PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 29-30

R e d a k t o r

Piotr Mitzner



Pierwszy raz do domu „Kultury” w Maisons-Laffitte trafiłem latem 1983 roku. Od przystanku kolejki podmiejskiej było dość daleko. W kieszeni miałem kartkę z adresem, opatrzonym istotną uwagą: dom stoi przy Avenue Charles de Gaulle, ponieważ jednak Redaktor nie jest wielbicielem Generała, wszyscy zgodzili się, że stoi przy sąsiedniej Avenue de Poissy. Szedłem pełen obaw: jak przyjmie mnie Jerzy Giedroyc. Czy nie będzie mi wypominał reżimowych uwikłań mojego ojca? No i ten dreszczyk emocji wywołany indoktrynacją, telewizyjnymi programami o „Kulturze", z których można by wywnioskować, że oko peerelowskiego wywiadu rejestruje każdego Polaka przechodzącego ten próg. Wtedy zastanawiałem się, gdzie też mogą siedzieć z tymi swoimi kamerami: w którymś z pobliskich domów, w bistro?
- Czym mogę panu służyć? - zapytał Redaktor.

I tak się wszystko zaczęło. Do końca lat osiemdziesiątych rozmawiałem z nim kilka razy w Maisons-Laffitte. Korespondować zaczęliśmy w 1988 roku. Pierwsze listy od Giedroyca były półkonspiracyjne - bez Paryża w nagłówku, z charakterystycznym zawijasem w podpisie.
Dotyczyły spraw wydawniczych „Kręgu", w którym pracowałem i „ Rocznika Podkowiańskiego". Redaktor przekazał pewną sumę, dzięki której mogliśmy wydać nr 2/3. Pytałem go, jak mam uwidocznić ten jego wkład, w końcu zgodził się byśmy podziękowali „Jerzemu".

Byłem bardzo dumny, gdy w liście z 12 maja 1989 napisał, że "Rocznik” nasz „jest bardzo interesujący".
3 października tego samego roku datowany jest kolejny list, tym razem już na papierze firmowym Instytutu Literackiego. Oprócz omówienia tekstów, które zaproponowałem do druku w „Kulturze", zawiera typowe dla Redaktora wskazówki strategiczne:
Niestety ciągle jest brak zainteresowania sprawami, które dzieją się w Związku Sowieckim. Szkoda, że Andrzej Drawicz, który jest w tej dziedzinie specjalistą, objął stanowisko, do którego chyba nie ma odpowiedniego przygotowania. Myślę, że można by dzisiaj przeprowadzić, by redaktorem naczelnym „Przyjaźni” został ktoś z literatów czy dziennikarzy rosyjskich z czołówki pierestrojki. Można by zlikwidować "Kraj Rad", a przede wszystkim zreorganizować TPPR [Towarzystwo Przyjaźni Polsko- Radzieckiej - p.m.], które mogłoby odegrać pewną rolę, gdyby ktoś odpowiedni zajął się tą sprawą. No, ale nie bardzo wiem do kogo zwrócić się z tymi sugestiami.
Chyba usiłowałem Redaktorowi wyjaśnić wówczas, że rzeczywistość tym razem pędzi szybciej niż jego myśl. A kwestię „Przyjaźni” wywołała moja propozycja publikacji listów (na ogół obelżywych) do owego organu z lat stalinowskich. Giedroyc uznał jednak, że nie czas podgrzewać takie nastroje.

W następnych latach pisałem mu i opowiadałem przez telefon o moich wyprawach do Rosji, na Ukrainę i Białoruś. Bardzo go cieszyło to, że do wspólnego „odplamiania” historii dają się wciągać tamtejsi badacze. Przestrzegał jednak przed gigantomanią projektów z tym związanych, które układaliśmy wtedy w „Karcie":
Rzeczywiście współpraca z „Memoriałem” nabiera rozmachu. Bardzo się jednak boję, czy plan pracy nie jest zrobiony zbytnio na wyrost. Może dlatego, że jestem przyzwyczajony do pracy bardzo chałupniczej, cała struktura wydaje mi się zbyt biurokratyczna. Pomijając już stronę finansową, skąd wziąć odpowiednich ludzi do zrealizowania tak ogromnego programu. (list z 10 września 1992).

Jesienią tego roku Redaktor za smutkiem pisał: „teraz nastąpił u mnie kryzys wydawniczy". Rzecz jasna, dotyczyło to tylko książek. Od tej pory zwracał mi uwagę na wartościowe, jego zdaniem, wspomnienia. Oczywiście, czynił to niesłychanie taktownie, nie nasyłając na mnie autorów ("Ma się rozumieć nie mam zamiaru zwalać Panu na głowę tego pamiętnika..."), ale mnie na nich.

