Minęło ponad 50 lat od pierwszego koncertu "Mazowsza". Warto
więc przypomnieć pełen entuzjazmu okres tworzenia Zespołu, ogromny wkład
pracy i zdobywanie estradowych szlifów, sukcesy i porażki.
na ilustracji Karolina Bobrowska ("Tygodnik Ilustrowany" 1909 rok, nr 43
Rozpocznę od przedstawienia postaci Tadeusza Sygietyńskiego
(1896 - 1955) i Miry Zimińskiej- Sygietyńskiej (1901 - 1997)
- przedstawicieli warszawskiej bohemy lat międzywojennych, którzy
zespół stworzyli.
Wątki fascynacji ludowością i folklorem pojawiały się w polskiej
kulturze nowożytnej, jak refren - co kilkadziesiąt lat. Pierwsze
symptomy tego zjawiska można było dostrzec w kulturze sentymentalizmu
oświeceniowego, następnie w pokoleniu romantyków, jeszcze później
w środowisku profesjonalnych badaczy - u Oskara Kolberga i Zygmunta
Glogera. Kolejnej fali zainteresowania ludowością w pierwszych
dziesięcioleciach XX w. dali wyraz tacy twórcy, jak Stanisław Witkiewicz
czy Stanisław Wyspiański (dramat, plastyka, próby tworzenia stylu
narodowego w architekturze i wzornictwie), Namysłowski w muzyce,
a w plastyce okresu międzywojennego - Zofia Stryjeńska.
W tym nurcie można szukać zainteresowań Tadeusza Sygietyńskiego. Był
synem Antoniego, profesora muzyki, krytyka i literata. Jako młody
człowiek uczył się w Instytucie Muzycznym w Warszawie, a następnie
w konserwatorium w Lipsku, gdzie nauczycielami jego byli Max Reger
i Hugo Riemann. Po I wojnie światowej pracował jako kapelmistrz
i kompozytor m.in. w operach w Grazu, Zagrzebiu, Lublanie; w Dubrowniku
w Dalmacji założył ludową orkiestrę filharmoniczną.
Po powrocie do kraju w 1925 r. zajmował się głównie muzyką popularną
i rozrywkową. Współpracował z teatrzykami kabaretowo- rewiowymi
(np. z Qui Pro Quo, Teatrem Letnim, Teatrem Rozmaitości, Ali Babą),
komponował muzykę do wielu sztuk (np. do "Żołnierza królowej
Madagaskaru" według tekstu S. Dobrzańskiego, opracowanego literacko
przez J. Tuwima, czy do "Jadzi wdowy" według tekstu R.
Rostowskiego). Zasługą Sygietyńskiego było pojawienie się na scenach
polskich "Opery za 3 grosze" Brechta, dokonał bowiem przekładu
sztuki i opracował ją muzycznie; utwór wystawiono w 1932 r. w Teatrze
Miejskim w Łodzi. Współpracował też z Polskim Radiem. Skomponował
kilka utworów na orkiestrę symfoniczną ("Trzy tańce polskie na
orkiestrę", "Oberek na orkiestrę", "Szkice mazowieckie", "
Humoreskę á la Mazur"), operę-balet "Karczma na rozdrożu",
a w czasie wojny - koncert fortepianowy, koncert skrzypcowy i cztery
etiudy fortepianowe. Niestety, część partytur spłonęła w 1939 r.
i w Powstaniu Warszawskim. Wedle słów Miry Zimińskiej-
Sygietyńskiej: Tadeusz miał jakąś pasję do ludowości, chociaż
pochodził z dobrej inteligenckiej rodziny. Chyba przez przekorę go
w ten lud tak pchało. On pierwszy w radio zaczął komponować suity
ludowe. Napisał ich pięć. Bardzo były wtedy słuchane. Dostawał listy
i depesze z gratulacjami od radiosłuchaczy. Nawet je zbierał. Był
bardzo dumny, że jest taki "ludowiec"
(M.Zimińska-Sygietyńska, Nie żyłam samotnie, Warszawa 1985.)
Twierdził, że trzeba tę ludowość opracować inaczej niż w XIX
wieku. I robił to inaczej, znalazł swój styl.
Po Powstaniu Warszawskim i ucieczce z obozu w Pruszkowie Sygietyńscy
ostatecznie zatrzymali się w Leśnej Polanie. Oto relacja żony:
Tadeusz biegał po wsi. Jak zawsze, postrzelony, szukał chłopaków
i dziewczyn. I ciągle mówił: "Wiesz, znalazłem zdolnego chłopaka.
Wiesz, co on mi zaśpiewał?" I już mi nucił. W jednej koszulinie, ale
biedula, biegał po wsi i zbierał piosenki. Kochany, złoty marzyciel.
Mira Zimińska była aktorką, śpiewaczką, gwiazdą. W okresie
międzywojennym występowała w warszawskich teatrach i kabaretach: w Qui
Pro Quo, Wielkiej Rewii, Morskim Oku, Bandzie, Teatrze Kameralnym,
Cyruliku Warszawskim, Ali Babie. W 1934 r. prowadziła z Jaraczem
i Bendą Teatr Aktora i redagowała pismo satyryczne "Duby Smalone".
Zasłynęła jako wykonawczyni monologów, skeczów i piosenek - np. "
Taka mała", "Pokoik na Hożej". Wystąpiła w kilku filmach, zagrała
tytułowe role sceniczne w "Madame Sans-Gene" V. Sardou
(w Teatrze Aktora) i "Pannie Maliczewskiej" (w Teatrze Ateneum)
oraz Kamilę w "Żołnierzu królowej Madagaskaru", Marię w "Małym
Domku" T. Rittnera i innych.
Potrafiła stać się intelektualnym partnerem i kumplem Skamandrytów.
Powszechnie ceniono ją za inteligencję. W 1935 r. J. Boczkowski
(dyrektor Qui Pro Quo, reżyser, kompozytor i autor tekstów) interesująco
podsumował dorobek artystyczny Miry Zimińskiej w latach międzywojennych:
Zimińska nie jest tylko aktorką. Posiada zachłanność, którą
chciałaby objąć wszystkie dziedziny oddziaływania na życie. Pasjonuje
ją zarówno literatura, jak i polityka lub problematy ekonomiczne. Czyta
dużo i wszystko, robi z głowy swej małą encyklopedię, a mechanikę
mózgową posiada bardzo lotną. Mogłaby prowadzić salon literacki lub
polityczny, jak wielkie Egerie w dawnej Francji. Porusza się w życiu
w zawrotnym tempie, ani chwili nie może pozostać spokojna, robi wrażenie
maklera giełdowego podczas wielkiej haussy, a że posiada niesamowity
dowcip i ostry język, więc uosabia poniekąd wibrację współczesności.
