W latach okupacji działał w Brwinowie Komitet RGO (Rady Głównej
Opiekuńczej). Ponieważ w papierach ojca, Wacława Wernera, który przez
cały ten czas był jego prezesem, znalazłem nieco interesujących
materiałów, postanowiłem ten temat opracować. Szczęśliwie, dopóki żył
inż. Kobyliński, pracownik Komitetu, spisałem trochę jego wspomnień.
Trochę wspomnień mam własnych.
Aby Czytelnikowi dać pojęcie ogólne o Radzie Głównej Opiekuńczej,
sięgnąłem do fundamentalnej pracy historyka Bogdana Krolla RGO,
będącej jego pracą habilitacyjną (Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1985)
Na obszarze Generalnej Gubernii, czyli terenach zdobytych przez
Niemców w wojnie 1939 r., a nie włączonych do Rzeszy Niemieckiej, władze
hitlerowskie nie tolerowały żadnych polskich organizacji, nawet czysto
charytatywnych. Wyjątkiem była Rada Główna Opiekuńcza.
I tu zaraz powstaje zasadnicze dla naszego tematu pytanie: Do czego
była ona okupantom potrzebna? Spróbuję na nie odpowiedzieć.
Niemcy mieli, i chyba mają, we krwi poczucie praworządności.
Befehl ist befehl. Ordnung muss sein. (Rozkaz to rozkaz, Porządek
musi być). Nas, Polaków 200-letnia niewola nauczyła konspiracji. Toteż
Niemcy, którym przypadła rola rządzenia Polakami, panicznie bali się
polskiej konspiracji. Rozumieli, że Polacy, czy tak, czy siak, będą
sobie pomagać. Lepiej więc dopuścić jedną organizację charytatywną i ją
kontrolować, niż mieć do czynienia, także w zakresie pomocy społecznej
z żywiołową konspiracją Polaków.
I tu Polakom życie postawiło dylemat: albo odrzucić niemiecką
propozycję, zepchnąć działalność charytatywną do podziemia politycznego,
narażając na nieuniknione represję, albo przyjąć ofertę, wykorzystać
szansę, jaką los dawał i pilnując się, aby nie przekroczyć granic
działalności tej działalności. Jednym z argumentów było też
wykorzystanie możliwości pomocy amerykańskiej (z kraju wówczas
neutralnego) dla ludności polskiej, bo w warunkach konspiracji nie do
pomyślenia było jej uzyskanie. Znalazł się w Krakowie działacz polski,
który to wyzwanie podjął. Był nim hrabia Adam Ronikier. Odpowiadając
na inicjatywę niemiecką, w roku 1940 utworzył w Krakowie Radę Główną
Opiekuńczą, która działała przez cały czas okupacji niemieckiej na
ziemiach polskich. Ronikier, powołując RGO, miał też swoje plany
polityczne, z których - pod naciskiem faktów - stopniowo musiał się
wycofywać. I tu przed Polakami stanęło następujące pytanie: Czy wolno
z okupantem, który nie krył swych zamiarów wyniszczenia narodu polskiego
współpracować, choćby dla przyziemnych celów pomocy rodakom? Czy to nie
jest kolaboracja? (Trzeba tu wyjaśnić, że zgodnie z poglądami polskich
władz podziemnych, za kolaborację uważano współpracę z okupantem na
szkodę narodu polskiego). Otóż ludzie, którzy utworzyli w Brwinowie
w roku 1940 Komitet RGO, zdecydowali się taką charytatywną działalność
podjąć. I mieli słuszność. Tak w każdym razie można po latach ocenić
ich decyzję. Może to i nie honor współpracować z hitlerowcami, żeby
nakarmić i odziać Polaków, ale na pewno gorszym dyshonorem byłoby
pozostawić głodnych swemu losowi.