Bezskutecznie próbował zarazić mnie szerszym spojrzeniem na sprawy wschodnie, wykraczającym poza historię i sztukę:
Patrzę z rosnącym przerażeniem na to, co wyrabia się w Polsce, specjalnie na odcinku polityki zagranicznej. Same gafy. Walczę teraz, by Polska przyszła z pomocą Litwie, wysyłając im węgiel, którego ma w nadmiarze. Ma się rozumieć, im jest potrzebna ropa, no ale tego nie mamy. Trochę lepiej jest na Łotwie i w Estonii, gdzie uruchomiono siłownię na ropę, ale tu też jest nasza nieudolność. Te siłownie wybudowała Finlandia w ciągu pięciu miesięcy. Nasza oferta mówiła o kilku latach, i tak jest ze wszystkim.

Tutaj z okazji stulecia PPS jest 18-go bm. kolokwium w Stacji Akademii Nauk na Lauriston, na które przyjeżdża sporo ludzi, m.in. Bugaj, Modzelewski, Małachowski. Będę z nimi rozmawiał, ale czy coś z tych rozmów wyjdzie - mam poważne wątpliwości.

Korzystając z tego, że była tu p. Hennelowa z „Tygodnika Powszechnego", zaintrygowałem, by wystąpiła z projektem samoopodatkowania się polskich parafii na odbudowę polskiego kościoła w Moskwie. Polski Kościół ma wystarczająco dużo pieniędzy, by to zrobić. Jest tylko sprawa, przynajmniej orientacyjnego ustalenia, ile taki remont by kosztował. Może Pan mógłby to zrobić przez swoje kontakty? W każdym razie pozwoliłem sobie Hennelową skierować do Pana w tej sprawie.
(3 listopada 1992).

W styczniu następnego roku dostałem z Maisons-Laffitte list, z którego wynika, że pomysł Redaktora nia opuścił. Trzymał rękę na pulsie. Wiedział, że pani Józefa zwróciła się do mnie, ja do Polaków w Moskwie. Giedroyc pytał tylko: „Jak to wygląda?"

Wiedząc, że utrzymuję kontakty z Polonią w Moskwie i Petersburgu, próbował mi zasugerować, bym zainteresował się także Polakami w republikach środkowoazjatyckich, bo „na tym odcinku jest niesłychane pomieszanie"(18 sierpnia 1994).

W październiku 1994 w Kole Podkowy odbyła się trzydniowa konferencja historyków polskich i rosyjskich „W kręgu imperium". Otworzył ją list nadesłany faksem przez Jerzego Giedroyca:
W moim głębokim przekonaniu od normalności stosunków między Polską a Rosją zależy nie tylko przyszłość naszych krajów, ale przyszłość Europy. Niewiele osób, jak dotąd, zdaje sobie z tego sprawę. Wśród Rosjan nadal dominuje nieufność i podejrzenie, że zwalczamy Rosję i że dążymy do jej osłabienia. Polacy pamiętają ogromne krzywdy, jakich doznali i obawiają się odrodzenia imperializmu, który znów może zagrozić naszej niepodległości. Jest to jeszcze pogłębione utożsamianiem sowietyzmu z Rosją, jednocześnie zapominając, ile krzywd i szkód ten ustrój spowodował samej Rosji. A do tego dochodzi całkowita wzajemna ignorancja - prawie nic o sobie nie wiemy.

By serio myśleć o normalizacji i dobrosąsiedzkich stosunkach, trzeba najpierw obiektywnie i beznamiętnie przeanalizować historię tych stosunków. Nie tylko naszych ale również historię stosunków imperium ze wszystkimi narodami, które wchodziły w jego skład. To wszystko jest bowiem za sobą związane. Po dokonaniu dopiero tej ogromnej pracy możemy przystąpić do budowy naszej przyszłości, współpracy i przyjaźni.
Życzę Zjazdowi owocnych obrad.

Z tego roku i następnego kilka listów dotyczy rozmaitych „ inicjatyw wschodnich", podejmowanych przez instytucje- efemerydy, oferujące współpracę Redaktorowi, „Karcie", Kołu Podkowy. Bardzo będę zobowiązany - pisał Jerzy Giedroyc 27 marca 1995 - za opinię o tej organizacji. Nic o niej nie słyszałem. Robi ona wrażenie jakiegoś blefu.
W 1996 w Kole Podkowy wydaliśmy książkę w języku białoruskim. Nosiła tytuł „Mianskaja wiasna", była zapisem działań opozycji, demonstracji antyłukaszenkowskich, a wreszcie represji, owej wiosny rzeczywiście bardzo brutalnych, co widziałem w Mińsku na własne oczy. Taka książka nie mogła wyjść tam. Wspólnie z Białorusinami przygotowaliśmy ją w Podkowie. Następnie cały nakład „wywędrował" przez Litwę na Białoruś. Bardzo mnie ta akcja ekscytowała, powtarzałem sobie: „przemyca w Litwę Żyd tomiki moich dzieł". Na fali tego entuzjazmu zaproponowałem Redaktorowi, bądź co bądź urodzonemu w Mińsku, aby napisał kilka słów wstępu. Oto co mi odpowiedział:

