Pierwszy raz do domu „Kultury” w Maisons-Laffitte trafiłem latem
1983 roku. Od przystanku kolejki podmiejskiej było dość daleko.
W kieszeni miałem kartkę z adresem, opatrzonym istotną uwagą: dom stoi
przy Avenue Charles de Gaulle, ponieważ jednak Redaktor nie jest
wielbicielem Generała, wszyscy zgodzili się, że stoi przy sąsiedniej
Avenue de Poissy. Szedłem pełen obaw: jak przyjmie mnie Jerzy
Giedroyc. Czy nie będzie mi wypominał reżimowych uwikłań mojego ojca?
No i ten dreszczyk emocji wywołany indoktrynacją, telewizyjnymi
programami o „Kulturze", z których można by wywnioskować, że oko
peerelowskiego wywiadu rejestruje każdego Polaka przechodzącego ten
próg. Wtedy zastanawiałem się, gdzie też mogą siedzieć z tymi swoimi
kamerami: w którymś z pobliskich domów, w bistro?
- Czym mogę panu służyć? - zapytał Redaktor.
I tak się wszystko zaczęło. Do końca lat osiemdziesiątych rozmawiałem
z nim kilka razy w Maisons-Laffitte. Korespondować zaczęliśmy w 1988
roku. Pierwsze listy od Giedroyca były półkonspiracyjne - bez Paryża
w nagłówku, z charakterystycznym zawijasem w podpisie.
Dotyczyły spraw wydawniczych „Kręgu", w którym pracowałem i „
Rocznika Podkowiańskiego". Redaktor przekazał pewną sumę, dzięki
której mogliśmy wydać nr 2/3. Pytałem go, jak mam uwidocznić ten jego
wkład, w końcu zgodził się byśmy podziękowali „Jerzemu".
Byłem bardzo dumny, gdy w liście z 12 maja 1989 napisał, że
"Rocznik” nasz „jest bardzo interesujący".
3 października tego samego roku datowany jest kolejny list, tym razem
już na papierze firmowym Instytutu Literackiego. Oprócz omówienia
tekstów, które zaproponowałem do druku w „Kulturze", zawiera typowe
dla Redaktora wskazówki strategiczne:
Niestety ciągle jest brak zainteresowania sprawami, które dzieją
się w Związku Sowieckim. Szkoda, że Andrzej Drawicz, który jest w tej
dziedzinie specjalistą, objął stanowisko, do którego chyba nie ma
odpowiedniego przygotowania. Myślę, że można by dzisiaj przeprowadzić,
by redaktorem naczelnym „Przyjaźni” został ktoś z literatów czy
dziennikarzy rosyjskich z czołówki pierestrojki. Można by zlikwidować
"Kraj Rad", a przede wszystkim zreorganizować TPPR [Towarzystwo
Przyjaźni Polsko- Radzieckiej - p.m.], które mogłoby odegrać
pewną rolę, gdyby ktoś odpowiedni zajął się tą sprawą.
No, ale nie bardzo wiem do kogo zwrócić się z tymi sugestiami.
Chyba usiłowałem Redaktorowi wyjaśnić wówczas, że rzeczywistość tym
razem pędzi szybciej niż jego myśl. A kwestię „Przyjaźni” wywołała
moja propozycja publikacji listów (na ogół obelżywych) do owego organu
z lat stalinowskich. Giedroyc uznał jednak, że nie czas podgrzewać takie
nastroje.
W następnych latach pisałem mu i opowiadałem przez telefon o moich
wyprawach do Rosji, na Ukrainę i Białoruś. Bardzo go cieszyło to, że do
wspólnego „odplamiania” historii dają się wciągać tamtejsi badacze.
Przestrzegał jednak przed gigantomanią projektów z tym związanych, które
układaliśmy wtedy w „Karcie":
Rzeczywiście współpraca z „Memoriałem” nabiera rozmachu.
Bardzo się jednak boję, czy plan pracy nie jest zrobiony zbytnio na
wyrost. Może dlatego, że jestem przyzwyczajony do pracy bardzo
chałupniczej, cała struktura wydaje mi się zbyt biurokratyczna.
Pomijając już stronę finansową, skąd wziąć odpowiednich ludzi do
zrealizowania tak ogromnego programu. (list z 10 września 1992).
Jesienią tego roku Redaktor za smutkiem pisał: „teraz nastąpił
u mnie kryzys wydawniczy". Rzecz jasna, dotyczyło to tylko książek. Od
tej pory zwracał mi uwagę na wartościowe, jego zdaniem, wspomnienia.
Oczywiście, czynił to niesłychanie taktownie, nie nasyłając na mnie
autorów ("Ma się rozumieć nie mam zamiaru zwalać Panu na głowę tego
pamiętnika..."), ale mnie na nich.
Bezskutecznie próbował zarazić mnie szerszym spojrzeniem na sprawy
wschodnie, wykraczającym poza historię i sztukę:
Patrzę z rosnącym przerażeniem na to, co wyrabia się w Polsce,
specjalnie na odcinku polityki zagranicznej. Same gafy. Walczę teraz,
by Polska przyszła z pomocą Litwie, wysyłając im węgiel, którego ma
w nadmiarze. Ma się rozumieć, im jest potrzebna ropa, no ale tego nie
mamy. Trochę lepiej jest na Łotwie i w Estonii, gdzie uruchomiono
siłownię na ropę, ale tu też jest nasza nieudolność. Te siłownie
wybudowała Finlandia w ciągu pięciu miesięcy. Nasza oferta mówiła
o kilku latach, i tak jest ze wszystkim.
Tutaj z okazji stulecia PPS jest 18-go bm. kolokwium w Stacji Akademii
Nauk na Lauriston, na które przyjeżdża sporo ludzi, m.in. Bugaj,
Modzelewski, Małachowski. Będę z nimi rozmawiał, ale czy coś z tych
rozmów wyjdzie - mam poważne wątpliwości.
Korzystając z tego, że była tu p. Hennelowa z „Tygodnika
Powszechnego", zaintrygowałem, by wystąpiła z projektem
samoopodatkowania się polskich parafii na odbudowę polskiego kościoła
w Moskwie. Polski Kościół ma wystarczająco dużo pieniędzy, by to zrobić.
Jest tylko sprawa, przynajmniej orientacyjnego ustalenia, ile taki
remont by kosztował. Może Pan mógłby to zrobić przez swoje kontakty?
W każdym razie pozwoliłem sobie Hennelową skierować do Pana w tej
sprawie. (3 listopada 1992).
W styczniu następnego roku dostałem z Maisons-Laffitte list, z którego
wynika, że pomysł Redaktora nia opuścił. Trzymał rękę na pulsie.
Wiedział, że pani Józefa zwróciła się do mnie, ja do Polaków w Moskwie.
Giedroyc pytał tylko: „Jak to wygląda?"
Wiedząc, że utrzymuję kontakty z Polonią w Moskwie i Petersburgu,
próbował mi zasugerować, bym zainteresował się także Polakami
w republikach środkowoazjatyckich, bo „na tym odcinku jest
niesłychane pomieszanie"(18 sierpnia 1994).
W październiku 1994 w Kole Podkowy odbyła się trzydniowa konferencja
historyków polskich i rosyjskich „W kręgu imperium". Otworzył ją
list nadesłany faksem przez Jerzego Giedroyca:
W moim głębokim przekonaniu od normalności stosunków między
Polską a Rosją zależy nie tylko przyszłość naszych krajów, ale
przyszłość
Europy. Niewiele osób, jak dotąd, zdaje sobie z tego sprawę. Wśród
Rosjan nadal dominuje nieufność i podejrzenie, że zwalczamy Rosję i że
dążymy do jej osłabienia. Polacy pamiętają ogromne krzywdy, jakich
doznali i obawiają się odrodzenia imperializmu, który znów może zagrozić
naszej niepodległości. Jest to jeszcze pogłębione utożsamianiem
sowietyzmu z Rosją, jednocześnie zapominając, ile krzywd i szkód ten
ustrój spowodował samej Rosji. A do tego dochodzi całkowita wzajemna
ignorancja - prawie nic o sobie nie wiemy.
By serio myśleć o normalizacji i dobrosąsiedzkich stosunkach, trzeba
najpierw obiektywnie i beznamiętnie przeanalizować historię tych
stosunków. Nie tylko naszych ale również historię stosunków imperium ze
wszystkimi narodami, które wchodziły w jego skład. To wszystko jest
bowiem za sobą związane. Po dokonaniu dopiero tej ogromnej pracy możemy
przystąpić do budowy naszej przyszłości, współpracy i przyjaźni.
Życzę Zjazdowi owocnych obrad.
Z tego roku i następnego kilka listów dotyczy rozmaitych „
inicjatyw wschodnich", podejmowanych przez instytucje- efemerydy,
oferujące współpracę Redaktorowi, „Karcie", Kołu Podkowy.
Bardzo będę zobowiązany - pisał Jerzy Giedroyc 27 marca 1995 - za
opinię o tej organizacji. Nic o niej nie słyszałem. Robi ona wrażenie
jakiegoś blefu.
W 1996 w Kole Podkowy wydaliśmy książkę w języku białoruskim. Nosiła
tytuł „Mianskaja wiasna", była zapisem działań opozycji,
demonstracji antyłukaszenkowskich, a wreszcie represji, owej wiosny
rzeczywiście bardzo brutalnych, co widziałem w Mińsku na własne oczy.
