Kiedy w latach siedemdziesiątych Małgorzata dowiedziała się, że jej
teść, Wiesław Müldner-Nieckowski chce dla siebie wybudować
w Podkowie Leśnej pracownię rzeźbiarską, była zachwycona. Podobało jej się to
miasteczko, raz przyjechała tu z dwojgiem dzieci, mężem i matką do
parku, jak mówiła: "na koc z termosem", i cieszyła się urodą tej
miejscowości. Była już po dyplomie (warszawska Akademia Sztuk Pięknych,
Wydział Rzeźby, 1974), a mieszkając w ciasnocie mieszkanka
w Międzylesiu, nie mogła nawet marzyć, że kiedykolwiek będzie jej dane
mieć pracownię z prawdziwego zdarzenia. Niech ma ją przynajmniej
Wiesiek!
Życie było wtedy przed nią, choć miała już za sobą sukcesy
artystyczne, i to wcale niebanalne. Najpierw chodziła do znakomitej
warszawskiej szkoły - Państwowego Liceum Techniki Teatralnej (PLTT)
przy ul. Miodowej, gdzie poznała wielu znanych dziś ludzi, wtedy przyszłych
plastyków, aktorów, reżyserów teatralnych i filmowych. Wśród nich był m.in. Maciej Wojtyszko, który zorganizował kabaret "Pratchawiec"
w słynnym Klubie Medyków. Małgorzata od razu znalazła się wśród aktorów
i autorów tej sceny, pisała dla niej muzykę. Intensywnie uczyła się też
śpiewu u prof. Habeli.
W PLTT jednym z wykładowców był Kazimierz Łukasz Żywuszko, wybitny
rzeźbiarz, wokół którego skupiała się gromadka utalentowanej młodzieży.
Miał on ogromny wpływ na przyszłość wielu uczniów, w tym Małgosi.
Znajomość z profesorem przerodziła się w przyjaźń, a że Małgorzata od
dziecka nie miała ojca, Żywuszko stał się dla niej kimś, kto go
zastąpił. Do dziś, kiedy profesor dzwoni do męża nieżyjącej już
Małgorzaty, przedstawia się: "Tu mówi ojciec".
O wyborach przyszłej rzeźbiarki zadecydowało również to, że jej
siostra, Ewa Olszewska- Borys, znana dziś w świecie medalierka,
kończyła wówczas studia rzeźbiarskie w ASP. Połączenie tej dziedziny z muzyką
wydawało się Małgorzacie ideałem. "Dwie sztuki - mówiła
żartobliwie -
od których ludzkość zaczęła, a teraz na nich skończy". Szkoła przy ul.
Miodowej dała jej umiejętności warsztatowe, a Akademia nauczyła
dyscypliny artystycznej.
Zatem ASP! A w Klubie Medyków, który w drugiej połowie lat 60. był
czołową placówką kulturalną Warszawy, Małgorzata znalazła drugi dom.
Byli tam mecenasi, krytycy, miłośnicy sztuk i przyszły mąż- poeta
(za którego wyszła w 1970), wreszcie subtelna publiczność. To oni żądali od
Małgorzaty pracy twórczej. Zaczęła poważnie myśleć o karierze
piosenkarskiej. Napisała wiele nietuzinkowych piosenek, które stały się
przebojami, m.in. dowcipnego "Sadystę" do słów Wojtyszki. Ten
utwór otworzył jej drogę do zawodowej estrady. Na Festiwalu Piosenki
Studenckiej w Krakowie (1969) zdobyła nagrodę i dostała prywatny dyplom
od Jeremiego Przybory z napisem: "Małgosi Olszewskiej - za wdzięk
i bezpretensjonalność". Musiało to mieć dla niej wielkie znaczenie,
skoro tuż przed śmiercią poprosiła, żeby ten dyplom odszukać i jej pokazać.
Szybko się okazało, że "instrument" (jej nazwa krtani) nie
wytrzymuje licznych koncertów. Chrypła na całe tygodnie. Męczyło ją to
psychicznie, aż w końcu zmusiło do rezygnacji z kariery, mimo rosnącej
popularności. Od 1975 r. śpiewała już rzadko. Nie przestała
komponować. Na jej piosenkach i występach opierały się kolejne kabarety
warszawskie "U Magdy", "Krokodyl", programy radiowe,
przedstawienia muzyczne, np. "Wieczór panieński". Zapisy nutowe z tego okresu
w rok po śmierci autorki wzięli na warsztat muzyk Krzysztof Heering i aktor
Krzysztof Machowski, z zamiarem stworzenia musicalu.
Ostatni recital dała w Podkowie Leśnej w marcu 1998 r. Do MOK-u jak
nigdy przybyły tłumy. Czuła się najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie: ta widownia od pierwszych taktów należała do niej. Występ był
wspaniały, choć potem mówiła, że to jej łabędzi śpiew, była bowiem już
ciężko chora. Nikt się nie orientował, że piosenkarka z trudem trzyma
w rękach gitarę, nie widzi mikrofonu. Z jej palców sączyła się krew,
głowę rozsadzał ból. Czuwał lekarz, jednak dzielnie pokonała słabość.
