PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 29-30

Małgorzata Müldner-Nieckowska


Kiedy w latach siedemdziesiątych Małgorzata dowiedziała się, że jej teść, Wiesław Müldner-Nieckowski chce dla siebie wybudować w Podkowie Leśnej pracownię rzeźbiarską, była zachwycona. Podobało jej się to miasteczko, raz przyjechała tu z dwojgiem dzieci, mężem i matką do parku, jak mówiła: "na koc z termosem", i cieszyła się urodą tej miejscowości. Była już po dyplomie (warszawska Akademia Sztuk Pięknych, Wydział Rzeźby, 1974), a mieszkając w ciasnocie mieszkanka w Międzylesiu, nie mogła nawet marzyć, że kiedykolwiek będzie jej dane mieć pracownię z prawdziwego zdarzenia. Niech ma ją przynajmniej Wiesiek!

Życie było wtedy przed nią, choć miała już za sobą sukcesy artystyczne, i to wcale niebanalne. Najpierw chodziła do znakomitej warszawskiej szkoły - Państwowego Liceum Techniki Teatralnej (PLTT) przy ul. Miodowej, gdzie poznała wielu znanych dziś ludzi, wtedy przyszłych plastyków, aktorów, reżyserów teatralnych i filmowych. Wśród nich był m.in. Maciej Wojtyszko, który zorganizował kabaret "Pratchawiec" w słynnym Klubie Medyków. Małgorzata od razu znalazła się wśród aktorów i autorów tej sceny, pisała dla niej muzykę. Intensywnie uczyła się też śpiewu u prof. Habeli.

W PLTT jednym z wykładowców był Kazimierz Łukasz Żywuszko, wybitny rzeźbiarz, wokół którego skupiała się gromadka utalentowanej młodzieży. Miał on ogromny wpływ na przyszłość wielu uczniów, w tym Małgosi. Znajomość z profesorem przerodziła się w przyjaźń, a że Małgorzata od dziecka nie miała ojca, Żywuszko stał się dla niej kimś, kto go zastąpił. Do dziś, kiedy profesor dzwoni do męża nieżyjącej już Małgorzaty, przedstawia się: "Tu mówi ojciec".

O wyborach przyszłej rzeźbiarki zadecydowało również to, że jej siostra, Ewa Olszewska- Borys, znana dziś w świecie medalierka, kończyła wówczas studia rzeźbiarskie w ASP. Połączenie tej dziedziny z muzyką wydawało się Małgorzacie ideałem. "Dwie sztuki - mówiła żartobliwie - od których ludzkość zaczęła, a teraz na nich skończy". Szkoła przy ul. Miodowej dała jej umiejętności warsztatowe, a Akademia nauczyła dyscypliny artystycznej.

Zatem ASP! A w Klubie Medyków, który w drugiej połowie lat 60. był czołową placówką kulturalną Warszawy, Małgorzata znalazła drugi dom. Byli tam mecenasi, krytycy, miłośnicy sztuk i przyszły mąż- poeta (za którego wyszła w 1970), wreszcie subtelna publiczność. To oni żądali od Małgorzaty pracy twórczej. Zaczęła poważnie myśleć o karierze piosenkarskiej. Napisała wiele nietuzinkowych piosenek, które stały się przebojami, m.in. dowcipnego "Sadystę" do słów Wojtyszki. Ten utwór otworzył jej drogę do zawodowej estrady. Na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie (1969) zdobyła nagrodę i dostała prywatny dyplom od Jeremiego Przybory z napisem: "Małgosi Olszewskiej - za wdzięk i bezpretensjonalność". Musiało to mieć dla niej wielkie znaczenie, skoro tuż przed śmiercią poprosiła, żeby ten dyplom odszukać i jej pokazać.

Szybko się okazało, że "instrument" (jej nazwa krtani) nie wytrzymuje licznych koncertów. Chrypła na całe tygodnie. Męczyło ją to psychicznie, aż w końcu zmusiło do rezygnacji z kariery, mimo rosnącej popularności. Od 1975 r. śpiewała już rzadko. Nie przestała komponować. Na jej piosenkach i występach opierały się kolejne kabarety warszawskie "U Magdy", "Krokodyl", programy radiowe, przedstawienia muzyczne, np. "Wieczór panieński". Zapisy nutowe z tego okresu w rok po śmierci autorki wzięli na warsztat muzyk Krzysztof Heering i aktor Krzysztof Machowski, z zamiarem stworzenia musicalu.

Ostatni recital dała w Podkowie Leśnej w marcu 1998 r. Do MOK-u jak nigdy przybyły tłumy. Czuła się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie: ta widownia od pierwszych taktów należała do niej. Występ był wspaniały, choć potem mówiła, że to jej łabędzi śpiew, była bowiem już ciężko chora. Nikt się nie orientował, że piosenkarka z trudem trzyma w rękach gitarę, nie widzi mikrofonu. Z jej palców sączyła się krew, głowę rozsadzał ból. Czuwał lekarz, jednak dzielnie pokonała słabość.