Taka książka nie mogła wyjść tam. Wspólnie z Białorusinami
przygotowaliśmy ją w Podkowie. Następnie cały nakład „wywędrował"
przez Litwę na Białoruś. Bardzo mnie ta akcja ekscytowała, powtarzałem
sobie: „przemyca w Litwę Żyd tomiki moich dzieł". Na fali tego
entuzjazmu zaproponowałem Redaktorowi, bądź co bądź urodzonemu
w Mińsku, aby napisał kilka słów wstępu. Oto co mi odpowiedział:
Jeśli idzie o przygotowywaną przez Pana pracę o wydarzeniach tej
wiosny w Mińsku, to wolałbym nie dawać wstępu czy nawet kilku zdań
skierowanych do czytelnika białoruskiego. Przede wszystkim, mam dość
krytyczny stosunek do opozycji białoruskiej w Mińsku. Wybranie wolności
przez Paźniaka w Stanach Zjednoczonych wydaje mi się błędem, bo mimo
niewątpliwego ryzyka, trzeba było zostać na miejscu i animować ruch
niepodległościowy. W tej chwili jestem pochłonięty koncepcją stworzenia
katedry historii i kultury białoruskiej na uniwersytecie w Białymstoku.
Moim zamiarem jest, by ta katedra stała się ośrodkiem białoruskiej myśli
niepodległościowej przez odpowiednie publikacje, stypendia, no
i pomaganie represjonowanym intelektualistom. Nie jest to łatwe, bo jest
dużo przeszkód biurokratycznych, a także nastroje antybiałoruskie na
samym uniwersytecie. Ale mam nadzieję, że uda się przewalczyć, bo sprawą
zainteresował się Cimoszewicz, który związany jest z tym regionem. Jak
mogłem się zorientować, jest sporo osób studiujących zagadnienia
białoruskie w Polsce, rozproszonych po różnych uniwersytetach, tak że
będzie można zorganizować dobrą obsadę z zapleczem.
Białoruś jest dla nas niezmiernie ważna, gdyż jej wchłonięcie przez
Rosję jest dla nas kolosalnym zagrożeniem. Myślę jednak, że należy
robić to ostrożnie, by nie stwarzać niepotrzebnego jeszcze jednego
zadrażnienia z Rosją. (12 sierpnia 1996).
Wprawdzie w 1994 Jerzy Giedroyc mówił o błędnym utożsamianiu
sowieckiego totalitaryzmu z Rosją samą w sobie, to jednak w trzy lata
później pisał do mnie: Otrzymałem bardzo ciekawy dokument,
a mianowicie memoriał Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ze stycznia 1864 r.
o ustaleniu metod deportacji podejrzanych osób „iz Carstwa Polskogo
i zapadnogo kraja". Dokument niezmiernie charakterystyczny, świadczący,
że te metody nie zmieniły się przez całe stulecie.
Listy Redaktora z lat 1998 - 99 dotyczą publikacji konkretnych
tekstów w „Kulturze” lub zawierają rekomendacje materiałów, których nie był
w stanie wydrukować i szukał dla nich miejsca w pismach krajowych.
W czerwcu w Moskwie brałem udział w wieczorze poświęconym pamięci
Michaiła Hellera, wybitnego historyka, dwukrotnego emigranta\break (z ZSRR,
a następnie z Polski po marcu 1968). Giedroyc prosił o sprawozdanie
z tego spotkania dla „Kultury".
20 lipca otrzymałem list pocztą elektroniczną:
Szanowny i Drogi Panie,
Bardzo żałuję, że nie dostałem noty o uroczystości związanej z Miszą
Hellerem, którą mi Pomianowski w Pana imieniu obiecał. Jest to dla mnie
sprawa bardzo ważna, gdyż Heller był nie tylko naszym bliskim
współpracownikiem, ale również wielkim przyjacielem. Czy byłoby możliwe
dostanie takiej noty jeszcze w ciągu tygodnia? Widocznie Pomianowski
w tym młynku, w jakim żyje, musiał zapomnieć o tym Panu powiedzieć.
Bardzo więc o to proszę, a jeśli nie miałby Pan na to czasu, to proszę
o wskazanie, kto kompetentnie mógłby to zrobić.
Oczywiście, tak zmotywowany, odrobiłem zadaną lekcję. 31 lipca Jerzy
Giedroyc przysłał maila z podziękowaniem. Tekst wszedł do ostatniego,
zamkniętego przezeń numeru „Kultury".
Teraz, kiedy czytam jego listy, rozumiem, dlaczego mówi się o nim:
Redaktor. Nie tylko dlatego, że takie sobie wybrał zajęcie, że przez
pół wieku prowadził pismo, ale także dlatego, że redagował rzeczywistość
i ludzi w niej uczestniczących, choć nie zawsze się temu poddawali. Do
pewnego stopnia czuję się również przez Niego zredagowany.