PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 29-30

Bohdan Skaradziński

Bieszczady - narodowy szlak dydaktyczny



Nie wiem, co bardziej składa się na moje bieszczadzkie sentymenty. Czy kondensacja tu "okoliczności przyrody" żywej i martwej? Może krajobrazy - bardziej swojskie od tatrzańskich, nazbyt stylizowanych na alpejskie? Czy ta cisza i pustka - byle tylko umknąć z obwodnicy i jezior solińskich - tak różna od hałaśliwych i zatłoczonych polskich centrów? A może podświadomość, że chyba nie ma w kraju drugiego zakątka, tak naznaczonego naszą trudną historią i nielekką współczesnością?

Okazję tym razem stwarza Arłamów, bardziej sławny niż znany. Ściślej - zaproszenie tu na zebranie jury, które ma przyznać nagrody " Pojednania" ludziom, którzy wyróżnili się dokonaniami na ukraińsko- polskiej niwie. Zachwaszczonej i zapuszczonej rekordowo, jak wiadomo, nawet wśród ogółu niespecjalnie kwitnących niw Ukrainy i Polski. Ciekawe, bo inicjatywa to głównie ukraińska. Jak gdyby na przekór bezruchowi w naszym sąsiedztwie, maskowanym ledwo- ledwo przez urzędnicze dusery. A jeśli naruszanym, to tylko aferami cmentarnymi. Albo z nekropolią Orląt Lwowskich, albo ze skandalem pobliskiej tu Birczy, gdzie zagrzebani pod płotem ludzie UPA bite pół wieku wyczekiwali na godziwy pochówek. A wszystko za sprawą złej ciągle koniunktury - wbrew zaklęciom dyplomatów - bo koniunktura prawdziwa, to stan ludzkich umysłów i sumień, nie zaś zapisy w traktatach i protokołach.

Z arłamowskiego wzgórza dość rzucić kamieniem, a naruszy się ukraińską granicę. I dość dawnej mapy, by stwierdzić, że stąpa się po popielisku ludnej jeszcze pół wieku temu wsi, otoczonej dziś - stąd wrażenie kosmicznej pustki - innymi popieliskami. Tylko wiatr potężny hula sobie, ile chce. Nie bez efektów optymistycznych; przed hotelem kłaniają się sobie wzajemnie - flagi ukraińskie i polskie. Wielkie novum na tej ziemi. Dużo, dużo więcej, aniżeli zrobiono przez półwiecze.

Młody ksiądz ukraiński - w asyście takichże sióstr Służebniczek - szykuje przybyłych do prezentacji ekscelencjom metropolitom, bo prócz miejscowego, z Przemyśla, pofatygował się jeszcze lwowski po sąsiedzku. - "A pana to ja znam - słyszę - jeszcze z Podkowy Leśnej. Służyłem tam do naszej ukraińskiej Mszy świętej o. Romanykowi. Któż by wtedy pomyślał, że tak szybko można będzie spotykać się i modlić razem - tak okazale i uroczyście. A będzie jeszcze lepiej". Młodemu, widać, wszystko wydaje się lepsze i szybsze, bo ma więcej przed sobą czasu.

Pod patronatem podkowiańskiego św. Krzysztofa intencją onegdajszej liturgii we wschodnim obrządku było - jak teraz i tu - pojednanie. Gdzie Rzym, gdzie Krym? Sprawa tyleż wielka, co i ponura, więc nie może iść lekko. Sunie jednak. Cóż, "żołnierze strzelają, Pan Bóg kule nosi". Najbardziej się wówczas bałem, co sobie na naszą uroczystość wymyśli SB. Ksiądz Leon Kantorski pewnie głowił się przede wszystkim, jak taką dziką inicjatywę przyjmą Jego kościelni zwierzchnicy. Od tamtych czasów z SB jakoś się uporaliśmy; Arłamów jest jej symbolem mało co gorszym niż Rakowiecka. Z naszą hierarchią trudniej. Ks. kardynał Gulbinowicz z Wrocławia nadesłał solidaryzujący się telegram, ale nasi purpuraci z Przemyśla wymownie nie dopisali. Zaprawdę, "nie od razu Kraków" da się zbudować!

