiem i miodem, inaczej wyglądałyby nasze wzajemne stosunki. Z Niemcami było nam lżej? A Rosja i Rosjanie? Znam ukraińskie statystyki dotyczące ich warunków życia. Nie dowierzam im, bo nazbyt są ponure. Można tak żyć, bądź co bądź, w Europie? Jeździć na „czarne zarobki” do Polaków, Słowaków, Rumunów — trudno — ale i do Rosjan? Ukraińcy, to naród sprytny i zahartowany aż nadto, więc ich szara strefa aż po ordynarne złodziejstwo musi mieć horrendalne rozmiary. Nie słaniają się z głodu, ani golizną nie świecą. Lecz nastroje tutaj są złe. U nas bywa, iż pół żartem pół serio złorzeczy się: „komuno wróć”, to co dopiero ludzie muszą odczuwać tutaj! I te odczucia wydają się jeszcze gorsze od oficjalnych statystyk. A przecież właśnie nastroje decydują o ludzkiej, praktycznej, satysfakcji z cudem uzyskanej niepodległości. U jej genezy tkwi plebiscyt, w którym bodaj 90 procent obywateli opwiedziało się za odrębną państwowością . Co ciekawsze, nawet potężna za Dnieprem rosyjska mniejszość i niemałe rzesze Ukraińców na poły zrusyfikowanych. Tłumaczono to wyobrażeniami, iż tutaj musi być lepiej, aniżeli w Rosji zawsze dość jałowej, a jeszcze zruinowanej gospodarką „robotników i chłopów”. To szczęście, że jakoś teraz nikomu nie przychodzi do głowy, by urządzić podobny plebiscyt. Ale któż przysięgnie, że takiego pomysłu nie chwycą się, ze złości, choćby tylko ukraińscy Rosjanie?

Pewnie, Lwów to specyficzna cząstka Ukrainy i nie najbiedniejsza. Prawdodobnie Kijów ma się niezgorzej. Znamy z Polski najnowszą wersję „centralizmu demokratycznego”, w której kto rządzi, to i nie bieduje. Może jeszcze portowa Odessa i górnicze zagłębia potrafią jakoś wybraniać się biedzie. Ale tym większy strach zajrzeć we wnętrze Ukrainy zwykłej, a rozległej!

Stawaliśmy ongiś wspólnie z Ukraińcami pod Chocimiem i Wiedniem, przeciw Budionnemu i przed ołtarzem parafialnego podkowiańskiego kościoła. Byli twardzi w znoszeniu nieszczęść, umieli się przełamywać także co do Polaków. Wypatruję teraz, kiedy ich genetyczna bitność i upór o swoje — uwidoczni się energią oraz skalą zabiegów przeciw wszelkim własnym biedom. Punkt krytyczny ciągle jeszcze wydaje się być przed nimi. A taki przełom, kto wie?, może uaktywnić także i sąsiedzką pomoc. We własnych interesach. Nawet oparcie w Polsce, nie tylko we frazesach. I z głębi Zachodu. Przecież Europa jednoczy się krok po kroku, a Ukraina jednak należy do Europy.




 <– Spis treści numeru