Spotykamy się w domu Pani rodziców i dziadków, w Stawisku, na pograniczu Podkowy Leśnej i Brwinowa. Z tą okolicą rodzina Lilpopów jest już związana od ponad stu lat. Interesuję się historią Podkowy Leśnej, chciałbym się więc dowiedzieć od Pani czegoś bliższego o związkach Jej przodków z tą miejscowością. W końcu osiemnastego wieku Lilpopowie przybyli do Rzeczpospolitej z Grazu w Styrii. Wspomniała Pani, że w osobowości Stanisława Lilpopa wyczuwało się pewną ,,niemieckość''?
Myślę, że były takie cechy, ale one przejawiały się bardzo dziwnie. Np. mój rówieśnik - Stanisław Lilpop, syn Wacława Lilpopa dla urologa nie tylko wyglądał jak młody Niemczyk, ale też był niesłychanie pedantyczny, jak gdyby rzeczywiście pochodził z rodu zegarmistrzów. Jedna gałąź Lilpopów wywodziła się z rodziny zegarmistrzów. Musiało być coś takiego, jeżeli dziadek mój miał na drugie imię Wilhelm. Ja znam sporo warszawskich rodzin mieszczańskich, bardzo zresztą zacnych, i ta skłonność do dokładności jest charakterystyczna, choć nie tylko. Kiedy dziadek był już stary, przypuszczalnie interesy go przerastały, ale np. nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś go oszukuje - o czym mój ojciec wielokrotnie mówił - dlatego, że sam był niesłychanie uczciwym człowiekiem. Był człowiekiem bez fantazji, bez polotu, żeby nie powiedzieć brzydko: bez wyobraźni. Ale to co innego. Taki już był.
Czy uważa Pani, że to mogła być dziedziczna cecha osobowości?
Myślę, że tak. Moja matka była raczej odrodkiem w tej rodzinie. Jej inteligencja i zainteresowania grubo przerastały tę rodzinę, jednakże bujna wyobraźnia też nie była jej specjalnością. Matka zresztą opisała to w swoich szkicach, że jej kłopoty z rodziną przypominają Buddenbrooków. A szczególnie stosunek jej ciotki, Anieli z Lilpopów Pilawitzowej, do brata porównywała do stosunku Toni Buddenbrook do Tomasza. Babka, która wychowywała moją mamę, bo małżeństwo mojego dziadka się rozpadło (babcia wyszła za pianistę Józefa Śliwińskiego, porzuciła dziadka Lilpopa, co było oczywiście dla tej rodziny zgrozą, sama miała troje dzieci, córkę i dwóch synów). Do śmierci z nami mieszkała. Wywarła, jak twierdził zawsze ojciec, złowieszczy wpływ na mamę. Nie posłano mamy na studia, ale tak wychowywano wtedy panienki w mieszczańskich domach. Wszystko, czego się mama nauczyła, zawdzięczała niebywałej bystrości, była samoukiem.
Czy rodzina Lilpopów, dysponująca w połowie dziewiętnastego wieku niebywałą fortuną, nie aspirowała do nobilitacji.
Nie, chyba nie. Oni, jak pan widzi z genealogii, żenili się
z Gromanami, z Brunami. To były wszystko rodziny par exellance
mieszczańskie, związane z przemysłem. Brun to
była ogromna firma żelaza, noży...
Pamiętam jeszcze ich sklep na Bielańskiej. Nie, nie sądzę.
Takie aspiracje przyszły może później, jak już dziadek
wszedła do towarzystwa ludzi, którzy polowali, czy chodzili
na wyścigi. Musiał się z nimi stykać. Bywał
W Radziejowicach u Krasińskich, jeździł na wielkie
polowania na Polesie, chyba do Radziwiłłów. Ślady są tu na
Stawisku, te wszystkie trofea myśliwskie. W Polsce
międzywojennej głuszce się strzelało na Polesiu. To można
by było nazwać pańskimi fanaberiami.