Zatem w połowie lat 70. zrezygnowała z zawodowego piosenkarstwa, ale
rzuciła się wtedy w wir innej pracy. Zajęła się dziedziną, której
warsztatu nauczyła się w PLTT i ASP, a która nie wymagała współpracy
laryngologa: biżuterią artystyczną. Był to okres powstawania nowego
stylu w biżuterii polskiej i wkrótce również europejskiej. Pojawiła się
awangarda zdolnych artystów- jubilerów, którzy wprowadzili
nowatorskie formy, materiały i nawet pojęcia do tej sztuki. Małgorzata należała do
najbardziej aktywnych. Niemal codziennie spod jej ręki wychodziły
nieznane dotąd wzory - unikatowe dzieła, tworzone na zamówienie pań,
galerii, muzeów. Robiła srebrne precjoza osobiste, a także większe
formy, np. zastawy stołowe, szkatułki, szkaplerze, dzbany, repusowane
w blasze płaskorzeźby.
Srebro traktowała jako budulec podporowy, niemal technologicznie.
Uważała, że w klejnotach o wiele ważniejszy jest kamień. Ten pogląd
ukształtowała zapewne pod wpływem myślenia rzeźbiarskiego. Szukała
rzadkich i nietypowych materiałów - od szlifowanych przez siebie
w nieznany dotąd sposób kamieni szlachetnych po samodzielnie wykopywane na
Śląsku i następnie, jak mówiła, "przerzeźbiane" agaty, jaspisy,
chalcedony, chryzoprazy, a także drewno, tkaniny, emalie, tworzywa,
muszle.
W 1982 r. zaczęła próby ze szkłami szlachetnymi i mikrorzeźbami
w szkle. Od tego czasu powstawały jej najlepsze prace. Miała ambicję
nadawania biżuterii cech najwyższej sztuki. Chciała dowieść, że na tym
poziomie jubiler-rzemieślnik nie ma już nic do powiedzenia. Rzeźbiła
też formy figuralne odlewane w cynku, 15-centymetrowe torsy
o zdumiewającej ekspresji (duża replika jednego z nich stanie na jej
grobie), a także tworzyła kompozycje jubilerskie oprawiane w ramy na
podobieństwo obrazów. Odbyło się wiele jej wystaw w kraju i za granicą.
Posypał się grad nagród, pojawiła nowa popularność. Trwało
piętnastolecie sukcesów. Pisała o nich prasa, artystkę przedstawiały
media, a biżuteria z imiennikiem MM. "wieszała się na szyjach"
(kolejne jej określenie) już nie tylko "pań domowych", ale
królowych, prezydentowych, aktorek, prezenterek telewizyjnych. "Trzeba się
nacieszać, póki się da; człowiek po to wydojrzalał, żeby rodzić coraz
lepsze dzieci" - mawiała, używając swych neologizmów.
Skoro o języku mowa, warto wspomnieć, że zdając w 1967 na studia
w ASP, jednocześnie dostała się na polonistykę. Wybrała rzeźbę, ale
zainteresowania lingwistyczne pozostały. Kiedy na początku lat 90.
zaczęła się ziszczać idea dokończenia przez męża dużego słownika
frazeologicznego, Małgorzata z zapałem zabrała się do pomocy. Włożyła
w ten słownik mnóstwo energii, była autorką świetnych pomysłów
leksykograficznych, ze znawstwem wybierała i opracowywała hasła
z zakresu idiomatyki potocznej.
W 1982 r. umarł Wiesław Müldner- Nieckowski. Pozostała po
nim nowo wybudowana pracownia letnia na leśnym skrawku przy ul. Bluszczowej.
Małgorzata podchwyciła myśl rzuconą przez swego męża: "Do pracowni
trzeba dostawić dom pod nazwą "Gosia". Pomogła teściowa,
przekazując działkę. Małgorzata wśród swoich talentów odkryła umiejętności
hydraulika, posadzkarza, kominkarza, cieśli, murarza i kowala. Co
najmniej trzecią część domu wybudowali z mężem własnoręcznie.
Od 1987 r. miała wreszcie swoją prawdziwą pracownię, dużą kuchnię,
kominek, ogród "szczypiorkowo- lawendowy". I miała bardzo
wielu przyjaciół. Kiedy umarła, ustanowiono nagrodę jej imienia:
"Za najlepszy debiut roku w biżuterii artystycznej". Fundatorzy nagrody,
Zofia i Witold Kozubscy mówią, że to nie tylko hołd dla artystki, ale
świadectwo, że "na świecie byli i będą ludzie, których kochają bez
przyczyny". Dlatego, że za życia Małgorzaty ludzie potrzebujący ciepła
zapełniali dom przy Bluszczowej: pisarze, muzycy, plastycy, aktorzy,
uczeni, osoby znane i ludzie prości - przychodzili bez zapowiedzi.
Jak to robiła, tego nie wiedzą nawet najbliżsi. Po prostu do niej każdy
chciał przychodzić, ona zaś rzucała pracę, nastawiała wodę na herbatę
i słuchała.
Po pięcioletniej chorobie odeszła nad wyraz pogodnie, tak żeby innym
nie było przykro. Jeszcze na parę chwil przed zgonem, dowcipkując,
bladymi ustami dyktowała mężowi hasła do słownika. To było właśnie
w jej stylu. Powiedziała - "Pisz, bo tego nie mamy: albo rybka,
albo pipka, a więc jak nie tu, to tam!". Mówiła też inne, cudowne rzeczy,
ale to wolno cytować już tylko w poezji.
Została pochowana na cmentarzu w Podkowie Leśnej.
Małgorzata Müldner- Nieckowska z domu Olszewska (ur. 15.03.1948 w Tarnowie - zm. 20.10.1999 w Warszawie), artystka rzeźbiarka, kompozytorka. Mieszkanka Podkowy Leśnej w latach 1987- 1999.
Piotr Müldner-Nieckowski