Jednym słowem Zimińska to jest... Zimińska. Bo takie kobiety
istnieją tylko w jednym egzemplarzu...
(Old Goj [J. Boczkowski], Mira Zimińska, "Światowid" 1935).
Kiedy czytam wspomnienia p. Miry Zimińskiej- Sygietyńskiej,
odczuwam coraz większą pewność, że była to osoba posiadająca cechy
charakteru i talent niezbędne do zrealizowania przedsięwzięcia, jakie
wymarzył sobie jej mąż. Była ambitna, energiczna, przebojowa, sprytna,
inteligentna, pracowita, czuła "ducha sceny". Przez całe życie
była w niej wielka chęć, by być dobrą we wszystkim co robiła.
Przeciwności mobilizowały ją do działania. Zajęła się "Mazowszem",
ponieważ w czasie Powstania Warszawskiego obiecała mężowi, że jak
przeżyją, to mu "trochę pomoże". Antoni Słonimski pisał w "
Tygodniku Powszechnym" w 1975 r.: Mazowsze jest po prostu
bardzo Sygietyńsko- Zimińskie. Dzięki tej parze ludzi powstało
i dzięki Mirze po śmierci Sygietyńskiego rozwinęło wszystko, co on
pomyślał i przeszło jego najśmielsze marzenia.
Realizowanie swych marzeń zaczął Tadeusz Sygietyński - jak to bywa
- od rozmów nieoficjalnych. Tak to wspominał Kazimierz Korcelli,
literat i dramaturg:
(J.Jasieński, Wstęp do Mazowsza, cyt. za: Mira Zimińska- Sygietyńska, Druga miłość mego życia, Warszawa 1990.)
"Mazowsze" powołane zostało do życia dnia 8 XI 1948 r. Taką datę
ma dokument polecający Tadeuszowi Sygietyńskiemu zorganizowanie Ludowego
Mazowieckiego Zespołu Pieśni i Tańca i mianujący go kierownikiem
artystycznym. Nazwa nowa, bliższa obecnej - Państwowy Zespół Ludowy
Pieśni i Tańca "Mazowsze" - pojawiła się w dokumentach dopiero
w styczniu 1949 r.
Już od jesieni 1948 r. szukano pospiesznie miejsca odpowiedniego na
siedzibę dla Zespołu. W tym celu Sygietyńscy odwiedzili kilka obiektów:
pałac w Białymstoku, sanatorium w Karolinie, Jabłonnę, Falenty, Otwock,
Jadwisin i Radziejowice. Ostatecznie wybrano Karolin - położony
blisko Warszawy, kameralny, otoczony parkiem. Znała go dobrze ze swych
wcześniejszych tu pobytów Mira Zimińska- Sygietyńska.
Przez ostatnich pięćdziesiąt lat Karolin kojarzy się jednoznacznie
z "Mazowszem". Warto więc może w tym miejscu przypomnieć jego
wcześniejsze dzieje.
Karolin powstał z inicjatywy Towarzystwa Pomocy Lekarskiej i Opieki
nad Umysłowo i Nerwowo Chorymi, utworzonego w 1898 r. Towarzystwo
stawiało sobie za cel organizowanie fachowej opieki i leczenia
niezamożnych osób, nerwowo chorych. Działania te umożliwiała ofiarność
darczyńców. Po kilku latach istnienia, tj. w 1903 r. Towarzystwo
założyło własny szpital dla nerwowo i psychicznie chorych w Drewnicy pod
Warszawą, a już w 1909 r. przystąpiono do budowy pierwszego w kraju
sanatorium dla niezamożnych nerwowo chorych, w Karolinie.
Potrzebny pod budowę sanatorium spłacheć ziemi złożył
w darze Feliks Bobrowski. Po jego śmierci inicjatywę budowy
wspomagała wdowa - p. Karolina Bobrowska. Od jej to imienia miejsce
nazwano Karolinem. Ogólny fundusz zebrany przez Towarzystwo na
sanatorium składał się: z zasiłku stołecznego m. Warszawy w sumie
20 000 rb, z zapisu śp. Julii Wiemanowej w sumie 12 500 rb i z innych
ofiar ludzi dobrej woli. Sanatorium - przewidziane na 50 miejsc -
wzniesiono według projektu arch. Czesława Domaniewskiego; roboty
budowlane prowadziło Towarzystwo Akcyjne Daab i Martens. Obok gmachu
głównego wzniesiono zabudowania gospodarcze i dom dla lekarza (tzw.
biały domek).
Karolin, budynek dawnego sanatorium, obecnie siedziba Mazowsza.
Sanatorium w Karolinie uruchomiono w 1911 r. Jego kierownikiem został
dr Wacław Knoff. Wkrótce jednak wybuch I wojny światowej zachwiał
działalnością Towarzystwa: nie stać go było na prowadzenie dwóch
zakładów - w Drewnicy i w Karolinie. Podobno sanatorium opustoszało,
a w budynkach mieściły się kolejno: Rosyjski Czerwony Krzyż, a po
wejściu Niemców - szpital wojskowy. W okresie międzywojennym
Towarzystwo Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Umysłowo i Nerwowo Chorymi
wznowiło działalność i Karolin zaczął na nowo funkcjonować jako
sanatorium dla nerwowo chorych. Obie instytucje kierowane przez
Towarzystwo - Drewnica i Karolin - słynęły z humanitarnej opieki,
dobrego traktowania chorych i wyżywienia.
W okresie międzywojennym w Karolinie można było również wypoczywać -
jak wspomina Mira Zimińska, było tu wówczas sanatorium, jedno
z droższych.
Jesienią 1940 r., szukając możliwości odpoczynku za miastem dla siebie
oraz grupy zaprzyjaźnionych literatów i polityków, Mira Zimińska
odwiedziła Karolin. Doktorostwo Knoffowie z radością przyjęli
pensjonariuszy za małą opłatą, bez zysku. Byli tu wtedy: Adolf
Nowaczyński, Karol Irzykowski, Stefan Kiedrzyński, Bolesław Gorczyński,
poseł Zygmunt Żuławski, poseł Kazimierz Czapiński, Zygmunt Kisielewski,
Janusz Stępowski, Smolarski, Paweł Hulka- Laskowski, Tadeusz
Sygietyński i Mira Zimińska. Wyjazd planowany jako wypoczynek źle się
skończył: 7 września zjawiło się w Karolinie gestapo - gości
aresztowano, Mira Zimińska trafiła na Pawiak.