Kiedy zabierałem się do pracy, miałem nadzieję, że w papierach ojca
znajdę materiały wystarczające. Okazało się, że są to tylko przypadkowe
notatki, głównie dotyczące okresu, gdy powstała już Polska Ludowa,
i administracyjne władze terenowe przejmowały agendy RGO.W Urzędzie
miasta nie znalazłem na ten temat ani papierka. Wszystkie akta dawne
zostały oddane do archiwów państwowych. Trzeba było się zadowolić tym,
co miałem.
Miałem na przykład fotografię przedstawiającą zespół Brwinowiaków,
którzy zebrali się w tej sprawie w naszym domu. Oto lista tych osób
w kolejności od lewej:
Jak powstał ten zespół, kto był inicjatorem całej akcji - nie wiem.
Z całego zespołu żyje tylko ks. Jan Górny, ale poproszony przeze mnie
o wspomnienia, stwierdził, że nic z tych czasów nie zostało mu
w pamięci. Można się z dużą dozą prawdopodobieństwa domyślać, że
młodego wikarego wydelegował brwinowski proboszcz. Wiem, że na
spotkaniu, uwiecznionym na zdjęciu ukonstytuowała się Delegatura RGO,
a ojciec mój został wybrany prezesem i wybór przyjął.
Co do innych funkcji pełnionych w Delegaturze, to wiem tylko, że
w roku 1943 sekretarzem Komitetu był p. J.Chromik, nauczyciel wysiedlony
z Cieszyna. Jaka była pozycja brwinowskiego Komitetu w strukturze
organizacyjnej? Trochę wyjaśnień zawiera zachowany list władz RGO do
prezesa Wacława Wernera w chwili, gdy po powstaniu Polski Ludowej
likwidowano Radę, a jej terenowe agendy przejmowały administracyjne
władze lokalne. Otóż list z podziękowaniem dla ojca za pracę społeczną
w RGO podpisał prezes Polskiego Komitetu Opiekuńczego Sochaczew-
Błonie - okręgu Grodzisk - Żyrardów, urzędujący w Milanówku. Nie
umiem rozwikłać tej organizacyjnej zagadki. Potwierdza ją zachowana
w papierach opaska na ramię - nie przypominam sobie, żeby ją ojciec
kiedykolwiek nosił. Jest na niej pieczęć RGO Polnisches
Hilfskomitee i tekst: Polski Komitet Opiekuńczy Sochaczew-
Błonie, Delegatura Brwinów. Fakt, że najbliższe zwierzchnictwo
brwinowskiego komitetu RGO urzędowało w Milanówku, jeszcze się nam
przyda. List ten potwierdza informację z książki Krolla, że Radzie
Głównej podlegały rady wojewódzkie, im - powiatowe, a wreszcie tym -
gminne komitety RGO. I właśnie nasz brwinowski komitet był jednym
z nich.
Na pytanie, kto był pracownikiem brwinowskiego Komitetu RGO, znajduję
w posiadanych papierach odpowiedź tylko cząstkową. Zachowały się
dokumenty przyrzeczenia następujących osób: Ewy Leszczyńskiej,
M. Kazankiewicza, S. H. Banaszka, Ireny Mikulskiej, Aleksandra
Wróblewskiego, S. J. Mrózka, S. N. Gurbskiej. Brzmienia nazwisk nie jestem
pewien, gdyż odczytywałem je z nie zawsze czytelnych podpisów. Poza tym
udało mi się odnaleźć żyjącą pracownicę Delegatury, p. Mieczysławę
Kaźmierczak. Pracownikami Delegatury byli też pp. inż Janusz Kobyliński
oraz p. Rożniatowski senior (ojciec dra weterynarii). Wśród
pracowników Delegatury byli pracownicy społeczni - potwierdza to np.
p. Mieczysława Kaźmierczak. Byli też pracownicy na pensji, co
potwierdza zachowane podanie p. Kubiak (z trzema jeszcze osobami, które
złożyły podpisy nieczytelne, o podwyższenie dotychczasowej pensji
100 zł. tygodniowo) z grudnia 1944 roku.