Dziadek lubował się w bardzo solidnych rzeczach. Pamiętam
szafkę na broń. Broń była jak najlepsza, ale tak samo
stroje mojego dziadka musiały być z najlepszych materiałów,
koszule z najcieńszego płótna itd. Po jego śmierci zostały
rozdane, dlatego że dziadek był niedużego wzrostu i na
nikogo nie pasowały. Więc ta wspaniała broń, którą dziadek
zapisał w testamencie wujowi Henrykowi Lilpopowi wraz
z szafką, wszystko w 1939 roku zgninęło, bo Henrykom
Lilpopom zawalił się dom na Ordynackiej. Jest tu jeszcze
futerał na lornetkę i jest niebywała dokumentacja
fotograficzna tych polowań. Był to tryb życia, który się
nam w głowie nie mieści. Te sanie, mnóstwo służby,
strzelców, potem panowie siedzą przy stole, gdzie służba
podaje jakieś bigosy. Dziadek co roku podróżował. Leczył
się. Potem swoje sprawy jakoś wyprowadził na czyste wody
przez parcelację Podkowy Leśnej, ale ja się na tym nie
znam. Wiem, że ostateczny podział Podkowy i uporządkowanie
tych wszystkich interesów podpisali ojciec i matka na
początku 1939 roku.
Czy zachowały się jakieś dokumenty?
Tak. Np. te place, gdzie znajduje się tak zwany ,,park'', teraz w straszliwym stanie, w 40% należały do mojej mamy i ostateczne zrzeczenie się podpisała w latach siedemdziesiątych, tak długo to trwało... Okazało się, że ojciec miał lepszą głowę do interesów niż dziadek i też dążył do uporządkowania tego dosyć zagmatwanych spraw majątku. Wiadomo, że całą wojnę przeżyliśmy wraz z mnóstwem ludzi dzięki temu, że sprzedawało się place. Z tego pochodziło 90% naszych dochodów.
Jeżeli przyjrzymy się czwartemu pokoleniu Lilpopów, czyli dzieciom Stanisława Lilpopa seniora, znanego przemysłowca, potomkom płci męskiej, to jego czterech synów poszło dwoma drogami tzn. dwóch zostało inżynierami, dwóch ziemianami. Jak Pani sądzi, Dlaczego?
Był Brwinów, więc pewnie musieli w ten sposób wybierać. Najmłodszy Stanisław odziedziczył majątek, osiadł w Brwinowie, przecież matka tu się urodziła - w parafii Brwinów. Już ten majątek był, a że on potem na skutek interesów kurczył się i kurczył, to już dalsza sprawa. Jakaś nieumiejętność prowadzenia spraw czy też... Zawsze zarzucano mojemu dziadkowi, że prowadził majątek tak, żeby mieć gdzie polować, był zapalonym myśliwym. Zresztą ziemia tu jest i zawsze była fatalna.
Zachowało się kilka wspomnień o panu Stanisławie Lilpopie i dwa wizerunki literackie - w Sławie i chwale Pani ojca oraz w powieści Józefa Weysenhoffa Soból i panna. Wizerunki są odmienne...
Bardzo dawno temu czytałam Sobola i pannę. Pamiętam, że zwrócił mi na to uwagę mój ojciec. Byłam jeszcze przecież dzieckiem, kiedy zmarł mój dziadek. Ojciec powiedział: ,,Zwróc uwagę, że tam jest opisany dziadek''. Pamiętam, że on tam notuje sobie, ile zastrzelił zwierzyny na polowaniu. Dziadek tak robił, gdzieś są jego notatki, że zastrzelił tyle i tyle. A w Sławie i chwale - oczywiście. Bo ojciec go znał. Ta postać jest rozbudowana i chyba jednorodna. Istnieje w archiwum szkic, w którym ojciec pisze na jakich postaciach się opiera, jakie postaci odmalowuje. Tam można znaleźć potwierdzenie. Są takie postacie, które sklejone są z wielu - chociażby Ola Gołąbkowa, jest tam wymienionych chyba z pięć osób, ale są takie, które są wzorowane na jednej. Albo historia Spółki Myśliwskiej Fabrique Nationale. Ja się na tym nie znam, ale było coś takiego, że umowa była źle podpisana i zawsze istniała groźba konfiskaty całego majątku. Chyba zresztą istnieje w Stawisku teczka ,,Spółka Myśliwska''.
Tak, w tej teczce znajduje się między innymi bardzo interesujący dokument - list przedstawicieli warszawskiej Spółki Myśliwskiej do Pani dziadka, informujący o wstrzymaniu wypłacania mu pensji. List datowany na dziesięć dni przed tragiczną śmiercią adresata.
Decyzja ostateczna składa się zawsze z różnych elementów. Przypuszczalnie to jeszcze się dołożyło. Bo przecież nie było wtedy jakiegoś krachu finansowego, raczej były dosyć zawikłane sprawy osobiste. Dziadek był człowiekiem niezwykle romansowym. Zdaje się, że był zaplątany w jakąś sprawę, co w jego wieku... Pisze o tym mój ojciec w nie drukowanym rozdziale Sławy i chwały, z którego wynika, że dziadek był uwikłany w niedobry romans, a przy tym jeszcze to... Były to rzeczy bardzo złożone... Były też stany depresyjne... ale mam wrażenie, że to było w rodzinie Lilpopów dosyć powszechne.
Wspomniała Pani doktora Wacława Lilpopa. Miał letni domek w Podkowie. Pani ojciec pisze, że bywał w ,,Aidzie''.
,,Aida'' po sprzedaniu Brwinowa na przełomie stuleci była wilegiaturą Lilpopów. Miała dwie części. Jedną zajmowali zawsze moi rodzice, drugą doktorostwo Lilpopowie ze swoim synem. Myśmy się tam bawili w piasku. Kiedy później przenieśliśmy się na Stawisko, to doktorostwo Lilpopowie kupili ten.. nie to nie jest na ulicy Bażantów... Proszę pana, gdy wyjdzie pan tą furtką i pójdzie trochę w prawo i pierwszą w lewo, to taka wijąca się uliczka. Drugi dom zniszczony, takie pudełko, to jest dom Rytardów, którzy też byli z nami związani, ale to inna historia. A czwarty na górce, to jest dom po doktorze Wacławie Lilpopie. Z drugiej strony był plac, gdzie grywaliśmy w siatkówkę. Z tej epoki zachowało się bardzo dużo zdjęć. Doktorostwo Lilpopowie mieli mieszkanie na Nowogrodzkiej. Ten dom został zawalony, nie ma go. Doktor znalazł się tu przypadkiem podczas Powstania. Został rozdzielony z żoną. Ona zresztą była ranna w Powstaniu. Dopiero się później odnaleźli. Doktor Wacław Lilpop umarł na zawał serca podczas pierwszego po wojnie zjazdu urologów. Wszedł na mównicę, zrobiło mu się niedobrze...
Czy był zaangażowany w różne podkowiańskie przedsięwzięcia?
Nie, raczej nie. Tyle tylko, że oni tu stale mieszkali i przyjeżdżali do nich inni Lilpopowie. To była dosyć duża rodzina. Szczególnie wakacje nas łączyły. W jednym roku okupacji wydawaliśmy nawet, to też zginęło, coś w rodzaju satyrycznego pisemka. Ciotka Wanda Lilpopowa była także lekarzem - stomatologiem. Lubiła pod swoje skrzydła garnąć nie tylko młodzież, ale także kulawe kaczęta, biedne dzieci. Bardzo nas było dużo. Tam był ten dom, a tutaj Stawisko. Po prostu - przechodziliśmy przez las. A w któreś lato zamieszkali Janostwo Lilpopowie, ale zamieszkali bliżej Baniewiczów, na ulicy Storczyków. W czasie okupacji nie wyjeżdżało się gdzieś dalej na wakacje. Stąd Podkowa była taka szalenie wypełniona.