Mimo nie najlepszych wspomnień, gdy przyszło do wyboru siedziby dla
"Mazowsza", Sygietyńscy zdecydowali się na Karolin. Wprawdzie
w 1945 r., po sześcioletniej przerwie Towarzystwo Pomocy Lekarskiej
i Opieki nad Umysłowo i Nerwowo Chorymi wznowiło działalność, ale tylko
przez krótki czas prowadziło sanatorium w Karolinie. W 1947 r. na
skutek nacisków Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Towarzystwo
zostało rozwiązane. Dożywało swoich dni również sanatorium w Karolinie.
Chwilowo był to dom wypoczynkowy, ale wkrótce miał tu powstać szpital
państwowy, lub też - jak wieść niosła - sanatorium dla wysoko
postawionych osób. Mimo to w grudniu 1947 r. doktorowa Ludwika
Feist- Knoffowa - namówiona przez Mirę Zimińską- Sygietyńską
- zdecydowała się podpisać kontrakt z założycielami "Mazowsza"
i oddać dzieciom z Zespołu pierwsze piętro budynku.
Poszukiwaniem dzieci i młodzieży do "Mazowsza" zajmował się
Tadeusz Sygietyński: jeździł po wsiach, zachodził do szkół, pytał
nauczycieli, zaglądał do kościoła, przysłuchiwał się chórom. Pomagali
mu też inni, np. poznana w okresie okupacji Teresa Wiśniewska i jej mąż
- organista z Klembowa pod Radzyminem. Wkrótce do prywatnego
mieszkania Sygietyńskich przy ul. Salezego w Warszawie zaczęły
przyjeżdżać na przesłuchania muzyczne coraz to nowe dzieci. Na razie
Tadeusz Sygietyński tylko notował nazwiska najzdolniejszych. Wreszcie
jednak można było zacząć tworzyć Zespół w Karolinie. W trzeci
dzień Bożego Narodzenia roku Pańskiego tysiąc dziewięćset czterdziestego
ósmego furmankami i trochę kolejką przyjechało trzydzieścioro dzieci.
Organista Felicjan Wiśniewski wszystko to tak już zorganizował.
Powiedział, że są bardzo muzykalne. (...) No to już mieliśmy
początek Zespołu. Tak wspomina swój przyjazd do Karolina najmłodsza
"Mazowszanka" Krystyna Jasieńska:
Śpiewałam kolędy w kościele, organistą był pan Wiśniewski.
27 grudnia 1948 roku raniutko (jeszcze było ciemno) wyjechało z Klembowa
około 20 dzieciaków pod opieką p. Teresy Wiśniewskiej - żony organisty -
do Karolina.
W "Mazowszu" byliśmy około godziny dziesiątej. Miałam wtedy
jedenaście lat. W Karolinie czekano na nas ze śniadaniem, była ubrana
choinka. Wolne było I piętro (częściowo), a na dole mieszkali
pensjonariusze. Mieszkałam w pokoju nr 25. Wyposażenie pokoju: czarne
rozkładane łóżko, buraczkowy koc z podpinką, poduszka wypchana sianem,
1/2 kostki mydła "Schicht" i ręcznik - więcej nie było niczego.
(...) Na I piętrze w hallu stał fortepian. (...) Tego samego
dnia (tzn. 28 XII 1948 r.) wieczorem odbył się "egzamin".
"Egzamin" przebiegał w ten sposób, że cała grupa śpiewała piosenkę
wszystkim znaną:
Tam na mostku, na zielonym,
przy olszynie
Jaś wygrywał na fujarce
swej dziewczynie.
Profesor Sygietyński chodził podczas śpiewania wokół grupy
i przysłuchiwał się. Po wysłuchaniu piosenki powiedział do mnie
(a byłam najmłodsza, pozostałe dzieci były dużo starsze): "Ta niech
zostanie. Może z niej coś będzie".
Pierwsze miesiące istnienia "Mazowsza" w Karolinie były bardzo
trudne. Nadal niepewna była sytuacja lokalowa, wszystkiego brakowało.
Wkrótce wytworzył się ostry konflikt z doktorostwem Knoffami. Według
wspomnień Jana Kasprzyńskiego, członka Zespołu, wyglądało to tak:
Repertuar "Mazowsza" powstawał etapami. W pierwszym okresie, jak
wspomina Tadeusz Kruk, członek Zespołu: Bardzo często sam prof.
Sygietyński jeździł po wioskach, zapisywał melodie i piosenki. (...)
Po zanotowaniu i opracowaniu na chór takiej piosenki zapraszał
prof. Sygietyński do Karolina tych ludzi, od których ją usłyszał.
Bardzo często na próbach wywiązywały się ożywione dyskusje między
chłopami i Profesorem. Zapraszał ich do nas po to, żebyśmy i my
usłyszeli je w autentycznym brzmieniu". (...) Więszość piosenek
znajdujących się w naszym repertuarze została przyniesiona przez
obecnych jej członków lub pracowników .
Kilka dziewcząt przyszło do Karolina z bezcennym "posagiem".
Lidka Włodarska znała "Kukułeczkę" z okolic Płońska, Basia Milewska
- zasłyszaną w okolicach Niedzborza kurpiowską piosenkę "
Kawaliry", inne "Mazowszanki" wzbogaciły repertuar o piosenki:
"Trudno, uha- ha" (z okolic Ostrołęki - Gąsewa - Szelbowa),
"Bandoska" (od Klembowa Długosiodła), "Pod borem" (od
Pułtuska), "Za stodołą" (z okolic Łomży). "Furmana" znalazła
Mira Zimińska w jakimś starym XIX-wiecznym zbiorze, a "A czemuś nie
przyszedł" - pamiętała jeszcze z rodzinnego Płocka, gdy śpiewał ją
zespół Namysłowskiego. Wszystkie te piosenki opracował muzycznie
Tadeusz Sygietyński, a tekstowo Mira Zimińska- Sygietyńska. Tak
powstawały piosenki. Tańcem i rytmiką zajęła się p. Jadwiga
Hryniewiecka, tancerka, był też choreograf - Eugeniusz Papliński.
Regułą było uważne przypatrywanie się krokom i tanecznym zachowaniom
autentycznych tancerzy ludowych.