Obrady, jak obrady. Tyle że w każdym oknie sali inny bieszczadzki szczyt albo połonina. Piękne poroża jelenie na ścianach. Prawie połowa uczestników to Ukraińcy, ale ze Lwowa bądź z Kijowa. Nie wiem, jak sklasyfikować, by nie urazić, prof. Marię Szeptycką - stryjeczną wnuczkę wielkiego ukraińskiego władyki oraz polskiego generała broni. Zdumiewa mnie niemiecki korespondent prasowy z Warszawy, Klaus Bachman: nie dość płynnej polszczyzny, to jeszcze biegłość w kolejach losu ukraińsko- polskiego sąsiadowania; i co takiego mogło przygnać go tutaj - w najdzikszy kąt Polski, a bodaj i Ukrainy? Siostra przełożona służebniczek pyta, czy mówić ma po ukraińsku, czy po angielsku - przybyła wprost z Kanady - bo po polsku, niestety, już nie umie. Wielki świat odzywa się do nas depeszami: z Berlina, Rzymu, Paryża, Londynu, Nowego Jorku.

Rozglądam się za człowiekiem samochodowym, by jutro zrobić sobie oględziny bieszczadzkiej "restrukturalizacji". Dość było słuchów o odpływie stąd mieszkańców i głodowaniu szkolnych dzieci. Sam Arłamów pięknie się sprywatyzował. PGR-y padły co do nogi. Zbankrutowały fabryczne giganty; w tym drzewne, co podcięło roboty w lasach, bo wywozić stąd zielony urobek w głąb Polski, to ruina pieniężna. Rolnictwo zawsze było tu katorgą. Turystyka? Snuje się trochę fanatyków z własną pościelą i chętką ledwo na piwo i wrzątek, gdyż zasobniejszych wędrowców ponosi teraz do Hiszpanii albo Tunisu. No, co druga chata na obwodnicy, to "mała gastronomia", zaś chyba co trzecia reklamuje "agro- noclegi". Zupełnie ustały powroty ze Śląska czy Pomorza Ukraińców - drugiego przeważnie pokolenia - których zesłała tam sławetna "akcja Wisła"; ustały szykany administracyjne, osłabł polski ostracyzm, za to ujawniły się progi ekonomiczne. Biednym zawsze wiatr w oczy. A brak turystów to martwota nawet dla parków narodowych i krajobrazowych. Trzeba czekać, aż Polakom znudzą się Wyspy Kanaryjskie i wróci im pociąg do swojskości i prostoty? Turystów od lwowskiej strony nie radzą wypatrywać nawet najwięksi optymiści spośród Ukraińców.

Dla mnie "pępek" Bieszczad stanowią Ustrzyki Górne. Tylko setka stałych mieszkańców. Lecz jaka lokalizacja i otoczenie! Przepotężne, jak na Bieszczady, góry i lasy. Może z pięciuset mieszkańców przed wojną, głównie Ukraińców, zaś Żydów tu było dwa razy więcej niż Polaków. Po wojnie długo - istna stolica bieszczadzkiej UPA... Dziś buduje się "kombinat" Straży Granicznej. Od dawna jest tu centrum Parku Narodowego. Prześladują mnie ciągle wątpliwości, czy koncepcja tego parku - przyrodniczo- geologiczna - wyczerpuje aby temat oraz możliwości. A etnografia, sztuka ludowa, gospodarka górska, sąsiadowanie Bojków, Żydów i Polaków, militarystyka obu wielkich wojen oraz, last but not least, kataklizm UPA i "akcji Wisła"? Piękny jest nowiutki katolicki kościół. Imponuje sąsiedzki dom rekolekcyjny; stoją na samej górze nad ustrzycką doliną, bo tak ponoć bliżej do Pana Boga. Trochę mi nie w smak, że to dokładnie w miejscu dawnej cerkwi oraz zrównanego z ziemią cmentarza... Czyż nie byłby od rzeczy, gdziekolwiek w okolicy, dom rekolekcji świeckich, polskich i ukraińskich, dla nauczycieli, działaczy, twórców, naukowców? Jest nad czym dumać nie tylko z przeszłości. A jak urządzać trudną przyszłość? Akcesoria do pomyślunku, gdzie tylko wokół ręką i okiem sięgnąć. Albo pogrzebać obcasem w ziemi!