Skąd Komitet czerpał środki na swą działalność? Źródeł było wiele, ale
jednym z ważniejszych, szczególnie w początkach działalności, były
subwencje Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Krakowie, rozdzielającego
między swoje agendy sumy uzyskiwane z kasy władz Generalnej Gubernii.
W papierach ojca znalazłem tylko jedną notatkę na ten temat,
pochodzącą z roku 1943. Wśród tych subwencji błędnie wstawiona jest
ofiara Delegatury Pass na remont ochronki. Co to była ta delegatura
Pass, nie umiem rozszyfrować. Nie mam też pewności, czy ochronka
i przedszkole wymieniane w innych źródłach, to ta sama instytucja.
Wszystkie subwencje z roku 1943 opiewają na 20.503,75 zł, przyznawanych
w 9 ratach. Podział tej sumy na poszczególne cele jest dla nas okazją
zapoznania się z nimi. Są tam więc: remonty, ogródki działkowe,
półkolonie i potrzeby Delegatury
Pomoc w tworzeniu ogródków działkowych to jedna z sensownych form
pomocy dla wysiedlonych i pozbawionych pracy zarobkowej, aby mogli
własną praca i inicjatywą uzyskiwać chociaż trochę jarzyn i owoców dla
wyżywienia siebie i swych rodzin. Z notatki tej wynika, że Delegatura
miała swój lokal, niezależny od kuchni. Chyba to był pokój w domu na
Maryninku (o czym niżej więcej szczegółów), ale nie jestem tego pewien.
Jedną z pierwszych i głównych spraw, jakie Komitet podjął, było
staranie o zorganizowanie kuchni dla wszystkich - czy to wysiedlonych,
czy pozbawionych majątku i pracy, czy po prostu głodnych. Na tę
działalność miasto przydzieliło lokal. W parku między ulicami
Pszczelińską, Wilsona i Kościuszki był opuszczony budynek, właściwie
ruina, nazywany przez brwinowiaków Maryninkiem (tam gdzie dziś drugi
blok osiedla Maryninek). Przeznaczono go na kuchnię. Stan budynku był
opłakany, ale pilność sprawy kazała na to nie zważać.
W papierach ojca znalazłem szkic kosztorysu remontu na sumę 26.125
złotych - obejmującego wymianę belek i stropów - oraz wykaz sum
uzyskanych na ten cel z datami lipcowymi 1943 roku. Z pewnością więc
kuchnia została uruchomiona w 1940 roku w lokalu bez większego remontu,
ale w 1943 roku był on już nieodzowny. Na innej kartce znalazłem wykaz
sum pobranych przez p. Szymona Fersterowskiego na remont Maryninka:
8740,10 zł oraz 5277 zł na nowe belkowanie. Jest też notatka ołówkiem,
że suma 11.003,75 zł pochodzi z subwencji, a reszta z środków własnych.
Drugą sprawą organizacyjną byli pracownicy kuchni. Z pewnością
komitetu nie było stać na opłacanie wszystkich. Powstała myśl
wykorzystania do tej pracy sióstr jednego z zakonów mających w Brwinowie
swój dom, albo choćby tymczasową siedzibę. Wybór, o ile wiem, padł na
siostry urszulanki, które z Pniew poznańskich zostały wyrzucone do
Generalnej Gubernii i osiadły w Brwinowie, gdzie władze miejskie
przydzieliły im jakiś opuszczony budynek w północnej części miasta.
W związku z pierwszymi rozmowami między siostrami i Delegaturą RGO mam
do zanotowania trochę śmieszne wspomnienie. Matka przełożona wybrała
się do prezesa Komitetu RGO na rozmowę. Gdy przyszła do nas na
Słoneczną, zapytałem ją, czego sobie życzy. Odpowiedziała, że chciałaby
rozmawiać z panem Prezesem RGO. Odpowiedziałem, że zaraz ojca poproszę.
A ona na to, zdziwiona, zapytała "To pan prezes jest także osobą
duchowną?"
Rozmowy musiały wypaść pozytywnie, bo siostry zaczęły pracować
w tworzącej się kuchni. Jak przez mgłę przypominam sobie, że do jej
prowadzenia Komitet zaangażował zawodową kucharkę, a siostry pełniły
funkcje pomocnicze. Powstaje pytanie, skąd pochodziły produkty? Ze
wspomnianej już książki Bogdana Krolla wynika, że władze okupacyjne
przydzielały ze ściąganych od rolników kontyngentów jakąś część dla
potrzeb RGO, ale były to przydziały zmienne i niewystarczające.
Delegatura powołała specjalnego pracownika do zbierania darów od
rolników z okolicy. Pracownikiem tym był - może nie jedynym -
inżynier Janusz Kobyliński. Miał do dyspozycji konia z wózkiem.
Jeździł po wsiach i dworach, i zbierał, co tylko udało się dostać. Na
początku okupacji zdarzały się dostawy żywności z darów amerykańskich.
To źródło rychło wyschło.
W papierach ojca znalazła się bardzo ciekawa kartka, zawierająca
propozycje podziału "dostawy z Milanówka", a więc z pewnością od władz
lokalnych RGO. Z kartki nie wynika, czy była to dostawa okazjonalna,
czy jedna z kolejnych. Ale najciekawsza jest lista odbiorców tej
przesyłki, wymieniająca także inne - poza kuchnią - rodzaje
działalności RGO w Brwinowie, a także miejscowe zgromadzenia zakonne
odbierające żywność czy to na potrzeby własne, czy na akcję
charytatywną. Te zgromadzenia, to nie tylko wspomniane urszulanki
z Pniew, ale również franciszkanki oraz siostry oznaczone skrótem "
Vian". Pod którym można odkryć siostry Franciszkanki Rodziny Marii (
zakład i szkoła istniejące do dziś przy ul. Konopnickiej). Jak z tego
dokumentu wynika, RGO dzieliło swoje skromne zasoby również między
zakony i szpitale - brwinowski i pszczeliński. Ale dla naszego tematu
najważniejsza jest inna sprawa. Oto mamy wskazówkę o istnieniu innych
jeszcze form działalności brwinowskiego Komitetu RGO. Są to:
przedszkole, opieka nad matką i dzieckiem oraz rozdawnictwo dla głodnych
warszawiaków i brwinowiaków. Pani Mieczysława Kaźmierczak wspomina, że
pracowała w kuchni RGO przy wydawaniu zup mlecznych dla małych dzieci.
Pamięta ona, że siostry nie tylko pracowały w kuchni, lecz także
prowadziły na tym terenie przedszkole. Jest wreszcie rubryka: "
pracownicy oraz rezerwa". Lista produktów jest dość długa. Otwiera ją
- o dziwo - sól szara. A potem są: mleko w proszku, zupa
w proszku, pasta, marmolada, kasza, ser, suchary, proszek do prania,
chleb szwedzki, sardynki i cukier.
Zatrzymam się teraz na sprawie, na temat której nie mam dokumentów,
ale z moich własnych przeżyć mogę wyciągnąć ciekawe wnioski. W czasie
okupacyjnych trudności żywnościowych ojciec ratował domową spiżarnię
zakupami pszenicy w Biskupicach, gdzie znajomy rolnik, pan Grabek hodował
ją na czarnoziemnych polach, tak rzadkich wśród mazowieckich piasków.
Mieliśmy jednak kłopoty z przemieleniem ziarna na kaszę i mąkę. Tu czas
na szerszy rzut oka. Niemcy na wiele sposobów wykorzystywali do swych
celów zasoby Generalnej Gubernii. Przede wszystkim wywozili robotników
do Niemiec, aby tam zastępowali powołanych do wojska Niemców,
właścicieli gospodarstw rolnych. Nakładano też na rolników polskich
kontyngenty dostaw wyprodukowanych przez nich towarów żywnościowych.
Aby utrudnić wykorzystanie przez Polaków zebranego ziarna, likwidowano
małe młyny, a większe poddano kontroli, wydając pozwolenie na przemiał.
Za nielegalny przemiał groziła kara śmierci podobnie jak za posiadanie
podziemnych gazetek, radia czy broni. Nasza pszenica nie miała szans na
takie pozwolenie. Ojciec jednak znalazł sposób na ominięcie tych
przepisów. Polecił mi kiedyś wziąć do plecaka tyle pszenicy, ile
udźwignę, iść o zmroku do sióstr urszulanek, które posiadały ręczny
śrutownik, i przemleć ziarno na kaszę i mąkę. To mełło, czy mieliło,
no, po prostu produkt przemielenia rozdzielaliśmy już w domu na mąkę
i kaszę pszenną. Kiedy przyszedłem do sióstr, zaskoczony byłem
ostrożnością, z jaką podeszły do sprawy. Nie wpuściły mnie, póki nie
sprawdziły, że nikogo obcego w domu nie ma. Gdy w czasie pracy ktoś
obcy nadszedł, polecały mi przerwać i siedzieć cicho. Zachowywały się
trochę tak, jakby miały w piwnicy karabin maszynowy, a nie śrutownik.
Z tego ich zachowania wywnioskowałem, że skoro mnie dopuściły do takiej
tajemnicy, to ojciec z tytułu swej pracy w RGO musiał być o tym
śrutowniku powiadomiony, a więc, że służył on nie tylko siostrom, lecz
także kuchni RGO. Myślę, że ten szczegół, oparty na przypuszczeniach,
dobrze ilustruje stosunek sióstr urszulanek do Komitetu RGO i to warto
było wydobyć na jaw.
Całkiem przypadkiem odkryłem w ojcowskich papierach jeszcze jeden
dokument. Na wspomniany wykaz subwencji wykorzystano papier znajdujący
się pod ręką. Tym papierem była odbitka powstała z błędnie włożonej
kalki, bo odczytać ją można tylko w odbiciu lustrzanym. Zawiera list
Delegatury do osób korzystających z kuchni RGO, wzywający do
odpracowania określonych dniówek w ogrodzie warzywnym na Maryninku.
Zatem kierownictwo kuchni założyło na swe potrzeby ogród jarzyn dla
stołujących się i zobowiązywało do odpracowywania posiłków pracą w tym
ogrodzie. Pomysł był dobry i zdradzał zmysł wychowawczy autora, ale
wykonywania napotykało na takie trudności, że trzeba było opornym
zagrozić przerwą w wydawaniu obiadów.
Zgodnie ze statutem, RGO miała przede wszystkim zespolić wszystkie
polskie organizacje dobrowolnej opieki społecznej w ramach ujednoliconej
pracy. Zespolone w RGO organizacje zachowywały swoje statuty i majątki.
Do właściwych zadań Rady należała opieka społeczna i zdobywanie na nią
środków, rozdzielanie darów pieniężnych i w naturze między
potrzebujących, utrzymywanie oraz wspieranie zakładów i instytucji
opieki społecznej, a także współpraca z zagranicznymi organizacjami
opiekuńczymi za pośrednictwem niemieckiego Czerwonego Krzyża przy
generalnym gubernatorze. Wszystkie te zadania wykonywać miała tylko
w odniesieniu do ludności polskiej z pominięciem Niemców, Ukraińców
i Żydów. Czyżby więc owa dbałość o tajemnice służbowe dotyczyła między
innymi możliwości pomocy Żydom wbrew statutowi? Może.
Innym przykładem działalności RGO mogącej łatwo prowadzić do konfliktu
z władzami okupacyjnymi była opieka nad więźniami i ich rodzinami.
Prowadzono podwójną buchalterię, jedną dla Niemców, i drugą, tajną, dla
władz RGO.
Oto sprawy, które przypuszczalnie wymusiły umieszczenie tajemnicy
służbowej w zobowiązaniu pracownika RGO.
Osobny temat stanowi działalność brwinowskiej delegatury RGO w czasie
Powstania Warszawskiego, a w szczególności pomoc zamkniętym w obozie
przejściowym w Pruszkowie. Pani dr Maria Kobylińska, która
uczestniczyła w pruszkowskim obozie w akcji zwalniania warszawiaków,
opowiedziała mi, że obozową kuchnię, zorganizowała brwinowska RGO. Czy
przeniosła tę z Maryninka, czy, mając doświadczenie z brwinowskiej
kuchni, pruszkowską organizowała na nowo - nie wiem. Wiem natomiast,
że dostawcą pruszkowskiej kuchni był pan Janusz Kobyliński,
współpracujący z panem Edwardem Rożniatowskim seniorem. Mieli do dyspozycji wóz
z koniem i codziennie dowozili do Pruszkowa duże ilości żywności
zbieranej wszędzie, gdzie się dało. Cukier pochodził z cukrowni w Józefowie.
Hojność rolników i innych mieszkańców podwarszawskich okolic była na
miarę ogromu tragedii warszawiaków. Tę pomoc mogę poświadczyć. Gdy
wyszedłem z Warszawy, zwolniony ze służby po upadku Żoliborza,
w pruszkowskim obozie dostałem ćwiartkę chleba - pierwsze pożywienie
od dobrych kilku dni, nie licząc kilku ziarnek kawy, jakimi mnie już
w obozie poczęstowała pani Stanisława Rayska, żona generała, zawiadamiając mnie
o śmierci w Powstaniu swej córki, Ewy Matuszewskiej. O dziwo, nie byłem
głodny. Intensywne przeżycia zupełnie zagłuszyły głód. Sprawa
zwalniania warszawiaków z obozu - to już była działalność AK, a nie
RGO.
Pozostała do omówienia jeszcze jedna rzecz. W papierach ojca znalazła
się kopia listu, niestety bez adresata i daty. Przytaczam całą jego
treść:
Głęboko dotknięci udziałem Warszawskiego Oddziału R.G.O.
w grabieniu resztek mienia mieszkańców Warszawy i oburzeni sposobem
prowadzenia tej akcji, składamy stanowczy protest przeciw postępowaniu
niszczącemu zaufanie nie tylko do Oddziału Warszawskiego, ale do całej
naszej instytucji.
Delegatura R.G.O. w Brwinowie w.z. sekretarza J.Ziemska
Przewodniczący W. Werner
W tej sprawie w opracowaniu Bogdana Krolla znajduję wzmiankę, że
władze niemieckie poinformowały władze RGO o kapitulacji powstania
w Warszawie i powiadomiły, że zasadniczo dopuszczalne będzie ewakuowanie
z miasta mienia pozostawionego przez mieszkańców, które oddane zostanie
do dyspozycji RGO.
Ludzie, którzy podjęli tę akcję, rozumowali z pewnością, że
pozostawienie tych dóbr w Warszawie byłoby równoznaczne z ich
zniszczeniem. Myślę, że w tym rozumowaniu było wiele słuszności. Ale
jednak to była własność prywatna. Może nazwanie tej akcji grabieżą było
zbyt ostre. Ale ojciec, widocznie był innego zdania. Mnie, synowi
i sprawozdawcy, pozostaje tylko powiedzieć: chwała mu za to, jak i za
całą jego działalność w Komitecie RGO w Brwinowie.
Opracował Stanisław Werner