Wielką wagę przywiązywali twórcy Zespołu do strojów. Nieoceniona
w tej sprawie okazała się znajomość Miry Zimińskiej- Sygietyńskiej
z Wandą Modzelewską - ziemianką, "chłopomanką", znawczynią
strojów ludowych. Jej wiedza połączona z wyczuciem sceny, jakie miała pani Mira,
dały wspaniałe rezultaty. Pierwszym etapem było przełamanie
nieufności wiejskich kobiet, by zechciały wydobyć ze schowków różne
dawne kiecki. Chodziło o wybranie rzeczy najlepszych,
najoryginalniejszych, najbardziej kolorowych. Organizowano wyprawy
w teren, których plonem były zapisy nutowe usłyszanych melodii, a także
części strojów ludowych. Z czasem zaprzyjaźnieni gospodarze sami
odwiedzali Karolin. Zacytuję tu fragment rozmowy Miry Zimińskiej-
Sygietyńskiej z chłopką z Opoczna:
Obłożyła się samodziałami i zadawała
nie kończące się pytania: Kochana, ja nie widzę fioletu. I różu
za mało. Czy nie uważa pani, że te spodnie będą się gryźć. Zobaczymy
przy reflektorach. Zawołajcie krawca. Trzeba go uprzedzić, że
opoczyńskie spodnie... poprzek..." - "Czy nie za wąskie paski?"
- "To nie szkodzi, moja złota, teatr ma swoje prawa".
Gosposia z Opoczna upatrzyła lukę w rozmowie, tłumacząc się: "
Biskupiego koloru nie dostalim. Jak były Żydy w Opocznie, to farbowały
pięknie: i trawiasty, i pod jarzębinę, i weselne kolory aż przemawiały.
A co do pasków, tom se w pamięci poszukała i same wąskie były. A żem
sama moc tego utkała, to widzi mi się w sam raz opoczyńskie. Chyba, że
pod łowickie, w sąsiedniej wiosce naśladowali, ale u nas trzymaliśmy
się swego".
Wzory kostiumów były często zdekompletowane: pojedyncze części,
niekiedy tylko ich fragmenty. Według tych wzorów utkano w okolicach
Opoczna i na Kurpiach materiały, ale trzeba było poszyć kiecki, serdaki,
fartuchy itp. Mira Zimińska zorganizowała pracownię krawiecko-
kostiumową. Na jej czele stanął Teodor T. Butyniec - nie tylko
krawiec, ale jak się później okazało również rzeźbiarz, pisarz i poeta.
Władze rządowe i partyjne oczekiwały szybkiej premiery "
Mazowsza". Naciski formalne i nieformalne wprowadzały atmosferę
nerwowości, pośpiechu, tremę. Do Karolina zaczęły zjezdżać
niekompetentne komisje ingerując w repertuar Zespołu. Premiera odbyła
się 6 listopada 1950 r. w Teatrze Polskim. "Mazowsze" uświetniło
swym występem 33 rocznicę rewolucji październikowej. Czasy były takie,
że - zgodnie z decyzją min. Sokorskiego - Zespół odśpiewał najpierw
"Pochód przyjaźni" (do słów E. Fiszera), "Zetempowską hutę"
(do słów T. Urgacza) i "Oj, kak stało zieleno" (o Stalinie, do słów
W. Byczki i F. Wołginy).
Przygotowani byli dobrze i wokalnie, i ruchowo - wspomina Mira
Zimińska.
Już przed premierą, ale jeszcze mocniej wkrótce po niej, Sygietyńscy
zaczęli odczuwać nieżyczliwość władz.
Od początku 1950 r. "Mazowsze" było przedsiębiorstwem
państwowym, którego przedmiotem działalności jest planowe
krzewienie kultury taneczno- muzycznej przez tworzenie spośród
młodzieży robotniczej i chłopskiej zawodowych zespołów pieśni i tańca
oraz organizowanie ich występów. "Mazowsze" nie
podlegało już Korcellemu i jego Biuru Koordynacji Ruchu Amatorskiego ani
Departamentowi Przedsiębiorstw Artystycznych MKiS, lecz Generalnej
Dyrekcji Teatrów, Oper i Filharmonii (TOiF) z dyr. Pańskim na czele.
Sygietyński był już tylko kierownikiem artystycznym, a nie
dyrektorem Zespołu. Do Karolina zaczęły przychodzić pisma, wezwania,
monity o różne sprawozdania, informacje z działalności
wychowawczo- ideologicznej, wykazy, w tym wykazy pracowników
należących do PZPR i stronnictw politycznych . Wszyscy
członkowie Zespołu należeli wówczas do ZMP. Młodzież była objęta "
opieką ideologiczną" - wykłady, pogadanki, zebrania, akademie.
Pojawiła się cała plejada nasłanych dyrektorów, kierowników działów,
sekretarzy itp.
Ale najgorsze było jeszcze przed nami. Jak już wspomniałam,
młodzież przyjmowaliśmy do Zespołu po wielu przesłuchaniach, po
dokładnym sprawdzeniu uzdolnień słuchowych, głosowych i ruchowych. Ale
niekiedy dopiero później okazywało się, że ten i ów na przesłuchaniach
był dobry, potem przy rzeczach trudniejszych albo nie dawał rady, albo
fałszował, albo miał dwie lewe nogi. Nie pomagały dodatkowe lekcje
i koleżeńska pomoc. Po prostu, Bozia poskąpiła talentu. Co robił wtedy
taki nieudacznik, kiedy czuł, że nie da sobie rady?... Wstępował do
partii! Myślał, że legitymacja partyjna zmieni ocenę jego kwalifikacji.
Ale Tadeusz był bezkompromisowy. A potem wysłuchiwał: "Pan
partyjnego wyrzuca!" - "Ja nie wyrzucam, wnioskuję o zwolnienie,
bo on nie jest muzykalny". - "Pan tego nie uzgodnił z nami".
- "Proszę, powołajcie komisję, niech sprawdzi". Komisji nie
powołali, a zarzut pozostał.
Kolejny dyrektor "poprosił" Sygietyńskich o opuszczenie
mieszkania w "białym domku", z pracy usunięto Teodora Butyńca (bo
złapał jednego z funkcyjnych na kradzieży materiału), usuwano też innych
sprawdzonych fachowców. Tadeusz Sygietyński mógł pracować jedynie na
korytarzu, p. Mira - w pracowni krawieckiej! Taka atmosfera nie
sprzyjała pracy.