Cisna to już całą gębą miasteczko. W sam raz na siedzibę " fakultetu" naszego wyimaginowanego Domu Rekolekcji Narodowych, o profilu UPA- AK/WiN - UB/NKWD. Przed wojną siedziba w 1/3 Ukraińców, w 1/3 Polaków i niemal w 1/3 Żydów; ciekawe, jak ci ostatni radzili sobie z biznesem wśród skrajnej biedy, bo to mogłaby być wskazówka jakaś na dziś. Główny dziś akcent Cisny, to pomnik poległych tu milicjantów w aureoli rowów strzeleckich i drewnianych niby - schronów bojowych. Kilka razy posterunek ten był atakowany i minowany, nim padł opuszczony przez załogę. Ciekawe, kiedy tolerancyjni Polacy dopuszczą jakikolwiek monument bojowców UPA, których paść tu musiało więcej?

Konstatuję swój zwykły napad schizofrenii. UPA mi imponuje organizacyjną sprawnością; wydobywać z tej jałowej ziemi i gór - latami - środki do wojowania, to sztuka; i bić się również latami wśród beznadziei ze wszystkimi w koło, to męstwo herosów. No, bronili swoich zabieranych stąd na poniewierkę moczarską, albo i zgoła syberyjską, z dzieciakami i babami; ale zbrodniczych wybryków tego wojska tłumaczyć się nie podejmuję. Jednak awersja do LWP, UB, KBW, NKWD jest u mnie jeszcze większa. Wiem, że biło się tu tysiące zwyczajnych polskich chłopców, których na śmierć gnały tyleż rozkazy sowieckich dowódców i swojskich politruków, co i własna nienawiść. Bestialstw wobec bezbronnych i niczego nie winnych - usprawiedliwiać niczym nie umiem; jeszcze gorzej niż z UPA, bo liczebność oraz technika i tak przesądzały sprawę. Ofiar wojskowych i policyjnych z obu stron nie licząc. Ale pomordowanych cywilów szacuje się w Przemyskiem, jak 1 : 7. Rozumiem, że wśród polskich bezbronnych są pomocnicy partii oraz UB, a wśród ukraińskich - ludzie z terenowego zaplecza UPA. Lecz buchalteria nieszczęść niczego nie zmienia i, moim zdaniem, już niczego z perspektywy nie uczy. Prędzej już fakty, że polska cywilna ludność podnóża Bieszczad nie była bardziej humanitarna wobec bezbronnych - oraz ich dobytku - aniżeli ukraińscy chłopi, na przykład Wołynia.

Złe myśli łagodzą się nieco od sielskich pejzaży drogi Cisna- Komańcza. I od realiów tej wsi - sporej dziś i dość zamożnej. Tu przebywał, internowany, nasz ks. prymas Stefan Wyszyński. I tutaj egzekutorzy " akcji Wisła" oszczędzili ukraińskich kolejarzy oraz fachowych leśników; do czasu - także ich cerkiew, nim podarowali ją prawosławiu; Ukraińców jednak przygarnął miejscowy kościół rzymski, dopóki nie pobudowali się na nowo w latach osiemdziesiątych. Dzisiaj to ponoć jedna z trzech prawdziwych parafii grekokatolików w Bieszczadach. Żywy relikt, a chyba ważny nie mniej niż bukowe lasy, bądź ich rysie z wilkami. Katolickie obrządki: rzymski i grecki, w Polsce niejedno mają do wspólnego przemyślenia, darowania sobie, albo i dziękczynienia. Czy łatwo wskazać po temu sposobniejsze miejsce, aniżeli Komańcza? Liturgia pojednania nie brzmiałaby tu gorzej, aniżeli ongiś ta nasza, w Podkowie Leśnej.