A jak było przed wojną? Czy Pani dziadek był osobą bardzo związaną z Podkową?
Był bardzo związany z Podkową! Przecież wszystko to organizował. Gdy były jakieś spotkania w sprawie kolejki itp. niewątpliwie brał w tym udział. Ale tego to ja już nie jestem w stanie ani powiedzieć, ani pamiętać.
,,Aida'' pochodzi z roku mniej więcej 1900. Jak Pani sądzi...
Chyba tak. I ten domek drewniany naprzeciwko spóldzielni. Mama go zawsze nazywała ,,domek nr.0''. Przed wojną tam była jakiś czas poczta i dlatego przyległa uliczka się nazywała Pocztowa. Ja pamiętam tam pocztę, pamiętam mydlarnię. ,,Aida'' jest zniszczona przez to, że gdy przenieśliśmy się na Stawisko, została sprzedana i ktoś wybudował dom, który dotyka do werandy i, co za tym idzie, śliczny ogród z pięknymi lipami został wycięty.
,,Domek nr.0'' należał do letniej kolonii - osady Stanisławów istniejącej tu jeszcze przed pierwszą wojną światową. Czy słyszała Pani o gościach Podkowy w czasach, gdy formalnie jeszcze ona nie istniała?
Nie, ja tego nie wiem. Wiem, że grupa osób przyjeżdżała do ,,Aidy'' jeszcze przed tamtą wojną. Gdy Lilpopowie sprzedali Brwinów, została im już tylko ,,Aida'', do której przyjeżdżali. Są takie zdjęcia: całe towarzystwo stoi przed ,,Aidą'', w tym mój pradziadek doktor Władysław Stankiewicz, bardzo ciekawa postać. To tak wygląda - po strojach sądząc - 1910, 1911 rok. Stoją przed werandą ,,Aidy''.
A pałacyk myśliwski, obecne przedszkole?
Został przebudowany. Był z wieżyczką, stylizowany na gotyk. Było prześliczne zdjęcie dwóch ogromnych lip, które stoją koło kościoła. One rosły pośrodku podwórka. Piękny mają kształt - parasolowaty. Było takie zdjęcie - dwa wozy stoją koło tych lip pośrodku podwórka.
W okresie międzywojennym mieszkali tam państwo Gayczakowie, a wcześniej?
Nie wiem.
Ale to była własność Stanisława Lilpopa?
Tak, ale do czasu gdy powstało Stawisko. Była, bo to należało do folwarku. Babcia opowiadała, że jak mieszkali w Brwinowie, to spacery odbywało się do Podkowy. Tu była podkowa lasów, środek Podkowy całkowicie nie zabudowany. Tutaj jeździło się na pikniki, a jeżeli chciało się jechać dalej, to się jechało do Lasu Młochowskiego. Babcia opowiadała, w co nigdy nie wizryłam, że było tam tyle konwalii, że brało się kosze od bielizny i przynosiło pełne konwalii. Nie wierzyłam w to nigdy, aż kiedyś poszłam do Lasu Młochowskiego i w piętnaście minut nazbierałam taki pęk, że nie mieścił mi się w rękach. Rzeczywiście, to jest bardzo konwaliowa okolica. A zresztą jakiś plan folwarku wytyczają te lipowe aleje. Jedna - od stacji w stronę domu towarowego, potem - ulica Kościelna, która jest za kościołem, to też trakt lipowy i przepiękna aleja nazywana teraz imieniem Tadeusza Baniewicza. W rodzinie była legenda, że ją sadziła moja prababka, z Petzeldów Lilpopowa, sądząc po wieku tych lip.
Szkoda, że sprawy finansowe są Pani obce. Dla mnie szalenie
zagmatwana jest historia Spółki Miasto-Ogród Podkowa Leśna,
w której 40% udziału posiadał Pani dziadek.
Trzy razy zmieniały się zasady funkcjonowania tej spółki.