Tadeusz Sygietyński bardzo wnikliwie rozważał swą dotychczasową
działalność w "Mazowszu". Zastanawiał się jak powinien Zespół
wyglądać, czym ma być? W archiwum "Mazowsza" w Karolinie znajduje
się rękopis Sygietyńskiego z 1951 r. z jego uwagami i wątpliwościami
dotyczącymi metody, która - jak zauważał - dotychczas była nieunikniona,
sposobów dokonywania rekrutacji, eliminacji, wyławiania talentów.
Sygietyński widział potrzebę znalezienia dla Zespołu fachowego dyrektora
a także kapelmistrza - korepetytora Zespołu. Pragnął uniknąć tego, co
odczuwał jako popełniony wcześniej błąd - zbyt wczesnego prezentowania
umiejętności młodzieży.
Pod koniec zimy 1952 r. p. Mira zaraziła się tyfusem od przyjętej do
"Mazowsza" dziewczyny. W czasie jej pobytu w szpitalu, w Karolinie
obradowała Komisja Repertuarowo- Programowa powołana przez
ówczesnego dyrektora przedsiębiorstwa, za zgodą ministra kultury
i sztuki. Zadaniem komisji była ocena profilu repertuarowego
i poszczególnych utworów, jak i ich wykonania pod względem ideologicznym
i artystycznym. Sygietyńskiego nie zaproszono.
W pewnym momencie Tadeusz Sygietyński miał dość tej szarpaniny -
4 III 1953 r. złożył w sekretariacie min. Sokorskiego pismo z prośbą
o zwolnienie z obowiązków kierownika artystycznego "
Mazowsza". Dymisję przyjęto.
Po odejściu Sygietyńskich z "Mazowsza" repertuar bardzo się
zmienił, zapewne pod naciskiem dyrekcji Zespołu, która miała ambicje
polityczne i życzyła sobie, by w repertuarze zaczęły przeważać utwory
o innym charakterze niż dotychczas.
W zgłoszonym do akceptacji Ministerstwa "programie
bułgarskim" podano m.in. następujące pozycje: hymny bułgarski
i polski, "Pieśń o Bierucie", "Pieśń o Czerwenkowie"
Karestojanowa, "Pieśń o partii", "Półksiężyc wschodzi"
(chińska), "Pieśń o dalekim przyjacielu" Dunajewskiego, pieśń
ludowa o Mao- Tse- Tungu, dwa tańce chińskie (w tym tybetański
z szarfami), "Bogaty urodzaj" Popowa.
W Zespole nastąpiło rozprzężenie, brakowało dobrej organizacji,
odpowiedzialnego kierownictwa, dyscyplina pracy była daleka od ideału,
chór śpiewał coraz gorzej. Zauważyli to w końcu członkowie komisji
ministerialnych, nawet Bierut, który po koncercie dla delegatów na II
Zjazd PZPR miał rzekomo powiedzieć: Coście z tym "Mazowszem"
zrobili?.
W marcu 1954 r. zaproponowano Sygietyńskiemu powrót do "
Mazowsza". Nastąpiło to faktycznie 9 maja 1954 r. Tadeusz Sygietyński
otrzymał nominację na kierownika artystycznego, a Mira Zimińska-
Sygietyńska - na reżysera; odpowiadała też za skomponowanie kostiumów
do drugiego programu Zespołu.
W krótkim czasie trzeba było naprawić wiele ponad rocznych zaniedbań.
Przesłuchano wszystkich śpiewaków i okazało się, że ze 131 osób do
występów nadaje się 70, a do składu reprezentacyjnego zaledwie 60-
62 osoby. Orkiestra była zła, kostiumy poniszczone, budynek w remoncie.
Mira Zimińska zanotowała: Aż trudno uwierzyć, że w tak krótkim
czasie można było tyle zepsuć. Plan odrodzenia "Mazowsza"
przewidywał odnowienie składu, odbudowanie kondycji wokalno-
ruchowej, przygotowanie nowego programu (piosenki, tańce, kostiumy).
Jesienią Zespół miał wyjechać na tournée do Francji.
W archiwum Centralnego Zarządu Teatrów, Oper i Filharmonii
zachował się ciekawy dokument - "relikt" tamtej epoki pt. "
Plan pracy polityczno- wyjaśniającej, poprzedzającej wyjazd "
Mazowsza" do Francji". Plan ten przewidywał zorganizowanie dla
młodzieży wielogodzinnego cyklu wykładów (z dyskusją) m.in. na
następujące tematy: "Francja jako mocarstwo imperialistyczne",,
"Walka francuskiej klasy robotniczej o pokój, o prawo do życia",
"O postawie członka Zespołu za granicą". "Przedwyjazdowa praca
polityczna - pisał autor planu - ma na celu uzmysłowienie wszystkim
członkom Zespołu, jak wielka odpowiedzialność ciąży na zespole
reprezentującym polską kulturę ludową w kraju kapitalistycznym".
Na szczęście plan ten nie został zaakceptowany (figuruje na nim
adnotacja: a.a. - pracy polityczno- wychowawczej nie można
liczyć na godziny). Świadomość ciążącej na nas - młodzieży,
pedagogach, kierownictwie - odpowiedzialności i bez tej "akcji
polityczno - wyjaśniającej" była tak duża, że aż paraliżująca.
Nieoczekiwanie we wrześniu 1954 r. - w czasie najintensywniejszych
przygotowań do wyjazdu - Tadeusz Sygietyński ciężko zachorował na
ostre zapalenie płuc. Wszystkie obowiązki spadły na p. Mirę. Zespół
przygotował opracowane przez Sygietyńskiego: "Kądziołeczkę", "
Żołnierza i pannę", "Dwie Marysie", ewolucje taneczne do piosenek
"Ogarek", "To i hola", finałowego mazura. Mira Zimińska
napisała słowa do łowickiego walczyka: Łowiczanka jestem, dana
moja dana, mogę śpiewać, tańczyć do samego rana.
W pośpiechu zlecono COPiA wykonanie kostiumów łowickich, szykowano też
kostiumy opoczyńskie, kurpiowskie, podlaskie, a także halki, obuwie
sceniczne, nowy ekwipunek osobisty (ubiory podróżne i stroje
koncertowe). Trzeba było pamiętać o ekwipunku techniczno-
scenicznym (praktykable, skrzynie do kostiumów, futerały do
instrumentów, walizki) i oczywiście o materiałach reklamowych (afisze,
programy itp.).