Zatem w połowie lat 70. zrezygnowała z zawodowego piosenkarstwa, ale rzuciła się wtedy w wir innej pracy. Zajęła się dziedziną, której warsztatu nauczyła się w PLTT i ASP, a która nie wymagała współpracy laryngologa: biżuterią artystyczną. Był to okres powstawania nowego stylu w biżuterii polskiej i wkrótce również europejskiej. Pojawiła się awangarda zdolnych artystów- jubilerów, którzy wprowadzili nowatorskie formy, materiały i nawet pojęcia do tej sztuki. Małgorzata należała do najbardziej aktywnych. Niemal codziennie spod jej ręki wychodziły nieznane dotąd wzory - unikatowe dzieła, tworzone na zamówienie pań, galerii, muzeów. Robiła srebrne precjoza osobiste, a także większe formy, np. zastawy stołowe, szkatułki, szkaplerze, dzbany, repusowane w blasze płaskorzeźby.

Srebro traktowała jako budulec podporowy, niemal technologicznie. Uważała, że w klejnotach o wiele ważniejszy jest kamień. Ten pogląd ukształtowała zapewne pod wpływem myślenia rzeźbiarskiego. Szukała rzadkich i nietypowych materiałów - od szlifowanych przez siebie w nieznany dotąd sposób kamieni szlachetnych po samodzielnie wykopywane na Śląsku i następnie, jak mówiła, "przerzeźbiane" agaty, jaspisy, chalcedony, chryzoprazy, a także drewno, tkaniny, emalie, tworzywa, muszle.

W 1982 r. zaczęła próby ze szkłami szlachetnymi i mikrorzeźbami w szkle. Od tego czasu powstawały jej najlepsze prace. Miała ambicję nadawania biżuterii cech najwyższej sztuki. Chciała dowieść, że na tym poziomie jubiler-rzemieślnik nie ma już nic do powiedzenia. Rzeźbiła też formy figuralne odlewane w cynku, 15-centymetrowe torsy o zdumiewającej ekspresji (duża replika jednego z nich stanie na jej grobie), a także tworzyła kompozycje jubilerskie oprawiane w ramy na podobieństwo obrazów. Odbyło się wiele jej wystaw w kraju i za granicą. Posypał się grad nagród, pojawiła nowa popularność. Trwało piętnastolecie sukcesów. Pisała o nich prasa, artystkę przedstawiały media, a biżuteria z imiennikiem MM. "wieszała się na szyjach" (kolejne jej określenie) już nie tylko "pań domowych", ale królowych, prezydentowych, aktorek, prezenterek telewizyjnych. "Trzeba się nacieszać, póki się da; człowiek po to wydojrzalał, żeby rodzić coraz lepsze dzieci" - mawiała, używając swych neologizmów.

Skoro o języku mowa, warto wspomnieć, że zdając w 1967 na studia w ASP, jednocześnie dostała się na polonistykę. Wybrała rzeźbę, ale zainteresowania lingwistyczne pozostały. Kiedy na początku lat 90. zaczęła się ziszczać idea dokończenia przez męża dużego słownika frazeologicznego, Małgorzata z zapałem zabrała się do pomocy. Włożyła w ten słownik mnóstwo energii, była autorką świetnych pomysłów leksykograficznych, ze znawstwem wybierała i opracowywała hasła z zakresu idiomatyki potocznej.

W 1982 r. umarł Wiesław Müldner- Nieckowski. Pozostała po nim nowo wybudowana pracownia letnia na leśnym skrawku przy ul. Bluszczowej. Małgorzata podchwyciła myśl rzuconą przez swego męża: "Do pracowni trzeba dostawić dom pod nazwą "Gosia". Pomogła teściowa, przekazując działkę. Małgorzata wśród swoich talentów odkryła umiejętności hydraulika, posadzkarza, kominkarza, cieśli, murarza i kowala. Co najmniej trzecią część domu wybudowali z mężem własnoręcznie.

Od 1987 r. miała wreszcie swoją prawdziwą pracownię, dużą kuchnię, kominek, ogród "szczypiorkowo- lawendowy". I miała bardzo wielu przyjaciół. Kiedy umarła, ustanowiono nagrodę jej imienia: "Za najlepszy debiut roku w biżuterii artystycznej". Fundatorzy nagrody, Zofia i Witold Kozubscy mówią, że to nie tylko hołd dla artystki, ale świadectwo, że "na świecie byli i będą ludzie, których kochają bez przyczyny". Dlatego, że za życia Małgorzaty ludzie potrzebujący ciepła zapełniali dom przy Bluszczowej: pisarze, muzycy, plastycy, aktorzy, uczeni, osoby znane i ludzie prości - przychodzili bez zapowiedzi. Jak to robiła, tego nie wiedzą nawet najbliżsi. Po prostu do niej każdy chciał przychodzić, ona zaś rzucała pracę, nastawiała wodę na herbatę i słuchała.

Po pięcioletniej chorobie odeszła nad wyraz pogodnie, tak żeby innym nie było przykro. Jeszcze na parę chwil przed zgonem, dowcipkując, bladymi ustami dyktowała mężowi hasła do słownika. To było właśnie w jej stylu. Powiedziała - "Pisz, bo tego nie mamy: albo rybka, albo pipka, a więc jak nie tu, to tam!". Mówiła też inne, cudowne rzeczy, ale to wolno cytować już tylko w poezji.
Została pochowana na cmentarzu w Podkowie Leśnej.


Małgorzata Müldner- Nieckowska z domu Olszewska (ur. 15.03.1948 w Tarnowie - zm. 20.10.1999 w Warszawie), artystka rzeźbiarka, kompozytorka. Mieszkanka Podkowy Leśnej w latach 1987- 1999.

Piotr Müldner-Nieckowski




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru