Na prośbę ks. Leona Kantorskiego pan Stanisław Werner napisał obszerną historię chóru parafialnego przy kościele podkowiańskim. Ma ona ukazać się w serii Roczników Podkowiańskich. Pierwszy chór przy kościele powstał w 1939 roku, chór prowadzony przez prof. Kazimierza Gierżoda istniał od 1954 do 1993 r. Jest to więc istotny fragment historii Podkowy Leśnej i jej parafii. Poniżej zamieszczamy jeden z ciekawszych fragmentów pracy.
Granicę pierwszego i drugiego okresu wyznaczyły względy muzyczne -
zmiana charakteru chóru. Ale te zmiany spowodowane były szerszymi
względami: śmiercią proboszcza ks. Kolasińskiego i mianowaniem nowego
proboszcza, ks. kanonika Franciszka Barańskiego. Był on miłośnikiem
i znawcą muzyki kościelnej i śpiewu. Nic dziwnego, że chór parafialny był
jego oczkiem w głowie. Zarządził nowy nabór śpiewaków, na dyrygenta
wyznaczył inżyniera elektryka pana Kazaneckiego, sobie zostawiając
funkcję
kierownika artystycznego. Organistką była pani Aleksandra Szujska,
która w razie potrzeby pomagała dyrygentowi lub akompaniowała chórowi na
fisharmonii. W ramach prac chórowych prowadzony był solfeż, który
prowadziła pani Hanna Lachert, pianistka i pedagog, zasłużona dla
Podkowy Leśnej. Jej jeszcze jedną zasługą dla Podkowy jest fakt, że
udzielała pierwszych lekcji gry na fortepianie panu Kazimierzowi
Gierżodowi. W razie potrzeby i możliwości pomagała chórowi przez
akompaniament, jeśli jej czas na to pozwalał. Według wspomnień pani
Ireny Pachnik, siostry ówczesnego proboszcza, w roku 1948 chór liczył
już 26 osób. Proboszcz osobiście uczył śpiewu chórzystów i ustawiał im
głosy. Według wspomnień pana Karola Borosiewicza, chór liczył wtedy 30
osób. Chór był mieszany czterogłosowy i miał poważny, trudny program.
W tym czasie zdarzył się fakt pozornie mało ważny: do chóru zapisał
się uczeń szkoły muzycznej Kazimierz Gierżod. Był to rok 1953.
W szybkim tempie nowy chórzysta zaczął przejmować od pana
Kozaneckiego obowiązki
dyrygenta. W roku 1954 został szefem chóru.
Już w tym okresie zaczęły się pozamuzyczne imprezy chóru, pielgrzymki,
kuligi i wycieczki. Opis charakteru tych imprez podałem w osobnych
podrozdziałach. Tutaj
chciałbym tylko podkreślić jedną zasadę łączącą te imprezy: wszystkie
powstawały z inicjatywy szefa, pana Kazimierza Gierżoda, podchwytywanej
skwapliwie przez członków zespołu.
Warto tu też podkreślić niecodzienne zjawisko: ogromne zżycie się ze
sobą członków zespołu chórowego. Spotykali się nie tylko dla śpiewu,
ale też dla celów towarzyskich, dla zabaw, dającym ujście bujnym
temperamentom.
W opisywanym okresie powstał też młodzieżowy zespół chórowy.
Wielkość zespołu chórowego falowała bardzo w tym okresie. Bywały lata
obfite i lata posuchy. W jednym z tych ostatnich szef zmuszony był
z powodu braku śpiewaków męskich zmienić charakter chóru
z czterogłosowego na trzygłosowy. I takim pozostał on do końca. Ale to
już historia trzeciego okresu.
Chór był teraz mieszany, trzygłosowy. Pod względem metod pracy
w parafii nie zmieniło to niczego, ale najbliższe lata wniosły
zasadnicze
zmiany w życiu parafii podkowiańskiej. Oto w roku 1967 zmarł ksiądz
Franciszek Barański. Nastąpiły zdarzenia, w których samo istnienie
chóru miało pewien wpływ na bieg zdarzeń. Sprawę znam z opowiadań
księdza Leona Kantorskiego. Oto pewnej niedzieli zjawił się w naszym
kościele onże ksiądz Leon Kantorski, któremu władze kościelne
zaproponowały objęcie stanowiska proboszcza w podkowiańskiej parafii św.
Krzysztofa. Przybył incognito w stroju cywilnym, chciał w ten sposób
lepiej poznać teren swojej ewentualnej przyszłej działalności. Gdy
zbliżał się do kościoła, usłyszał z podziemi śpiew chóru, odbywającego
próbę. Potem, podczas mszy św. wysłuchał śpiewu chóru. I wtedy
pomyślał sobie: No, nie jest to pustynia. Będzie się na kim oprzeć.
Ksiądz Leon nie zwierzał się, jaką rolę pełnił chór w jego pozytywnej
decyzji objęcia parafii podkowiańskiej, ale sam fakt wspominania tej
sprawy coś jednak mówi. Był jakiś udział chóru w pozytywnej decyzji
księdza Leona, która sprawiła, że w następnych latach kościół
podkowiański stał się sławny nie tylko w Polsce, ale nawet za granicą.
Po tym wstępie spieszę zaznaczyć, że trzeci okres w historii chóru był
nie tylko najdłuższy (28 lat - 52%), ale chyba i najważniejszy. Owo
"chyba" wynika z faktu, że pomimo wysiłków moja wiedza o dwu
pierwszych okresach historii chóru jest na pewno niekompletna, a więc
i osąd niepewny. Jednakże doświadczenie życiowe podpowiada mi, że
szczęśliwe zbiegi okoliczności zdarzają się rzadko, a jeden po drugim,
to już wyjątkowo. Za taki zbieg okoliczności uważam spotkanie
i zaprzyjaźnienie się dwu niecodziennych indywidualności w osobach
pełniących zasadniczą rolę w historii każdego chóru parafialnego:
proboszcza Leona Kantorskiego i kierownika chóru, profesora Kazimierza
Gierżoda.
I tu znów potrzebne jest wyjaśnienie. Występuję tu w roli historyka.
Na ogół historycy nie pracują nad postaciami żywymi, jak to się mnie
przydarzyło. A w takim szczególnym przypadku następuje konflikt
pomiędzy prawdą historyczną, a dyskrecją. Otóż tu świadomie stawiam
prawdę historyczną wyżej od dyskrecji. Tak się zdarzyło, że rozmawiałem
zarówno z księdzem Leonem o panu Kazimierzu, jak i z panem Kazimierzem
o księdzu Leonie. Co więcej, niejednokrotnie byłem świadkiem ich rozmów
w rozmaitych sytuacjach. Obaj - umiejący bronić swego zdania, obaj
krewcy w dyskusji, nieraz się spierali, a przy tym - o dziwo, ani
o jotę nie odstępowali od wzajemnego głębokiego szacunku. W tej sytuacji
nie waham się postawić tę tezę. Chór podkowiański miał niebywałe
szczęście, traf, że dwie funkcje, decydujące o losie i roli chóru
parafialnego - kierownika chóru i proboszcza parafii - pełnili dwaj
wspaniali ludzie, głęboko ze sobą zaprzyjaźnieni i mający jednakowe
cele.