Powstała w 1925 roku i od tego momentu zaczynamy właściwie
liczyć dzieje Podkowy. W 1926 roku zmieniły się zasady
finansowe jej działania, a w rok później przestała istnieć.
Teren Podkowy Leśnej podzielono w proporcjach udziałów
dotychczasowych akcjonariuszy - Stanisława Lilpopa, Banku
Związku Spółek Zarobkowych ,,Siły i Światła'' Sp.Akc.
Ja się tym w ogóle nie interesowałam. Jak mówiłam, byłam jeszcze dzieckiem. Nie mam zielonego pojęcia. Wiem, że to się bardzo długo za rodzicami ciągnęło, bardzo długo było to nieuporządkowane.
Pani ojciec, a także pan Baniewicz wspominają, iż koncepcja przeprowadzenia linii kolei do Podkowy Leśnej powstała przed I wojną. Podobno już wtedy planowano założenie tutaj miasta- ogrodu. Czy wiadomo Pani coś na ten temat?
Nic mi nie wiadomo, ale przypuszczam, że to możliwe, bo przecież powstawały wzdłuż kolei takie miejscowości jak np. Milanówek. Podkowę założono jako bardziej ekskluzywną i droższą miejscowość, ale ta kolejeczka, te granatowe, drewniane wagoniki, które ja rzewnie wspominam, one zostały tu sprowadzone jeszcze przed tamtą wojną.
Mówiliśmy, że pan Stanisław Lilpop nie był skłonny do ryzykownych przedsięwzięć, a projekt przedłużenia linii tramwajowej z Warszawy do Podkowy w pierwszym roku eksploatacji - 1908 (znam taką wersję)... to przecież utopia.
Może, może. Myślę, że jest to do odkrycia, a ja po prostu nic o tym nie wiem.
Dlaczego Pani dziadek wybrał Stawisko na siedzibę swojej rodziny? Czy Stawisko było częścią Podkowy?
Choć leży ono poza Podkową, przy starej drodze do Brwinowa, to jednak stanowiło część Podkowy, bo powstało z wydzielenia kawałka Podkowy. Dziadek miał powiedzieć mojej mamie: ,,Przeznaczam wam 35 hektarów. To w razie reformy się ostanie''. Poza tym było tu bardziej sucho. Później Stawisko przechodziło różne koleje losu. Ja pamiętam takie czasy w okresie międzywojennym, kiedy Stawisko należało do gminy Helenów. Zresztą Podkowa również. W czasie okupacji Stawisko zostało administracyjnie włączone do Podkowy. To się zmieniło. Ale trzeba je uważać za Podkowę, chociaż moi rodzice zawsze bardziej ciążyli ku Brwinowowi. Tam moja matka była chrzczona, rodzice brali ślub. Ich srebrne i złote gody odbywały się w Brwinowie. Ale to jeszcze rekrutowało się z czasów, kiedy w Podkowie nie było parafii. Przecież kościół w Podkowie został założony jako kościół filialny i, zdaje się, że oddzielił się w osobną parafię w pięćdziesiątym którymś...
W 1944
Jest pan pewien? W każdym razie to była ogromna parafia i trzeba było ją podzielić. Cmentarz w Podkowie powstał dopiero po Powstaniu, gdy tylu ludzi tu umierało. Gdzieś trzeba było ich pochować.
Czy związki Stawiska z Podkową wyrażały się też w inny sposób? Takim miernikiem ,,podkowiańskości'' Stawiska mogło być zaangażowanie się jego mieszkańców w realizację koncepcji miasta-ogrodu.
Ale tak było, proszę pana, przecież ja pamiętam czasy, gdy
w tym klubie, gdzie teraz jest ,,Społem'', w Klubie
Sportowym - obok były korty tenisowe, gromadziła się tzw.
śmietanka... Ja o tym pisałam kiedyś w felietonie, że tam
było co najmniej trzech pisarzy i jeden późniejszy
ambasador Jerzy Michałowski.. To zostało założone jako, jak
to się teraz mówi, teren rekreacyjny i spacerowy. Tam
uprawiano sporty. U nas też był staw z kajakiem.