Jeśli idzie o przygotowywaną przez Pana pracę o wydarzeniach tej wiosny w Mińsku, to wolałbym nie dawać wstępu czy nawet kilku zdań skierowanych do czytelnika białoruskiego. Przede wszystkim, mam dość krytyczny stosunek do opozycji białoruskiej w Mińsku. Wybranie wolności przez Paźniaka w Stanach Zjednoczonych wydaje mi się błędem, bo mimo niewątpliwego ryzyka, trzeba było zostać na miejscu i animować ruch niepodległościowy. W tej chwili jestem pochłonięty koncepcją stworzenia katedry historii i kultury białoruskiej na uniwersytecie w Białymstoku. Moim zamiarem jest, by ta katedra stała się ośrodkiem białoruskiej myśli niepodległościowej przez odpowiednie publikacje, stypendia, no i pomaganie represjonowanym intelektualistom. Nie jest to łatwe, bo jest dużo przeszkód biurokratycznych, a także nastroje antybiałoruskie na samym uniwersytecie. Ale mam nadzieję, że uda się przewalczyć, bo sprawą zainteresował się Cimoszewicz, który związany jest z tym regionem. Jak mogłem się zorientować, jest sporo osób studiujących zagadnienia białoruskie w Polsce, rozproszonych po różnych uniwersytetach, tak że będzie można zorganizować dobrą obsadę z zapleczem.
Białoruś jest dla nas niezmiernie ważna, gdyż jej wchłonięcie przez Rosję jest dla nas kolosalnym zagrożeniem. Myślę jednak, że należy robić to ostrożnie, by nie stwarzać niepotrzebnego jeszcze jednego zadrażnienia z Rosją.
(12 sierpnia 1996).

Wprawdzie w 1994 Jerzy Giedroyc mówił o błędnym utożsamianiu sowieckiego totalitaryzmu z Rosją samą w sobie, to jednak w trzy lata później pisał do mnie: Otrzymałem bardzo ciekawy dokument, a mianowicie memoriał Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ze stycznia 1864 r. o ustaleniu metod deportacji podejrzanych osób „iz Carstwa Polskogo i zapadnogo kraja". Dokument niezmiernie charakterystyczny, świadczący, że te metody nie zmieniły się przez całe stulecie.

Listy Redaktora z lat 1998 - 99 dotyczą publikacji konkretnych tekstów w „Kulturze” lub zawierają rekomendacje materiałów, których nie był w stanie wydrukować i szukał dla nich miejsca w pismach krajowych.

W czerwcu w Moskwie brałem udział w wieczorze poświęconym pamięci Michaiła Hellera, wybitnego historyka, dwukrotnego emigranta\break (z ZSRR, a następnie z Polski po marcu 1968). Giedroyc prosił o sprawozdanie z tego spotkania dla „Kultury".
20 lipca otrzymałem list pocztą elektroniczną:
Szanowny i Drogi Panie, Bardzo żałuję, że nie dostałem noty o uroczystości związanej z Miszą Hellerem, którą mi Pomianowski w Pana imieniu obiecał. Jest to dla mnie sprawa bardzo ważna, gdyż Heller był nie tylko naszym bliskim współpracownikiem, ale również wielkim przyjacielem. Czy byłoby możliwe dostanie takiej noty jeszcze w ciągu tygodnia? Widocznie Pomianowski w tym młynku, w jakim żyje, musiał zapomnieć o tym Panu powiedzieć. Bardzo więc o to proszę, a jeśli nie miałby Pan na to czasu, to proszę o wskazanie, kto kompetentnie mógłby to zrobić.

Oczywiście, tak zmotywowany, odrobiłem zadaną lekcję. 31 lipca Jerzy Giedroyc przysłał maila z podziękowaniem. Tekst wszedł do ostatniego, zamkniętego przezeń numeru „Kultury".

Teraz, kiedy czytam jego listy, rozumiem, dlaczego mówi się o nim: Redaktor. Nie tylko dlatego, że takie sobie wybrał zajęcie, że przez pół wieku prowadził pismo, ale także dlatego, że redagował rzeczywistość i ludzi w niej uczestniczących, choć nie zawsze się temu poddawali. Do pewnego stopnia czuję się również przez Niego zredagowany.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru