Nie wiem, co bardziej składa się na moje bieszczadzkie sentymenty.
Czy kondensacja tu "okoliczności przyrody" żywej i martwej? Może
krajobrazy - bardziej swojskie od tatrzańskich, nazbyt stylizowanych
na alpejskie? Czy ta cisza i pustka - byle tylko umknąć z obwodnicy
i jezior solińskich - tak różna od hałaśliwych i zatłoczonych polskich
centrów? A może podświadomość, że chyba nie ma w kraju drugiego
zakątka, tak naznaczonego naszą trudną historią i nielekką
współczesnością?
Okazję tym razem stwarza Arłamów, bardziej sławny niż znany. Ściślej
- zaproszenie tu na zebranie jury, które ma przyznać nagrody "
Pojednania" ludziom, którzy wyróżnili się dokonaniami na
ukraińsko- polskiej niwie. Zachwaszczonej i zapuszczonej
rekordowo, jak wiadomo, nawet wśród ogółu niespecjalnie kwitnących niw Ukrainy
i Polski. Ciekawe, bo inicjatywa to głównie ukraińska. Jak gdyby na
przekór bezruchowi w naszym sąsiedztwie, maskowanym ledwo- ledwo
przez urzędnicze dusery. A jeśli naruszanym, to tylko aferami cmentarnymi.
Albo z nekropolią Orląt Lwowskich, albo ze skandalem pobliskiej tu
Birczy, gdzie zagrzebani pod płotem ludzie UPA bite pół wieku
wyczekiwali na godziwy pochówek. A wszystko za sprawą złej ciągle
koniunktury - wbrew zaklęciom dyplomatów - bo koniunktura prawdziwa,
to stan ludzkich umysłów i sumień, nie zaś zapisy w traktatach
i protokołach.
Z arłamowskiego wzgórza dość rzucić kamieniem, a naruszy się ukraińską
granicę. I dość dawnej mapy, by stwierdzić, że stąpa się po popielisku
ludnej jeszcze pół wieku temu wsi, otoczonej dziś - stąd wrażenie
kosmicznej pustki - innymi popieliskami. Tylko wiatr potężny hula
sobie, ile chce. Nie bez efektów optymistycznych; przed hotelem
kłaniają się sobie wzajemnie - flagi ukraińskie i polskie. Wielkie
novum na tej ziemi. Dużo, dużo więcej, aniżeli zrobiono przez
półwiecze.
Młody ksiądz ukraiński - w asyście takichże sióstr Służebniczek -
szykuje przybyłych do prezentacji ekscelencjom metropolitom, bo prócz
miejscowego, z Przemyśla, pofatygował się jeszcze lwowski po sąsiedzku.
- "A pana to ja znam - słyszę - jeszcze z Podkowy Leśnej.
Służyłem tam do naszej ukraińskiej Mszy świętej o. Romanykowi. Któż by
wtedy pomyślał, że tak szybko można będzie spotykać się i modlić razem
- tak okazale i uroczyście. A będzie jeszcze lepiej". Młodemu,
widać, wszystko wydaje się lepsze i szybsze, bo ma więcej przed sobą
czasu.
Pod patronatem podkowiańskiego św. Krzysztofa intencją onegdajszej
liturgii we wschodnim obrządku było - jak teraz i tu - pojednanie.
Gdzie Rzym, gdzie Krym? Sprawa tyleż wielka, co i ponura, więc nie może
iść lekko. Sunie jednak. Cóż, "żołnierze strzelają, Pan Bóg kule
nosi". Najbardziej się wówczas bałem, co sobie na naszą uroczystość
wymyśli SB. Ksiądz Leon Kantorski pewnie głowił się przede wszystkim,
jak taką dziką inicjatywę przyjmą Jego kościelni zwierzchnicy. Od
tamtych czasów z SB jakoś się uporaliśmy; Arłamów jest jej symbolem mało
co gorszym niż Rakowiecka. Z naszą hierarchią trudniej. Ks. kardynał
Gulbinowicz z Wrocławia nadesłał solidaryzujący się telegram, ale nasi
purpuraci z Przemyśla wymownie nie dopisali. Zaprawdę, "nie od razu
Kraków" da się zbudować!
Obrady, jak obrady. Tyle że w każdym oknie sali inny bieszczadzki
szczyt albo połonina. Piękne poroża jelenie na ścianach. Prawie
połowa uczestników to Ukraińcy, ale ze Lwowa bądź z Kijowa. Nie wiem,
jak sklasyfikować, by nie urazić, prof. Marię Szeptycką - stryjeczną
wnuczkę wielkiego ukraińskiego władyki oraz polskiego generała broni.
Zdumiewa mnie niemiecki korespondent prasowy z Warszawy, Klaus Bachman:
nie dość płynnej polszczyzny, to jeszcze biegłość w kolejach losu
ukraińsko- polskiego sąsiadowania; i co takiego mogło przygnać go
tutaj - w najdzikszy kąt Polski, a bodaj i Ukrainy? Siostra przełożona
służebniczek pyta, czy mówić ma po ukraińsku, czy po angielsku -
przybyła wprost z Kanady - bo po polsku, niestety, już nie umie.
Wielki świat odzywa się do nas depeszami: z Berlina, Rzymu, Paryża,
Londynu, Nowego Jorku.
Rozglądam się za człowiekiem samochodowym, by jutro zrobić sobie
oględziny bieszczadzkiej "restrukturalizacji". Dość było słuchów
o odpływie stąd mieszkańców i głodowaniu szkolnych dzieci. Sam Arłamów
pięknie się sprywatyzował. PGR-y padły co do nogi. Zbankrutowały
fabryczne giganty; w tym drzewne, co podcięło roboty w lasach, bo
wywozić stąd zielony urobek w głąb Polski, to ruina pieniężna.
Rolnictwo zawsze było tu katorgą. Turystyka? Snuje się trochę
fanatyków z własną pościelą i chętką ledwo na piwo i wrzątek, gdyż
zasobniejszych wędrowców ponosi teraz do Hiszpanii albo Tunisu. No, co
druga chata na obwodnicy, to "mała gastronomia", zaś chyba co
trzecia reklamuje "agro- noclegi". Zupełnie ustały powroty ze
Śląska czy Pomorza Ukraińców - drugiego przeważnie pokolenia -
których zesłała tam sławetna "akcja Wisła"; ustały szykany
administracyjne, osłabł polski ostracyzm, za to ujawniły się progi
ekonomiczne. Biednym zawsze wiatr w oczy. A brak turystów to martwota
nawet dla parków narodowych i krajobrazowych. Trzeba czekać, aż Polakom
znudzą się Wyspy Kanaryjskie i wróci im pociąg do swojskości i prostoty?
Turystów od lwowskiej strony nie radzą wypatrywać nawet najwięksi
optymiści spośród Ukraińców.
Dla mnie "pępek" Bieszczad stanowią Ustrzyki Górne. Tylko setka
stałych mieszkańców. Lecz jaka lokalizacja i otoczenie! Przepotężne,
jak na Bieszczady, góry i lasy. Może z pięciuset mieszkańców przed
wojną, głównie Ukraińców, zaś Żydów tu było dwa razy więcej niż Polaków.
Po wojnie długo - istna stolica bieszczadzkiej UPA... Dziś buduje się
"kombinat" Straży Granicznej. Od dawna jest tu centrum Parku
Narodowego. Prześladują mnie ciągle wątpliwości, czy koncepcja tego
parku - przyrodniczo- geologiczna - wyczerpuje aby temat oraz
możliwości. A etnografia, sztuka ludowa, gospodarka górska,
sąsiadowanie Bojków, Żydów i Polaków, militarystyka obu wielkich wojen
oraz, last but not least, kataklizm UPA i "akcji Wisła"?
Piękny jest
nowiutki katolicki kościół. Imponuje sąsiedzki dom rekolekcyjny; stoją
na samej górze nad ustrzycką doliną, bo tak ponoć bliżej do Pana Boga.