Głupio mi wypadło, bo poważne lektury mam dopiero na powrotną drogę do Podkowy. Cerkiew w ruinii albo Church in ruins, bo ten album fotograficzny zawiera dwujęzyczne opisy. Autor - Włodzimierz Iwaniuw - to urodzony w Galicji ukraiński inżynier- elektryk; w połowie lat osiemdziesiątych objechał z rodziną 690 dawnych ukraińskich świątyń diecezji przemyskiej i Łemkowszczyzny. Ich stan dzisiaj wyobrazić sobie łatwo. Jeśli nie liczyć obiektów, które są użytkowane przez katolików rzymskich bądź prawosławie. Tonację autorskich komentarzy też zrozumieć nietrudno. A nie umiem powiedzieć, czy autorska żałość większa jest, gdy uwiecznia ruiny - lub zgoła pustkowia po cerkwiach - czy kiedy konstatuje, że świątynia jednak służy "łacinnikom" bądź prawosławnym. Zjeżam się, gdy Iwaniuw pisze o zniszczeniach i mordach dokonanych przez "Wojsko Polskie" lub "polskie władze", albo "okoliczną ludność". Ale jak miał pisać? Szczerze - i z wzajemnością - nie cierpiałem owej władzy i wojska, lecz walnemu w nich udziałowi Polaków przecież nie mogę przeczyć! Ukraiński kościół w Polsce, chwalić Boga, to nie same ruiny. Autorowi nie było dane świadkować kiełkom odbudowy. Czyż arłamowska inicjatywa " pojednania" nie podważa całego pesymizmu?

Moja druga lektura jest wyraźnie mniej ponura. To dzieło zbiorowe pod redakcją Pawła Lubońskiego: Bieszczady. Przewodnik. Wydanie aż szóste. Oficyna "Rewasz" z Pruszkowa, czyli z mojej "parafii"! Istna monografia społeczna, historyczna, kościelna, turystyczna, przyrodnicza... Daje się czytać jak pasjonująca opowieść. I próżno w niej szukać "band UPA". Mowa o "oddziałach" albo "powstańcach". Były one - czytamy - "dobrze wyszkolone, zdyscyplinowane (...) górowały siłą ognia nad równorzędnymi oddziałami Wojska Polskiego". Przewodnik odnotowuje rzetelnie miejsca i okoliczności ukraińskich zbrodni. Ale równorzędnie mówi o zbrodniach polskich. Nie tai dezaprobaty dla "akcji Wisła", która obróciła te góry w pustkowie na długo, po części do dziś. Lecz i nie kryje, że w 1944 roku to polską ludność zaczęli Ukraińcy przepędzać z Bieszczad. Autorzy notują skrupulatnie, którą z górskich wsi spalili Polacy, by nie służyły za oparcie Ukraińcom, którą zaś - sami Ukraińcy, aby polscy osadnicy, czyli zbrojne załogi nie mieli gdzie zimować.

Cała tonacja takich opisów stanowi "novum". Jak i skwapliwość w rejestracjach, gdzie dźwignęła się z ruin cerkiew albo chociaż przydrożna kapliczka; szczególną wymowę zdają się mieć fakty początków opieki nad cmentarzami - społecznymi siłami - która to opieka nie omija również cmentarzy żydowskich, najbardziej zrujnowanych, a przecież współtworzących klimat tej ziemi.

Autorzy, to się czuje, dużo wiedzą i rozumieją. A nie spotkałem jeszcze Polaka, zorientowanego naprawdę w pokrętności ukraińskich losów i bogactwach ukraińskiej kultury, który by, już po latach przecież, zionął tylko wrogością oraz nienawiścią. Nasi wnikliwi bywalcy Bieszczad roznoszą jakoś na cały kraj myśli o sąsiedzkim, wreszcie, pojednaniu.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru