10 stycznia 2000 roku zaczął się niby to zwyczajnie, a przecież pod
jednym względem był wyjątkowy. Otóż, w ciągu zaledwie trzech godzin
wypadły mi trzy spotkania, jedno pod drugim, i od każdej z trzech osób
dostałem prezent. Na żaden z osobna nie zwróciłbym może baczniejszej
uwagi, ale ponieważ ułożyły się w serię, opiszę je dokładniej.
Stefan Sutkowski, dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, ofiarował mi
cztery spośród wydawanych pod jego kierunkiem tomów Historii Muzyki
Polskiej - Średniowiecze, Renesans, Klasycyzm, Współczesność.
Wspaniałe dzieło i wspaniały naddatek do wysmakowanych spektakli.
W godzinę później znalazłem się w Muzeum Narodowym, żeby skontaktować
się tam z dr Dorotą Folga-Januszewską. I znów zostałem sowicie
obdarowany, tym razem okazałym albumem Serenissima. Swiatło
Wenecji (Dzieła mistrzów weneckich w świetle nowych badań. Koncepcja
G. Bastek i G. Janczarskiego). Ten majstersztyk, łączący kompetencję
i pomysłowość historyków sztuki i konserwatorów malarstwa weneckiego,
nie przypadkiem powstał w Warszawie.
W dwie godziny później siedziałem w gabinecie Zdzisławy Słuchockiej,
sekretarza Kongresu Kultury Polskiej 2000 a zarazem redaktora Działu
Filozofii PWN. Pani redaktor przywitała mnie miłą wiadomością, że
właśnie ukazał się tom rozpraw prof. Barbary Skargi O filozofię
bać się nie musimy. Egzemplarz sygnalny, z lekka tylko się
przymówiwszy, otrzymałem w prezencie.
Kiedy po powrocie do domu rozpakowałem torbę i przyjrzałem się tym
trzem podarunkom, doznałem czegoś w rodzaju radosnego olśnienia. Oto,
szczęśliwym trafem czy może raczej nieprzypadkowym zrządzeniem losu,
stałem się uprzywilejowanym posiadaczem trzech wybitnych dzieł. Bo
każde z nich jest wyrazem niezwykłego potencjału twórczego zarówno
samego autora, jak i środowiska, które go inspiruje. Gdybym tylko -
puściłem wodze fantazji - umiał się dostatecznie żwawo przemieszczać,
to, kto wie, może trafiłyby mi się nie 3 a 133 tej klasy upominki!
(Inna rzecz, czy sobie na to zasłużyłem). Tych sto trzydzieści, które
mnie owego dnia ominęły, trafiło przecież do kogo innego, weszło zatem
w obieg narodowej kultury. Czemuż więc tak gremialnie narzeka się na
jej kryzys i upadek? Moje doświadczenie podpowiada mi co innego. Nie
przyłączę się do chóru krytyków i malkontentów. Skoro bowiem kultura
potrafi nas tak szczodrze obdarować, to znaczy, że wcale nie wegetuje,
a przeciwnie - okazale kwitnie i dobrze owocuje. Gdyby stworzyć jej
lepsze warunki istnienia, odsłoniłyby się przed nami i przed szerszym
światem jej prawdziwe możliwości twórcze.
Każdą kulturę, jej dorobek i stan aktualny, można oceniać na trzy
sposoby: rozwodząc się nad szczytowymi osiągnięciami kultury wysokiej,
analizując jej średnie i zarazem najbardziej powszednie fenomeny
i wreszcie - wskazując najsłabsze ogniwa. Teoretycznie każde z tych
podejść jest uprawnione. Ale na co dzień praktykujemy głównie to
trzecie - diagnozujemy kondycję współczesnej kultury na podstawie
głębokości jej dna, biadoląc przy tym bez umiaru, wytykając same
słabizny i wady. Od święta zaś równie nieumiarkowanie zachłystujemy się
nie tylko rzeczywistymi, ale i urojonymi sukcesami. Łatwo przeradza się
to w megalomanię.
I tak to, miotając się pomiędzy dwiema skrajnymi postawami, odbieramy
sobie możliwość trzeźwej, obiektywnej oceny własnej pozycji i własnej
szansy.