Trochę mi nie w smak, że to dokładnie w miejscu dawnej cerkwi oraz
zrównanego z ziemią cmentarza... Czyż nie byłby od rzeczy, gdziekolwiek
w okolicy, dom rekolekcji świeckich, polskich i ukraińskich, dla
nauczycieli, działaczy, twórców, naukowców? Jest nad czym dumać nie
tylko z przeszłości. A jak urządzać trudną przyszłość? Akcesoria do
pomyślunku, gdzie tylko wokół ręką i okiem sięgnąć. Albo pogrzebać
obcasem w ziemi!
Cisna to już całą gębą miasteczko. W sam raz na siedzibę "
fakultetu" naszego wyimaginowanego Domu Rekolekcji Narodowych,
o profilu UPA- AK/WiN - UB/NKWD. Przed wojną siedziba w 1/3
Ukraińców, w 1/3 Polaków i niemal w 1/3 Żydów; ciekawe, jak ci ostatni radzili
sobie z biznesem wśród skrajnej biedy, bo to mogłaby być wskazówka jakaś
na dziś. Główny dziś akcent Cisny, to pomnik poległych tu milicjantów
w aureoli rowów strzeleckich i drewnianych niby - schronów bojowych.
Kilka razy posterunek ten był atakowany i minowany, nim padł opuszczony
przez załogę. Ciekawe, kiedy tolerancyjni Polacy dopuszczą jakikolwiek
monument bojowców UPA, których paść tu musiało więcej?
Konstatuję swój zwykły napad schizofrenii. UPA mi imponuje
organizacyjną sprawnością; wydobywać z tej jałowej ziemi i gór -
latami - środki do wojowania, to sztuka; i bić się również latami
wśród beznadziei ze wszystkimi w koło, to męstwo herosów. No, bronili
swoich zabieranych stąd na poniewierkę moczarską, albo i zgoła
syberyjską, z dzieciakami i babami; ale zbrodniczych wybryków tego
wojska tłumaczyć się nie podejmuję. Jednak awersja do LWP, UB, KBW,
NKWD jest u mnie jeszcze większa. Wiem, że biło się tu tysiące
zwyczajnych polskich chłopców, których na śmierć gnały tyleż rozkazy
sowieckich dowódców i swojskich politruków, co i własna nienawiść.
Bestialstw wobec bezbronnych i niczego nie winnych - usprawiedliwiać
niczym nie umiem; jeszcze gorzej niż z UPA, bo liczebność oraz technika
i tak przesądzały sprawę. Ofiar wojskowych i policyjnych z obu stron
nie licząc. Ale pomordowanych cywilów szacuje się w Przemyskiem, jak 1
: 7. Rozumiem, że wśród polskich bezbronnych są pomocnicy partii oraz
UB, a wśród ukraińskich - ludzie z terenowego zaplecza UPA. Lecz
buchalteria nieszczęść niczego nie zmienia i, moim zdaniem, już niczego
z perspektywy nie uczy. Prędzej już fakty, że polska cywilna ludność
podnóża Bieszczad nie była bardziej humanitarna wobec bezbronnych -
oraz ich dobytku - aniżeli ukraińscy chłopi, na przykład Wołynia.
Złe myśli łagodzą się nieco od sielskich pejzaży drogi
Cisna- Komańcza.
I od realiów tej wsi - sporej dziś i dość zamożnej. Tu przebywał,
internowany, nasz ks. prymas Stefan Wyszyński. I tutaj egzekutorzy "
akcji Wisła" oszczędzili ukraińskich kolejarzy oraz fachowych leśników;
do czasu - także ich cerkiew, nim podarowali ją prawosławiu; Ukraińców
jednak przygarnął miejscowy kościół rzymski, dopóki nie pobudowali się
na nowo w latach osiemdziesiątych. Dzisiaj to ponoć jedna z trzech
prawdziwych parafii grekokatolików w Bieszczadach. Żywy relikt, a chyba
ważny nie mniej niż bukowe lasy, bądź ich rysie z wilkami. Katolickie
obrządki: rzymski i grecki, w Polsce niejedno mają do wspólnego
przemyślenia, darowania sobie, albo i dziękczynienia. Czy łatwo wskazać
po temu sposobniejsze miejsce, aniżeli Komańcza? Liturgia pojednania
nie brzmiałaby tu gorzej, aniżeli ongiś ta nasza, w Podkowie Leśnej.
Głupio mi wypadło, bo poważne lektury mam dopiero na powrotną drogę do
Podkowy. Cerkiew w ruinii albo Church in ruins, bo ten
album fotograficzny zawiera dwujęzyczne opisy. Autor - Włodzimierz
Iwaniuw - to urodzony w Galicji ukraiński inżynier- elektryk;
w połowie lat osiemdziesiątych objechał z rodziną 690 dawnych ukraińskich świątyń
diecezji przemyskiej i Łemkowszczyzny. Ich stan dzisiaj wyobrazić sobie
łatwo. Jeśli nie liczyć obiektów, które są użytkowane przez katolików
rzymskich bądź prawosławie. Tonację autorskich komentarzy też zrozumieć
nietrudno. A nie umiem powiedzieć, czy autorska żałość większa jest,
gdy uwiecznia ruiny - lub zgoła pustkowia po cerkwiach - czy kiedy
konstatuje, że świątynia jednak służy "łacinnikom" bądź
prawosławnym. Zjeżam się, gdy Iwaniuw pisze o zniszczeniach
i mordach dokonanych przez "Wojsko Polskie" lub "polskie
władze", albo "okoliczną ludność". Ale jak miał pisać? Szczerze
- i z wzajemnością - nie cierpiałem owej władzy i wojska, lecz
walnemu w nich udziałowi Polaków przecież nie mogę przeczyć! Ukraiński
kościół w Polsce, chwalić Boga, to nie same ruiny. Autorowi nie było
dane świadkować kiełkom odbudowy. Czyż arłamowska inicjatywa "
pojednania" nie podważa całego pesymizmu?
Moja druga lektura jest wyraźnie mniej ponura. To dzieło zbiorowe pod
redakcją Pawła Lubońskiego: Bieszczady. Przewodnik. Wydanie aż szóste. Oficyna "Rewasz" z Pruszkowa,
czyli z mojej "parafii"! Istna monografia społeczna, historyczna, kościelna,
turystyczna, przyrodnicza... Daje się czytać jak pasjonująca opowieść.
I próżno w niej szukać "band UPA". Mowa o "oddziałach" albo
"powstańcach". Były one - czytamy - "dobrze wyszkolone,
zdyscyplinowane (...) górowały siłą ognia nad równorzędnymi oddziałami
Wojska Polskiego". Przewodnik odnotowuje rzetelnie miejsca
i okoliczności ukraińskich zbrodni. Ale równorzędnie mówi o zbrodniach
polskich. Nie tai dezaprobaty dla "akcji Wisła", która obróciła te
góry w pustkowie na długo, po części do dziś. Lecz i nie kryje, że
w 1944 roku to polską ludność zaczęli Ukraińcy przepędzać z Bieszczad.
Autorzy notują skrupulatnie, którą z górskich wsi spalili Polacy, by nie
służyły za oparcie Ukraińcom, którą zaś - sami Ukraińcy, aby polscy
osadnicy, czyli zbrojne załogi nie mieli gdzie zimować.
Cała tonacja takich opisów stanowi "novum". Jak i skwapliwość
w rejestracjach, gdzie dźwignęła się z ruin cerkiew albo chociaż
przydrożna kapliczka; szczególną wymowę zdają się mieć fakty początków
opieki nad cmentarzami - społecznymi siłami - która to opieka nie
omija również cmentarzy żydowskich, najbardziej zrujnowanych, a przecież
współtworzących klimat tej ziemi.
Autorzy, to się czuje, dużo wiedzą i rozumieją. A nie spotkałem
jeszcze Polaka, zorientowanego naprawdę w pokrętności ukraińskich losów
i bogactwach ukraińskiej kultury, który by, już po latach przecież,
zionął tylko wrogością oraz nienawiścią. Nasi wnikliwi bywalcy
Bieszczad roznoszą jakoś na cały kraj myśli o sąsiedzkim, wreszcie,
pojednaniu.