"Mazowsze" pojechało do Francji, "za żelazną kurtynę". Już
na miejscu okazało się, że wraz z prawdziwymi "
Mazowszanami" pojechali przebierańcy- pilnowacze ze służb bezpieczeństwa,
ubrani tak samo jak członkowie Zespołu! "Mazowsze" zostało zakwaterowane
30 km od Paryża - też dla "bezpieczeństwa" i ograniczenia
możliwości oglądania stolicy Francji.
Występy "Mazowsza" wywołały wiele emocji w środowisku polskiej
emigracji. Uważała ona - nie bez racji - że reżim komunistyczny
posługuje się Zespołem dla celów propagandowych. Ponadto prezentowanie
folkloru w Paryżu, tak elitarnym i snobistycznym, było również trudnym
eksperymentem. Wszystkie stresy nie wpłynęły na ostateczny efekt -
wspaniały sukces. Podziwiano artystów, odróżniając ich od politruków.
To był ostatni wspólny wyjazd "Mazowsza" i obojga twórców
Zespołu. Tadeusz Sygietyński zachorował. Po raz ostatni dyrygował "
Mazowszem" 4 XII na koncercie dla górników. Zmarł w kilka miesięcy
później - w maju 1955 r. Obowiązki i odpowiedzialność za Zespół
przejęła Mira Zimińska- Sygietyńska. Ona też została kierownikiem
artystycznym (1955- 1957), a od 1957 do 1997 r. pełniła funkcję
dyrektora Zespołu.
W listopadzie 1956 r. odbyła się druga premiera - "Mazowsze"
wystąpiło z nowym programem. Recenzje były życzliwe. Oceniono, że
Zespół jest dojrzały, świadomy swojej siły i talentu, pewny swej
renomy, ale tak podobny do starego "Mazowsza" jak człowiek dorosły
podobny jest do swojej dziecinnej fotografii. I to przede wszystkim
budzi najpierw zdumienie, potem żal. Żal za młodością Zespołu, za jego
sceniczną naiwnością, za świeżością (...) Teraz "Mazowsze"
zdało egzamin dojrzałości, przekształciło się z genialnego dzieciaka
w dorosłego artystę .
Podobały się tańce: Tutaj nastąpiła chyba nawet znaczna poprawa.
Ten taniec jest przede wszystkim inny. W układach (Kamińska, Kiliński
i Kaniorowa) nastąpiło znacznie większe odstępstwo od ludowego
naturalizmu na rzecz korzystnie wypadającej stylizacji. Nic jednak przy
tym nie zgubiono z wiejskiej werwy i temperamentu (...) Ognisty
krakowiak czy najpiękniejszy kujawiak, jakiego widzieliśmy kiedykolwiek
na estradzie, tańce żywieckie utrzymane w rytmie "chodzonego",
obertas i końcowy polonez, zamykający pieśnią "Gryka" cały program
- to silne wrażenia, które zostaną na długo.
Mniej podobały się piosenki. Podkreślano, że odczuwa się brak
obecności Tadeusza Sygietyńskiego z jego wielkim talentem
i umiejętnością opracowania muzyki ludowej. Jednocześnie jednak
chwalono wykonanie i dostrzegano różnicę z dawnym "Mazowszem":
Chór stracił swoją ostrość brzmienia, ludową chropowatość,
nieodzowną w interpretacji mazowszańskich piosenek, stał się mniej
masowy, mniej głośny, bardziej kameralny, choć chyba lepiej zestrojony.
Stał się delikatny i liryczny.
Recenzenci zauważyli interesujące rozszerzenie repertuaru - obok
muzyki i tańców Mazowsza i Kurpi pokazano folklor Wielkopolski, Krakowa,
Kujaw i Żywca. Powszechnie zachwycano się kostiumami.
Dyskusje o repertuarze "Mazowsza" zawsze wzbudzały emocje.
Dziwnie łatwo przychodziło niektórym upowszechniać swe opinie o rzekomej
nieautentyczności Zespołu. Julian Przyboś - już po śmierci Tadeusza
Sygietyńskiego - w 1956 r. pisał: Swego czasu, w okresie
oficjalnego, a więc bezkrytycznego entuzjazmu dla chóru "Mazowsza",
usiłowałem zwrócić uwagę na charakter pseudoludowy, falsyfikatorski
niektórych tekstów i melodii śpiewanych przez ten Zespół. Nie miałem
możliwości ogłoszenia swoich uwag. Twierdzę, że zwłaszcza kompozycje
"na tematy ludowe" twórcy Zespołu Sygietyńskiego niewiele mają
wspólnego z autentyczną ludowością i brzmią jak ckliwe kawałki
z dziewiętnastowiecznego tingel- tanglu.
Mira Zimińska- Sygietyńska w swoich wspomnieniach ostro
zaprotestowała przeciw takiej opinii. Ponieważ również w następnych
latach niektórzy recenzenci wysuwali zastrzeżenia do repertuaru "
Mazowsza" i jego realizacji utrzymując, że zespół z autentycznym
folklorem ma już mało wspólnego, Mira Zimińska zwróciła się o opinię do
najlepszego znawcy zagadnienia - prof. Juliana Krzyżanowskiego. Oto
jego odpowiedź - list z 10 lipca 1966 r.:
Wielce Szanowna i Droga Pani
Zapytany o zdanie w sprawie repertuaru "Mazowsza" i realizacji
tego repertuaru, mam zaszczyt odpowiedzieć, co następuje:
Od lat chyba piętnastu śledzę stale działalność "Mazowsza" i to
oczyma nie tylko własnymi, ale również cudzoziemców, których
niejednokrotnie obserwowałem podczas widowisk zespołu, przez Panią
kierowanego. Widziałem ich entuzjazm i rozumiałem sukcesy "
Mazowsza" zagraniczne, wywołane przez wysoki poziom artystyczny jego
występów. Poziom ten uważam za osiągnięcie i Tadeusza Sygietyńskiego,
i Pani, i cenię go osobiście jako realizację pomysłów, które i mnie
przed laty przeszło trzydziestu chodziły po głowie, a które dopiero
teraz za sprawą i Pani, i - w innej dziedzinie - T. Ochlewskiego,
przeszły z krainy pragnień w świat spełnień artystycznych.
Osiągnięcia te - moim zdaniem - idą w dwu kierunkach, formalnym
i treściowym, których wzajemny stosunek może wywołać sporo
nieporozumień.
