"Możemy stwierdzić z dużą dozą przekonania, że nasz czas jest
czasem upadku; standardy kultury są niższe niż pięćdziesiąt lat temu,
czego przejawy widać w każdej dziedzinie ludzkiej aktywności".
T.S.Eliot (i wielu innych)
Któż nie narzeka na dzisiejsze czasy... Chór krytyków współczesności
jest tak liczny i zróżnicowany, że - jako całość - nie brzmi czysto,
przechodząc niekiedy w przykrą kakofonię. Można w nim jednak usłyszeć
głosy lepiej ustawione i wybitniejsze od innych. Istnienie tego chóru
należy do zjawiska, które historycy określają mianem "długiego
trwania". Czas się go nie ima. Ale pieśni, które wykonuje, dyktuje
zmienne audytorium.
Od połowy XIX wieku słychać coraz wyraźniej o masowym społeczeństwie,
kulturze masowej i środkach masowego przekazu. Zresztą już w końcu
XVIII wieku spotykamy krytykę kultury masowej, której - bardzo
niechętnie wówczas witanym - przejawem była
gazeta. Lęk przed wyłaniającą się z niebytu "masą", ale też
fascynację jej siłą, znajdujemy u wielu filozofów społecznych, pisarzy,
reformatorów zeszłego wieku.
Psychologia tłumu Le Bona odkryła niepokojącą duszę
zbiorowości - odmienną od dusz poszczególnych. Postać "
niewidzialnego człowieka" Wellsa w zatłoczonym Londynie zobrazowała
pierwsze doświadczenia alienacji anonimowej jednostki. Tönnies
rozróżnił Gemeinschaft i Gesellschaft jako typy idealne
przedprzemysłowej i zindustrializowanej więzi społecznej.
Rozpowszechniona później obawa przed "żółtym niebezpieczeństwem"
wyrażała ideę masy groźnej i obcej. Pastylki Murti- Binga (w
Nienasyceniu Witkacego) to jeden z literackich symboli manipulowania
masowym społeczeństwem.
Futurystów cieszyła "masa, miasto, maszyna". Liberalni
ekonomiści byli radzi z tego, że masy wchodzą na rynek jako producenci
i konsumenci. Ale co do wolnego rynku idei zawsze było mnóstwo
wątpliwości i stąd wielu poczuwało się do obowiązku wyręczenia mas w tej
kwestii. Zmartwieniem myślicieli politycznych było albo to, że zbyt
mała agora nie zdoła pomieścić wszystkich chętnych (co grozi "buntem
mas"), albo to, że chętnych nie będzie wcale.
Zastanawia mnie aktualność stuletnich przestróg i diagnoz. Dziś
jeszcze wyraźniejszym korelatem masowego społeczeństwa są standardowe
produkty występujące w wielkiej liczbie egzemplarzy. Dlatego kultura
i komunikacja społeczna podlegają presji oglądalności i nakładu - bo
zależą od rynku reklam, które są po to, aby owe standardowe produkty
występujące w wielkiej liczbie egzemplarzy znalazły nabywców.
Krytyka masowego społeczeństwa i kultury zwykle łączyła się z różnymi
wersjami elitaryzmu i z odrzuceniem techniki jako źródła zła. Czy i to
jest aktualne? Wyrzucić telewizor przez okno i ogłosić tym swoją
przynależność do elity? Niekoniecznie.
Ja też nie lubię "MacŚwiata". Lepiej
samemu przyrządzić kanapkę i skomponować własny sos, nie ograniczając
się do wyboru jednego z trzech. Wielu - coraz więcej - jest
takich, którzy wolą raczej sami zrobić stół, niż kupić seryjny (nie
powiem gdzie). Którzy wolą pójść na przedstawienie grane przez
amatorski zespół (powiem jaki - np. Stacja Szamocin; byli u nas
Podkowie), niż oglądać w TV otwarcie olimpiady. Lepiej słuchać na żywo
zwykłych śpiewaków i mieć z nimi bezpośredni kontakt niż, jak dwieście
milionów innych, kupić płytę Kilku Tenorów wielkiej wytwórni (nie powiem
jakiej). Myślę, że można próbować tworzyć taki kawałek świata, w którym
niczego nie ma więcej niż 300 egzemplarzy, że warto uczestniczyć
w jednorazowych i niepowtarzalnych aktach kultury, których publiczność
mieści się w małej salce, a pot aktorów jest dostrzegalny.
Rewersem kultury masowej nie jest kultura wysoka. Chodzi o coś
innego. Umownie przyjęta liczba 300 odpowiada ludzkiej skali epoki
przedprzemysłowej, do której właśnie teraz, dzięki technologii ciężko
wypracowanej w epoce industrialnej, możemy powrócić. Efekt wielkiej
skali (jeśli dużo, to taniej) już nie wszędzie jest ekonomiczną
koniecznością. Łatwiej teraz zrobić własny stół, wyprodukować własną
płytę CD lub udostępnić w Internecie plik MP3 z własnym utworem (nie ma
obawy, wielkiej publiczności nie zdobędziemy). Gest zawieszenia
uczestnictwa w masowym społeczeństwie jest tymczasowy, bo ucieczka nigdy
nie będzie i nie powinna być definitywna. Ale powrót do małej skali
może przynieść trwałe efekty w postaci wspólnot, których członkowie są
zwróceni ku sobie, bo każdy ma coś drugiemu do powiedzenia. To jest
bardziej twórcza relacja niż ta, która integruje duże zbiorowości:
wszyscy są zwróceni w jednym kierunku (poza siebie, zawsze ponad głowami
sąsiadów).
Dlatego warto wydawać lokalne pisemko i pisać do niego własnymi
słowami to, co już wielu innych opublikowało w większym nakładzie.
PS. Widzę, że ta wizja niskonakładowej kultury, uprawianej w małych
wspólnotach, jest bardzo zbliżona do praktyki drugiego obiegu w czasach
buntu przeciw oficjalnej kulturze PRL. Coś w tym jest.