Oczywiście gęstość zaludnienia Podkowy była znacznie
mniejsza. Wiele osób budowało domy, w których mieszkały
tylko latem, ale sporo osób zamieszkiwało tutaj na stałe
i dojeżdżało kolejką do Warszawy. Na ogół traktowali
Warszawę tak jak mój ojciec, to znaczy mieli tam mieszkanie
czy pokój, gdzie nocowali, a właściwe życie spędzali tutaj.
A jaki był podkowiański krąg towarzyski Pani rodziców?
W willi, na Słowiczej mieszkali młodzi Rewkiewiczowie, na
Zachodniej państwo Kaczorowie. Pani Kaczorowej jest
dedykowane moje ulubione opowiadanie ojca Róża. Ten krąg
gromadził się głównie koło Klubu Sportowego i sportów. Nie
zapominajmy, że w dwóch zabawnych, drewnianych willach na
Parkowej, był tzw. pensjonat ,,Przedwiośnie'' państwa
Walkowskich i przyjeżdżało tam mnóstwo ludzi, znajomych,
przyjaciół, rodzina mamy np. państwo Męcińscy - krewni
mojej mamy, pan Marek Eiger, który jako pisarz używał
pseudonimu Stefan Napierski. Wybitnie inteligentny
człowiek. Później kupił sobie kawałek ziemi za Stawiskiem,
tam gdzie jest teraz ,,Willa z bocianem''. Ja to kiedyś
opisałam, bo losy tej willi były tragiczne. Wspomina o tym
mój ojciec w Ogrodach. Zdaje się, że Irzykowski też
pomieszkiwał w Podkowie. Ten pensjonat miał bardzo dobrą
renomę. Było tam świetne jedzenie. Pani Walkowska lubiła
grywać w brydża i gromadziło się tam sporo graczy. Nie było
sezonu, żeby ktoś znajomy tam nie mieszkał, więc życie
towarzyskie kwitło.
Na tyłach pensjonatu jest taka drewniana willa w stylu
zakopiańskim. Mieszkał tam Karol Bretoni - dyplomata.
Naprzeciwko parku jest taka drewniana willa państwa
Futasewiczów. To śliczny dom wewnątrz. Bywałam tam jako
dziecko. Pan Futasewicz był, zdaje się, urzędnikiem
kolejki, inżynierem. Oni byli bezdzietni, mieli wychowanicę
i myśmy się tam bawiły. Pan Tadeusz Baniewicz był
generalnym gyrektorem kolejki, ale inżynierem technicznym
był pan Przelaskowski. Państwo Przelaskowscy też należeli
do grupy naszych bliskich znajomych, podobnie jak inżynier
Krzemiński. Ten dom, gdzie jest teraz Ch.S.S. należał do
Karpińskich - współwłaściciela fabryki farb
Leppert-Karpiński. Na Zachodniej mieliśmy sporo znajomych.
Pamiętam, kto w każdym domu mieszkał... Spotkania to
brydże, kolacje, tenis, wizyta-rewizyta. Pamiętam państwa
Kończykowskich. On był profesorem Politechniki. Pamiętam
nauczycielkę panią Lewicką.. Na Wschodniej mieszka pani
Arska, córka Benedykta Hertza. Był szalenie miły i dobry.
Ojciec mój go opisuje, że jak wychodził z lasu, to miało
się wrażenie, że to był krasnolud. Był maleńki, z laseczką.
Przy stacji na Głównej średnia siostra mojego ojca - Anna,
miała przez jakiś czas sklep spożywczy... Stacja na Głównej
gromadziła wszystkich... Ze starych podkowian prawie nikogo
już nie ma... To była inteligencka miejscowość. Jej
historię trzeba odtworzyć. Trzeba do niej powracać...
Bogdan Wróblewski
-
historyk, dziennikarz Gazety Wyborczej