Formalnie "Mazowsze" pierwiastki folklorystyczne, zwłaszcza
pieśni i taniec, przenosi z dziedziny kultury ludowej w świat kultury
ogólnej, estradowo- teatralnej. Pociąga to za sobą nieuniknione
konsekwencje, pewne zmiany o charakterze raczej ilościowym niż
jakościowym. Autentyczne widowisko ludowe, łączące śpiew i taniec,
odbywało się, a i teraz często odbywa w izbie domu lub w karczmie, gdzie
na przestrzeni 10 x 10 m może poruszać się w najlepszym razie 50 osób,
widzów i wykonawców, tańczących przy kapeli czteroosobowej. To samo
widowisko przeniesione na scenę dwukrotnie większą i przeznaczone dla
znacznej ilości widzów automatycznie wymaga zespołu większego
i kilkunastoosobowej orkiestry, odpowiednich dekoracji, innego
oświetlenia itd., itd. Artyzm prymitywny z konieczności musi tu
przekształcić się w artyzm odmienny, oparty na tradycjach i wymaganiach
kultury widowiskowej, i na to nie ma rady.
Zmiany te z kolei odbijają się konsekwentnie na treści widowiska,
pociągając za sobą odpowiednie przekształcenia czy choćby modyfikacje
pierwiastków autentycznie ludowych.
Przede wszystkim więc nie wszystkie motywy autentyczne można
wprowadzać na estradę czy scenę, to bowiem, co na małej powierzchni
wychodzi wyraziście, ukazane na powierzchni wielokrotnie większej
i w wykonaniu liczniejszego Zespołu, może zatracić swą wymowę
artystyczną. Konieczna jest tu zatem odpowiednia selekcja, nakazana
przez odmienne warunki ekspozycji i odbioru. Do tego dochodzi czynnik
jeden jeszcze. Twórczość ludowa, zarówno w dziedzinie poezji (pieśni),
jak prozy (bajka, podanie), pozornie "tradycyjna", który to wyraz
często rozumiemy jako określenie sztywnej i niezmiennej trwałości,
dopuszcza dużo swobody, powiedzmy, improwizacyjnej. Występuje ona
jasno, gdy się bada teksty ludowe, ogłaszane drukiem, czy nagrywane
obecnie; wykazują one stale swoistą grę składników niezmienych
i zmiennych, stanowiącą istotę życia literatury ludowej.
Względy te, brane w rachubę przez reżysera widowisk folklorystycznych,
dają mu dużą swobodę w traktowaniu tekstów ludowych, pozwalają
mianowicie na traktowanie ich w taki sam sposób, jak to robią śpiewacy
i gawędziarze ludowi. Tak, ale postępowanie tego rodzaju ma swe
granice, wyznaczane po pierwsze przez bardzo precyzyjną znajomość samego
materiału i po wtóre, przez takt artystyczny, oparty i na wiedzy, i na
odpowiednio wyrobionej intuicji.
Jak ze stanowiska tego przedstawia się program artystyczny i jego
realizacja w wypadku "Mazowsza"?
W moim przekonaniu, odpowiedź jest tu zdecydowanie pozytywna. Praca
i Tadeusza Sygietyńskiego, i Szanownej Pani wyrasta z wnikliwej
znajomości źródeł, reprezentowanych przez niezwykle bogatą bibliotekę
"Mazowsza", zawierającą wydawnictwa folklorystyczne, których nieraz
nigdzie indziej w Warszawie się nie znajdzie. Znajomości tej zaś
towarzyszy samodzielny i twórczy stosunek do wprowadzanych na estradę
pierwiastków ludowych, modyfikowanych i przekształcanych tam, gdzie jest
to konieczne, w sposób bardzo ostrożny i taktowny, zgodnie z wymaganiami
sceny i odbiorcy, nadto w obrębie środków wyrazu poetyki ludowej.
Dzięki temu praca Pani ma charakter działalności twórczej w skali
daleko szerszej i wyższej, aniżeli np. działalność "informatorów"
(śpiewaków i gawędziarzy), których w innych krajach demokracji ludowej
traktuje się na równi z pisarzami literackimi.
Wreszcie na pytanie, dotyczące łączenia elementów paru pieśni, trzeba
odpowiedzieć, że zgodnie z tym, co mówiłem wyżej, obserwacja materiałów
folklorystycznych wskazuje, iż elastyczność pieśni stanowi jedną z jej
cech, a kontaminacje pieśniowe są w folklorze zjawiskiem codziennym.
Wskutek tego kontaminacje dokonywane w pracy nad przygotowaniem
repertuaru "Mazowsza" nie wykraczają poza teren poetyki ludowej,
zaś łącząc jej znajomość z wymogami sceny mają wartość samodzielnego
wysiłku twórczego.
Łączę życzenia dalszych sukcesów i wyrazy szacunku
Julian Krzyżanowski
Po pięćdziesięciu latach istnienia "Mazowsze" jest inne niż na
początku. Musiało się zmienić - jak każdy żywy organizm. W tym
czasie Zespół dał ponad 5000 koncertów (z czego więcej niż połowę za
granicą) i miał ponad 15 milionów widzów.
Obecny Zespół liczy około 80 osób (30 w chórze, 30 w balecie, 20
w orkiestrze), a wraz z dyrygentami, choreografami, pedagogami,
personelem technicznym, garderobami i administracją - około 120 osób.
Po śmierci obojga twórców "Mazowszem" kierowała Brygida Linartas,
a po niej dyrektorem został Włodzimierz Jakubas. Większość artystów
i personelu mieszka poza Karolinem. Tu, w bursie, mieszkają jedynie
młodsi członkowie Zespołu, jeszcze bez rodzin, i ci którzy dopiero
zostali przyjęci na okres próbny.
"Mazowsze" zajmuje teraz cały dawny zespół sanatoryjny. Budynki
są zadbane, świeżo po remoncie. Stoją na ogrodzonej posesji, wśród
sosen. Od strony północnej (frontowej) znajduje się klomb a na nim -
obrośnięty zielenią - pamiątkowy kamień poświęcony założycielowi
Zespołu. Budynek dawnego sanatorium, "biały domek" i dawna stajnia
zostały w 1993 r. wpisane do rejestru zabytków pod nr. 1547.
Nie należą już do "Mazowsza": pałacyk po Toeplitzach (jest
własnością Urzędu Gminy Brwinów i mieści się tu Wiejski Ośrodek Zdrowia,
Urząd Pocztowy i mieszkania lokatorskie) ani też wspomniany wcześniej
"Zosin".
Porównując "Mazowsze" sprzed 50 lat i obecne łatwo zauważyć
bardzo wiele różnic. Kiedyś do Zespołu trafiały dzieci i młodzież,
pełni zapału i utalentowani, ale bez żadnego wykształcenia
i przygotowania, dziś do "Mazowsza" przychodzą osoby dorosłe (od 18
do 24 roku życia), z wykształceniem średnim, po maturze, często
absolwenci szkół muzycznych i baletowych, czasem utalentowani amatorzy
występujący wcześniej w zespołach regionalnych.
Kiedyś Zespół prezentował jedynie folklor Mazowsza i Centralnej
Polski, teraz w repertuarze są tańce i pieśni z 38 regionów, wśród nich
utwory z ziem odległych od Mazowsza - góralskie, śląskie, rzeszowskie,
kaszubskie, warmińskie itd.
Kiedyś w "Mazowszu" śpiewano i tańczono jedynie utwory
folklorystyczne, a okazjonalnie w czasie koncertów - pieśni w języku
odwiedzanego kraju. Obecnie w repertuarze są również tańce w strojach
historycznych: mazur, polonez (tańczony do muzyki Kurpińskiego
i Ogińskiego) i inscenizowane scenki ludowe - zapusty, zaloty.
Zachowano tradycję prezentowania utworu w języku gospodarzy.
Mimo wielu zmian "Mazowsze" nie zatraciło swego indywidualnego
brzmienia, nadal jest bezbłędnie rozpoznawalne: śpiew jest klarowny
i prosty, niemal bez stylizacji, a głosy - niewielkie lecz naturalne
- mają jasne i pastelowe brzmienie. Przeważa nuta sentymentalna
o charakterystycznej melodyce. Prostota muzyki była preferowana przez
Tadeusza Sygietyńskiego, który opracował wielką liczbę utworów dla "
Mazowsza". Zespół śpiewa je do dziś. Tę stylizację przy opracowaniu
nowych utworów muzycznych kontynuują uczniowie profesora, m.in. Jan
Grabia i Mieczysław Piwkowski.
"Mazowsze" zawsze miało szczęście do choreografów. Wypada
wymienić: Elwirę Kamińską, Eugeniusza Paplińskiego, Zbigniewa
Kilińskiego, świetnego Witolda Zapałę pracującego w Zespole 39 lat
(stworzył on swój styl - tańce pełne dramaturgii i ekspresji) oraz
obecnego choreografa i kierownika baletu Michała Jarczyka.
Prof. Krzyżanowski, w przytoczonym wcześniej liście do Miry
Zimińskiej- Sygietyńskiej, podsumowując dyskusję dotyczącą problemów
pojawiających się przy wprowadzaniu autentycznych motywów ludowych na
estradę ukazał zależność warunków ekspresji i odbioru, a także
sprecyzował pojęcie ludowości podkreślając nie jej niezmienność,
a przeciwnie - swobodę i dynamizm. Dziś też można obserwować te
procesy: w niektórych regionach kultura ludowa zanika, w innych
intensywnie się rozwija, jest coraz bogatsza - np. na Podhalu,
w Łowickiem. Trudno jednoznacznie powiedzieć, które stroje z tych
regionów - stare sprzed lat czy obecne - są autentyczne, prawdziwie
ludowe.
Przy dużej dbałości o wierność wzorom ludowym, w "Mazowszu"
doszło do pewnej - chyba nieuniknionej - stylizacji. Przypomnę np.
jak to było ze strojami: wybierając wzory do kostiumów scenicznych
szukano strojów ludowych najbardziej kolorowych, dobrze prezentujących
się w świetle reflektorów. Te najpiękniejsze, odtworzone czasem niemal
z niebytu (np. strój wilanowski), zapełniają ekspozycję kostiumologiczną
w Karolinie. Według tych wzorów są tkane, szyte i ozdabiane stroje dla
"Mazowszan". Czyni się to z wielkim pietyzmem, z dbałością
o szczegóły, np. przy haftach na tiulu w stroju żywieckim zleca się tę
pracę dwóm Ślązaczkom, które są już ostatnimi twórczyniami znającymi tę
technikę haftu. Czasem nie udaje się znaleźć wykonawców umiejących
powielić stare wzory - np. precyzyjne hafty ze stroju z okolic
Biłgoraja. W większości jednak przypadków najpiękniejsze stroje
poszczególnych regionów są odtwarzane wiernie. Kilkadziesiąt urodziwych
dziewcząt i chłopców ubranych w takie najpiękniejsze kostiumy musi robić
na widzach wrażenie przepychu niespotykanego na polskiej wsi.
Robocze szkice Anny Kołakowskiej z 1954 roku - strój nowosądecki i kościerski.
Są natomiast pewne - bardziej lub mniej zamierzone - innowacje
dotyczące mazowszańskich strojów, uwarunkowane wygodą lub chęcią
podkreślenia urody tancerek. Na przykład w stroju łowickim - by
wyeksponować szczupłość talii - zmieniono tradycyjny układ sutych fałd
grubego wełniaka; przedłużono w kostiumie stanik i inaczej upięto fałdy
kiecek.
Stroje, w których występują artyści na scenie muszą być również łatwe
do zmiany. Zwykle na przebranie się za kulisami przewidziane są 2-
3 min. Dlatego też chustki na głowy są od razu związane, a właściwe ich
ułożenie zapewniają wszyte dyskretnie gumki i druty. Kwiaty przy
włosach "Mazowszanek" są sztuczne i często barwniejsze od
prawdziwych, warkocze - najczęściej przypinane. Przejazd na występy
to konieczność przewozu wielu ton kostiumów. Wystarczy uświadomić
sobie, że jeden kostium łowicki waży około 15 kg, że w garderobach "
Mazowsza" jest 1217 strojów ludowych składających się z 14 000
elementów.
Zespół Pieśni i Tańca "Mazowsze" im. Tadeusza Sygietyńskiego
jest sprawnie działającym organizmem. Możemy żałować, że nastąpiło
pewne oddalenie od pierwotnej prostoty folkloru, ale takie są prawa
nowoczesnej prezentacji scenicznej. Nie zapominajmy jednak, że nie
tylko "Mazowsze" czerpie z folkloru, ale też folklor i regionalne
patriotyzmy umacniają się na skutek podziwiania występów Zespołu.
W owym upowszechnianiu świadomości, że pojęcie "ludowe" nie powinno
być pojmowane jako prymitywne czy pospolite, ale - przeciwnie - że
jest wartościowe, ciekawe, barwne - upatruję może najważniejszego
waloru takich zespołów pieśni i tańca jak "Mazowsze".